W związku z rezolucją Rady Europy mogliśmy poczytać na salonie24 sporo artykułów na temat aborcji i kontrowersji z nią związanych. Pan Krzysztof Wołodźko nazwał ją „fetyszyzacją wolności”, przeciw aborcji wypowiadał się także min. Foxx. Ponieważ w przyrodzie nic nie ginie a prawda jest jedna – czas ją wreszcie poznać.
Że aborcja jest każdy widzi – rubryka w dowolnej gazecie i ogłoszenia typu „ginekolog usługi różne”. Biznes się pięknie kręci, lekarze jeśli zdecydują się na szarą strefę zarabiają więcej, bo gwarantuje im to prawo. Katoliccy obrońcy moralności pokroju Marka Jurka nie planują jak to ukrócić, ale myślą za to jak ustawowo całkowicie zdelegalizować aborcję i odebrać kobietom ich prawa. Niech żyje sprawiedliwość!
Kierat miłości bliźniego
Nikt kto jest choć trochę poważnym człowiekiem nie przyjmuje równania „aborcja = morderstwo” na serio – nie jest to prawda a zwykły chwyt retoryczny. Jest on jednak wyjątkowo podły i trudny do odparcia. Grupy nazywające się obrońcami życia to w rzeczywistości opresyjni społecznicy, którzy sami nie dokonując aborcji (ich święte prawo) chcą bezwzględnie zakazać tego innym. Pod płaszczykiem dobrej wiary przemycany jest resentyment i skrajna kastowa opresyjność. Nie chcemy żeby walczący moraliści narzucali nam swoją chorą purytańską wolę – powinniśmy bronić swoich podstaw wolności.
Wielkie slogany nie raz są podszyte dwulicowością i ci sami ludzie którzy walczą z aborcją i „in vitro” mogą w tym samym momencie dążyć do przywrócenia kary śmierci. Czy ty aby nie sprzeczność? Skoro można zabijać bliźniego podczas wojny czy podczas obrony koniecznej w sytuacji zagrożenia życia dlaczego nie w sytuacji, gdy zagrożone jest życie kobiety? Nie możemy dać się zaciągnąć w tę masową histerię i kierat pomyłki.
Liberalizm to odpowiedzialność
Trystero, jeden z nielicznych ludzi na salonie o zdrowym podejściu do zjawiska aborcji zauważa, że wielu prawicowych blogerów nie ma zupełnie pojęcia o poczuciu odpowiedzialności. Czy nie żałosna jest postawa represyjna, w której zakazujemy aborcji - która i tak jest powszechnie obecna, choć nielegalna - poczym umywamy ręce. Niech się dzieje co się chce – a może raczej „niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze...”. Takie podejście nie świadczy o żadnych wartościach, tylko o głupocie. Smutne i niepoważne podejście, współczuje wszystkim, którzy nadal tak pojmują sprawę.
Liberalizm mówi o odpowiedzialności. Ale znów - trzeba dobrze rozumieć to pojęcie. Swojego czasu na temat, który podejmuję wypowiadał się
Andrzej Zbierzchowski, pisząc, że o ile komuniści będą kierować się doraźną korzyścią to liberał zawsze stanie po stronie bezbronnego tj. płodu. W ten sposób autor wykazał się zupełną niezrozumiałością pojęcia „liberalizm”, które przede wszystkim stawia na obronę indywidualnych praw jednostki, i ich pierwszeństwa wobec praw grup społecznych, czy instytucji państwowych.
Podmiotem działania i decydentem w kwestii swojego ciała jest kobieta, płód zaś należy traktować jako jego część – w tym właśnie wyraża się konserwatywna cecha liberalizmu, że jednostka, aby mieć pełnię praw musi być odpowiedzialna za swe czyny. Płód nie jest. Kwestią dyskusyjną jest natomiast granica dopuszczalności aborcji związana z rozwojem płodu i tutaj sprawa jest dość otwarta, warto wspomnieć, że w czasie głębokiej hipnozy pacjenci nie rzadko przypominają sobie elementy porodu a nawet życia płodowego. To ostatnie nota bene jest opisywane przez ludzi w głębokim transie jako synonim raju. Można uznać to za silny argument, aby jednak chronić istnienie człowieka przed narodzeniem – nie można jednak popadać z tego powodu w absurdalność absolutnego zakazu przerywania ciąży.
Powtarzam raz jeszcze - trzeba zaakceptować odpowiedzialność. Może nie jest jakimś szczególnym odkryciem stwierdzenie, że kobieta musi zaakceptować, iż w wyniku stosunku może dojść do poczęcia. Nie oznacza to jednak, że zapłodnioną (choć jeszcze nie brzemienną) kobietę wolno zmuszać do aborcji. Feministki po prostu mają racje w tym względzie i trzeba im oddać honor. Mylą się jednak „radykałki” głoszące, że „to co prywatne jest publiczne” - to hasło, przynajmniej w kwestii aborcji, jest nonsensowne, gdyż może prowadzić do społecznej odpowiedzialności za pozbywanie się „ciąż” – podczas, gdy jest to za każdym razem indywidualna sprawa kobiety i ewentualnie jej partnera. To ona sama musi sobie opłacić „zabieg” – publicznemu finansowaniu skrobanek trzeba się radykalnie przeciwstawić!
Kobietożercy są wśród nas
W rzeczywistości wielu krytyków aborcji boi się niezależności kobiet. Jak inaczej można tłumaczyć nastawanie na ich przyrodzoną wolność, na możliwość decydowania o sobie i o swoim ciele. Wydaje się, że w chwili, gdy aborcja na życzenie stanie się powszechna żadna kobieta nie będzie się musiała się zastanawiać z kim się wiązać, nie będzie bała się o wpadkę i będzie zupełnie niezależna wobec mężczyzn. Jesteśmy świadomi tego upraszczającego podejścia, jednak jakimś dziwnym trafem konserwatywni krytycy walczą również z zapłodnieniem „in vitro” – i tutaj znów zaznacza się strach przed nienaturalnością zapłodnienia. Gdyby kobieta mogła począć dziecko bez kontaktu płciowego oznaczałoby to kres gatunku ludzkiego! Jakie to straszne – tylko jednak jako zwolennik aborcji nie boję się tego, bo wiem, że choroba feminizmu dotyka tylko margines populacji.
Amen
Aborcja nie jest problemem społecznym z którym należy walczyć, lecz jedynie indywidualną sprawą jednostek. Wyrzuty sumienia i zdrowy rozsądek są wystarczającym buforem ograniczającym jej powszechność. Aborcja może stać się problemem społecznym jedynie jeśli zostanie refundowana w stu procentach z publicznych pieniędzy i będzie dla maluczkich alternatywą wobec antykoncepcji. I wtedy krakowskie „okno życia” nic nie pomoże.