Jako zadeklarowany przeciwnik reżimu PO mam zwyczaj obalania tego rządu poprzez podrywanie jego ekonomicznych podstaw,czyli opłacaniu akcyzy za alkohol za granicą. Najczęściej na Węgrzech,ale i Czechy dzięki mnie też się nieźle rozwijają. Tym razem poniosło mnie do Ostrawy na czeskim Śląsku.
Do tej pory miałem zwyczaj odwiedzania czeskich barów piwnych w okolicach Bogumina i Rychwałdu,ale powprowadzały one sobie Ostravara jako jedyny dostępny produkt z beczki,kasując Radegasta czy Kozela. A mnie Ostravar nie smakuje i już. Miejscowym żulom chyba smakuje bardzo,bo jest tańszy niż inne piwa. I kwaśniejszy.
Toteż tym razem nabyłem bileta tam i z powrotem na EIC 103 Polonia na trasie Warszawa Centralna-Ostrawa Hlavni Nadrażi-Warszawa za kwotę 260zł,zarezerwowałem sobie pokój w hotelu Nikolas i o godzinie 6;12 zasiadłem w wagonie PKP. Już po 4,5 h pociągałem sobie z wielkim zadowoleniem smichovskiego Staropramena na dworcu w Boguminie,gdzie wysiadłem. Tamtejszy bar nic się nie zmienia od 10 lat,chyba nawet te same typki w nim przesiadują.
Potem poniosło mnie do czeskiego Cieszyna(oczywiście pociągiem,gdyż Czechy nie są krajem istniejącym teoretycznie i mają rozwijającą,a nie zwijająca się jak u nas pod rządami PO infrastrukturę)
Tam,w restauracji „U Hubertu”,położonej ze 300 metrów od granicy z Polską ciągle mają w repertuarze nalewanego Czarnego Kozela. Który to już rok......Wystrój wciąż ten sam-sztuczne kwiatki i sztuczne obrusy . I słusznie.
Za to skiepścił się bar na dworcu kolejowym w Czeskim Cieszynie,który nie miał w repertuarze utopeńców w charakterze zagrychy do piwa. Utopenec to marynowany w occie serdelek ma zimno.
Z czeskiego Cieszyna pociągiem oczywiście ruszyłem wreszcie na Stodolni do Ostrawy. Stodolni to nazwa ulicy w Ostrawie,która to ulica składa się praktycznie z samych knajp położonych na parterach modernistycznych kamienic z lat XX i XXX poprzedniego stulecia. Knajpy te są różniste-od prostych piwiarni poprzez „ludowe” do bajerujących techniawkami blichtrowanych klubów.
Ulica wraz z całym kwartałem jest pełna życia do poranka,o drugiej w nocy można zjeść kiełbasę z grilla i jakoś nie widać pijanych a tym bardziej policjantek zawzięcie pałujących leżących na ulicach.
Od spotkanych przypadkiem dwóch warszawskich rodaków dowiedziałem się,że najlepszy Guiness jest w pubie „Bastila”a kosztuje ponoć 1/3 ceny warszawskiej.
Jako,że Irlandczyków ze wszystkimi ich wytworami uważam za matołów,to uciekając od irlandzkiego pubu trafiłem do restauracji „Slezska P.U.O.R” mieszczącej się w olbrzymiej hali. Bierhalle normalnie. Kręgle,długie rzędy stolików,tatar na zakąskę,pełna integracja. Do kufli leją pilzneńskiego Prazdroja w wersji niepasteryzowanej po 37 koron lub pasteryzowanej po 36 koron.
Śmichy-chichy młodziaków trochę mnie zmęczyły toteż szybko ewakuowałem się do spokojniejszej knajpy. Była to knajpa na brawo w bramie. Bo tam tak jest,że brama każdej kamienicy jest jednocześnie wejściem do 2 albo i 3 knajp.
Nazwy nie pomnę,ale były rewelacyjne bryndzowe haluszki,czyli kluski ze słoniną i serem.
Poranek po czeskim piwie nie wita bólem głowy i kacem ale przyjemnym szmerkiem i chęcią do czynów. Toteż do śniadanka pierwsza bomba jasnego,która powoduje,że mijani na ulicy ludzie stają się jacyś ładniejsi. I wio na Stodolni.
A tam w restauracji”U Kriżanka”rewelacyjny kapuśniak czyszczący absolutnie trzewia z resztek wczorajszych birbanctw. I delikatna konsumpcja,wraz z upływem czasu przekierowywana w kierunku Kofoli zamiast piwa. Kofola to taki colowaty napój miejscowej produkcji,egzystujący już ze 30 lat i serwowany w wersji zarówno beczkowej jak i butelkowej. O niebo lepszy od coca-coli czy Pepsi.
Na obiadek gulasek z knedlikami i pora na dworzec. O godzinie 17 z minutami pociąg,a o 21;40 wita Warszawa.
Acha,1 korona czeska to niecałe 16 groszy..Zupy max.50 koron,typowe czeskie knedle z sosem ok 150 koron.
Majte sa!!!
tolerancyjny jak GW i obiektywny jak TVN.Przedwojenny warsiawiak,dawniej z Mokotowa,obecnie Bemowo.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości