W obliczu możliwej wygranej Donalda Trumpa w prawyborach, da się usłyszeć tu i ówdzie głosy twierdzące, że ewentualne zamieszkanie przez Trumpa w Białym Domu będzie dla Polski gorsze niż wygrana kandydata demokratów, kimkolwiek by nie był.
Nie zgadzam się z takimi opiniami.
Nie sądzę również, by był to wybór między dżumą, a cholerą, a mówiąc wprost uważam, że wybór Trumpa może być dla nas korzystny! Oczywiście, pod pewnymi warunkami, ale dobra wiadomość jest taka, że niektóre z tych warunków zależą od nas.
Na początku proszę, żebyście się Państwo chwilę zastanowili i przypomnieli sobie kiedy po raz ostatni jakiś amerykański prezydent zadziałał w interesie naszego kraju?
Obama?
Wolne żarty.
Kto tam wcześniej był przed Obamą, Bush?
Nie pamiętam żadnych konkretów. A może zaczynając od dawniejszych czasów - Roosvelt?
Na Śląsku, w Zabrzu, jest bardzo pokaźna ulica jego imienia. Więc musiał się jakoś zasłużyć?
Ależ gdzie tam! Roosvelt nie był dla nas wcale lepszy od Churchilla i niewiele lepszy od Stalina i bez najmniejszych skrupułów sprzedał nas temu drugiemu w Jałcie.
Brutalna prawda jest taka, że żaden prezydent, ani król, ani cesarz, ani premier żadnego kraju nie zrobi nic dla nas, o ile nie będzie to leżało w jego własnym interesie. Dotyczy to wszystkich prezydentów, cesarzy, królów i premierów, w tym Orbana i Trumpa, ale także Hillary Clinton i nie bądźmy głupi myśląc, że jest inaczej.
Absolutną naiwnością, porównywalną z przekonaniem o istnieniu krasnoludków jest wiara w coś przeciwnego.
Proszę Państwa! Jeżeli wybory wygra Demokrat(k)a, też nic dla nas nie zrobi!
Ale dlaczego niby z Trumpem miałoby być inaczej? Na czym polega różnica pomiędzy Trumpem, a dowolnym innym kandydatem, tak Republikaninem, jak i Demokratą?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw zadać inne.
Komu służy prezydent USA?
Narodowi amerykańskiemu?
Otóż nie! Obecnie, a jeżeli wybory wygrają Demokraci, to i przez następne cztery lata, administracja w USA nie będzie działała dla dobra Amerykanów, a w każdym razie nie wszystkich i nie zawsze! Administracja działa w interesie establishmentu! Podobnie jak i w Europie Zachodniej, władza w USA służy teraz interesom pewnej grupy ludzi, a nie ogółowi społeczeństwa. Stąd taki kwik, i wrzask, i wściekły atak establishmentu na Trumpa. Osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej było również przykładem tego, że wybrana w legalnych wyborach władza nie reprezentuje interesów większości elektoratu. Cenzura mediów niemieckich, z jaką mamy do czynienia jest sposobem kontroli społeczeństwa przez establishment i wpływania na wynik teoretycznie wolnych wyborów.
W tym zresztą leży największa różnica sytuacji w jakiej znajduje się wyborca amerykański i europejski. W USA media są wolne (albo przynajmniej bardziej wolne) i nie można w tak łatwy sposób nałożyć Trumpowi kagańca politycznej poprawności, jak to robią na przykład Francuzi z Frontem Narodowym, albo Niemcy z AfD. Mówi się, że w Polsce ostatnie wybory zostały wygrane dzięki Internetowi, pomimo ewidentnej nagonki na PiS w mediach głównego nurtu.
Wobec tego , jeżeli Trump istotnie jest kandydatem antysystemowym, to - o ile zostanie prezydentem - może wprowadzić politykę zagraniczną na inne tory. Oczywiście z jego zapowiedzi wynika, że przede wszystkim działał będzie na korzyść USA i - co gorsza - jego hasła wyraźnie wskazują, że będzie to polityka izolacjonistyczna, wiążąca się z ograniczeniem obecności USA w Europie i w świecie.
Szanowni Państwo!
Musimy sobie uświadomić, że obecnie mamy do czynienia z pozorem sojuszu militarnego z USA, że póki co prezydent USA nie kiwnie palcem w obronie Polski. Przypomnijmy, że USA były jednym z gwarantów spójności terytorialnej Ukrainy w zamian, za wyzbycie się broni jądrowej. I co? I nic. Ruscy rozparli się na Krymie, mieszają w Doniecku i co na to Amerykanie? Oni na to odpowiadają sankcjami. Na nic więcej niż sankcje nie możemy liczyć.
Obecnie jest tak, że możemy coś ugrać tylko wtedy, gdy nasze interesy są zbieżne - nie z interesami Stanów Zjednoczonych, ale z interesami amerykańskiego, a może nawet międzynarodowego establishmentu, sprawującego władzę w USA z tylnego siedzenia! I nie ma znaczenia, czy na fotelu prezydenckim w Białym Domu siedzi Obama, czy Clinton.
Trump może to zmienić.
Znacznie łatwiej będzie znaleźć wspólny interes, albo dobić targu z administracją reprezentującą interesy większości narodu niż z reprezentantami jego części. Oczywiście trzeba być twardym i nieustępliwym w negocjacjach. Oczywiście po naszej stronie muszą u sterów władzy znajdować się zdeklarowani nacjonaliści, którzy za cel swego działania przyjmą dobro naszego narodu. Oczywiście musimy sami reprezentować w naszym regionie świata jakąś istotną siłę militarną oraz polityczną tym większą, im więcej chcemy ugrać. Ale i tak sukces jest - moim zdaniem - znacznie bardziej prawdopodobny w negocjacjach z realistą i patriotą Trumpem, niż z jakimiś pachołkami establishmentu.
Jest jeszcze druga sprawa.
Prawda.
Przez duże P.
O ile Trump jest tym, za kogo się podaje, to pomimo tego, że na pewno ma swoje za uszami, może wprowadzić w polityce międzynarodowej nową jakość poprzez mówienie prawdy, kierowanie się w sposób jawny interesami społeczeństwa amerykańskiego, a nie jakiejś ukrytej przed opinią publiczną grupy ludzi.
Tylko prawda nas wyzwoli. Lepszy Trump mówiący prawdę, niż piękne, ale nieprawdziwe słówka Hillary.
Z tym, że jeżeli mam rację ufając w to, że Trump mówi prawdę, to jego życie jest w dużym niebezpieczeństwie... Establishment łatwo się nie podda...
z poważaniem
Lech Mucha
Katolik. A nawet "katol". Prawak. Chirurg, amatorsko muzyk. Autor książek: "Chirurdzy. Opowieści prawdziwe". "Chirurgiczne cięcie. Opowieści jeszcze bardziej prawdziwe" i dwóch powieści: sensacyjno-filozoficznej "Biała Plama", oraz "Wojownicy Kecharitomene".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka