Chciałem zacząć tę notatkę od słów: "fajny film wczoraj widziałem". Ale... Nie dlatego nie był fajny, że "nie było momentów", choć nie było. Nie był fajny dlatego, że bardzo dobrze znam literacki pierwowzór. Może nie byłbym taki rozczarowany, gdyby producent zatytuował film jakoś inaczej, niż zatytułował, dodając podtytuł: "Na motywach powieści J R R Tolkiena..." A tak... Oczywiście dzieło zrobione z duuużym rozmachem, bezbłędne scenograficznie i efektowo-komputerowo, Smaug pokazany fantastycznie, ale Tolkien się chyba w grobie przewraca. Na pytanie mojej córki (której czytałem Hobbita jak była bardzo mała i nic nie pamięta):' "a co się stanie na końcu z tą elfką?" odpowiedziałem, że nie mam pojęcia, bo w książce nikt taki nie występuje. "Władca Pierścieni", to trzy grube tomy, z których zrobiono trzy długie filmy. W porządku, rozumiem. Ale z jednotomowego, i to niezbyt grubego "Hobbita", żeby zrobić trzy długie filmy, to jest skok na kasę, komercja w czystej postaci i - krótko mówiąc - przegięcie!
Katolik. A nawet "katol". Prawak. Chirurg, amatorsko muzyk. Autor książek: "Chirurdzy. Opowieści prawdziwe". "Chirurgiczne cięcie. Opowieści jeszcze bardziej prawdziwe" i dwóch powieści: sensacyjno-filozoficznej "Biała Plama", oraz "Wojownicy Kecharitomene".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości