Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
205
BLOG

Robert Brasillach o „Historii Orleanu" Louis d'Illiersa

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Kultura Obserwuj notkę 2

 

O Orleanie, mieście sławnym już w czasach kapetyńskich a za Burbonów honorującym młodszego syna króla, mówiło się w ostatnich latach w dość dziwacznym kontekście napływu wielu rodzin arystokratycznych z dawnej lub świeżej imigracji. Rodowici obywatele muszą być zatem wdzięczni jednemu ze swoich, p. Louis d'Illiersowi, którego przodkowie osiedlili się w Orleanie już w XV wieku,za to że zechciał wziąć na siebie trud napisania historii tego miasta od zarania dziejów aż do 1914 roku.


 

Nie ma tutaj miejsca na rozpisywanie się nad walorami naukowymi Historii... . Wartość literacka jest wystarczająca, aby polecić tę książkę każdemu wykształconemu człowiekowi, który o Orleanie czytał tylko w podręcznikach historii Francji i widział to miasto w czasie swoich przechadzek. Gdyby każdy nasz gród miał takiego historyka, Francuzi byliby przeciętnie znacznie bardziej przywiązani do swoich małych ojczyzn, a może, dzięki temu, także do tej dużej.


 

Ten długi esej nie rości sobie żadnych pretensji. Żadnych pretensji w zakresie precyzji i rygorów metodycznych: nie tylko narrator przyznaje się otwarcie do swojej fascynacji tradycjami, u których źródła może stać wyłącznie legenda, ale tekst na dodatek nie jest opatrzony żadnymi odnośnikami, cytatami, bagażem bibliograficznym ani indeksem. Żadnych pretensji do bycia filozofią historii: byłoby rzeczą łatwą przydzielenie „oratoryjnie”, na wzór Taine'a, każdej epoce pewnych faktów, a następnie wysnuwania z tego syntez i dedukcji. Autor wolał zachować przez cały czas nonszalancki ton człowieka światowego. Brakuje tu tylko mapy miasta, która pozwoliłaby śledzić tok narracji naocznie i bez nadmiernego wysilania wyobraźni.


 

Już po przeczytaniu fragmentu ma się wrażenie, że uczestniczymy w tzw. „życiu przywróconym”. W monotonii biografii tego miasta jest coś dramatycznego. Na przestrzeni stulecia osiemnastego, a nawet później, da się zauważyć trwanie wrodzonej rasie tego regionu niezłomnej woli wzbogacania się i jednoczesnego pozostawania poza biegiem aktualnego życia politycznego. Po każdym tumulcie następuje naprawianie strat i odbudowywanie fortun. I pewnego dnia, pod koniec, ta wola wydaje się słabnąć.


 

Jak mieszkańcy miejsca, które nazywa się „łokciem” Loary, mogliby nie skorzystać ze wspaniałego położenia handlowego? Przed nadejściem Rzymian, kiedy lasy pokrywały znakomitą część kraju, kiedy doliny rzeczne stanowiły jedyne szlaki komunikacyjne, czyż znalazła się jakaś piękniejsza od „tej Doliny Loary, która rozpoczyna się kilka mil od ostatnich drzew oliwkowych Prowansji i kończy przed pierwszymi bretońskimi kolcolistami, trasa z południa na północ i ze wschodu na zachód Francji nie przechodząca przez tę rozległą krzywą zwaną regionem orleańskim?”


 

Po tym, jak w czasach merowińskich był „stolicą katolicyzmu francuskiego, miejscem gdzie wykuwało się więzy mające związać Francuzów posłuszeństwem Rzymowi”, po tym jak widział za Karola Wielkiego, dzięki Teodulfowi, powstanie w swoim pobliżu, w opactwie Fleury (czyli Saint-Benoît-sur-Loire), centrum olśniewającego życia intelektualnego, Orlean pozostał za Kapetyngów, którzy uczynili z niego swoje ulubione miejsce pobytu, tym, czym był zawsze, to znaczy miejscem wymiany handlowej pomiędzy czterema głównymi częściami kraju. Po inwazji normańskiej, po Poitiers i napadzie angielskim, ludność tamtejsza nie myśli o niczym innym jak tylko o przewożeniu i sprowadzaniu towarów. To prawdziwe mrówki. Tym to właśnie mądrym i pracowitym ludziom Karol VI przyznaje prawie całkowitą autonomię administracyjną.


 

Lata następujące po oblężeniu miasta przez Joannę d'Arc były latami szczęśliwymi. Czytając książkę p. d'Illiers ma się wrażenie, że trudy życia, których tak smutne echo odnajdujemy w twórczości Villona, były tam nieznane nawet stanowi studenckiemu (jedyny w prowincji uniwersytet szczycił się najsłynniejszą w Europie biblioteką wydziału prawa – jej historia nie została jeszcze napisana). Orlean bardzo lubił Ludwik XI. Jego mieszczański temperament sprawiał, że podobało mu się życie obok prokurentów i handlarzy, którzy tak zarządzali miastem, jak on królestwem. Miał zwyczaj przechadzać się bez obstawy, uprawiać kult św. Aniana, którego nowy kościół ufundował, aby tuż obok zbudować swoją siedzibę. Docierał także do Notre-Dame de Cléry, do tej bazyliki, gdzie La Fontaine będzie później spoglądał na jego grób.


 

Jeżeli powiedzie się budowa siedziby, to powiedzie się wszystko”. W okresie renesansu wielcy mieszczanie orleańscy – Hatte, Toutin, Cabu, Groslot – budują wspaniałe kamienice. Kupcy mieli zwyczaj urzędować w gabinetach dwupokojowych, o bogatych, czy nawet wystawnych zdobieniach, jakże różnych od biur współczesnych biznesmenów!


 

Warta odnotowania jest postawa orleańczyków w czasie wojen religijnych. Miasto staje się jedną z protestanckich siedzib, ale chyba trochę wbrew sobie. Po Nocy Św. Bartłomieja, kiedy nadchodzi z Paryża rozkaz zrobienia tego samego, zabierają się do tej strasznej roboty powoli, na zimno i wbrew własnym przekonaniom. Czy wojna domowa jest czynnikiem sprzyjającym interesom?


 

Bo im zależy przede wszystkim na interesach. Im mniej przejezdne są drogi, tym bardziej rozwija się transport rzeczny. Towary z Bliskiego Wschodu i południa Francji napływają Loarą z Roanne, zaś produkty zamorskie – z Nantes i Lorient. Wszystko to jest składowane w Orleanie, albo wysyłane do stolicy brukowaną i przejezdną przez cały rok drogą. Handlowi przychodzi w sukurs przemysł: winiarski, sadowniczy, produkcji kapeluszy filcowych a od 1640 roku także rafineryjny. Powstają liczne i duże rafinerie, manufaktury szkła, porcelany, przykrywek, octu.


 

Tych kupców i przemysłowców wcale nie nęci perspektywa nobilitacji. Z wyjątkiem kilku mieszczan, których król wybrał na swoich pełnomocników handlowych (rodzina Cheverny, dawniej Hurault, oraz Ponchartrain i Maurepas, czyli dawniejsi Vibraye i Phelypeaux) większość orleańskich elit zadowala się byciem arystokracją we własnym mieście – niezwykle bogatą arystokracją.


 

Ich bogactwo było szczególnego rodzaju. Niech starczą dwa świadectwa:Pont Royal, zbudowany za Ludwika XV, obok starego, popadającego w ruinę mostu Joanny d'Arc, oraz wychodząca od niegoRue Royale. TaRue Royale, którą przechodzi każdy, kto przez Orlean kieruje się w kierunku Solonii, jeszcze przed pięćdziesięciu laty cechowała się jednolitością fasad oraz arkad osadzonych przed frontonami sklepów, zgodnie z prawami dawnej Francji. Niestety! Handlarze wykupili, jeden po drugim, prawa do wyburzenia tych pięknych arkad i ich ulica, kiedyś tak godna podziwu, wygląda teraz tak jak wszystkie inne. Pod względem roli w handlowym życiu miasta, wyprzedziła jąrue de la République, wyznaczona ok. roku 1900, i która, po ostatniej wojnie, została z kolei wyprzedzona w swej brzydocie przez to, co śmie się nazywać Polami Elizejskimi. P. d'Illiers o tym nie wspomina, gdyż jego opowieść kończy się na 1914 roku, ale niechże pozwoli nam dopowiedzieć, że można było, w dawnej dzielnicy artylerzystów, ustalić zupełnie nowy plan zagospodarowania przestrzeni, tak jak to zrobiono jeszcze za monarchii lipcowej dlarue Jeanne-d'Arc. Tutaj jednak władze pozostawiły pełną wolność indywidualnemu kaprysowi, a więc i indywidualnemu bezguściu, co skutkuje chaosem, który warto zobaczyć jako przykład demokratycznej anarchii, gdzie po masakrze następuje orgia.


 

Pod koniec XVIII wieku, dzięki handlowi, przemysłowi rafineryjnemu, „największemu w królestwie” nagromadzeniu manufaktur bereciarskich, miasto Orlean, choć straciło dużo ze swojego prestiżu i znaczenia politycznego, przeżywało świetność gospodarczą. Niestety, po Rewolucji i Cesarstwie, świetność ta pozostała jedynie wspomnieniem. Nie było tak, że orleańczycy zawzięcie zaangażowali się w walki partyjne. Wręcz przeciwnie, mer, markiz de Tristan, podjął od razu odpowiednie kroki w celu zduszenia agitacji. Niezależnie od osobistych poglądów politycznych, obywatele woleli dogadać się ze sobą polubownie bez naśladowania „braci paryżan”. Z wyjątkiem indywiduów o nazwiskach Bourdon i Laplanche, najaktywniejszych agentów Terroru w Orleanie, znakomita większość mieszkańców zachowywała się w sposób umiarkowany. Dlaczego zatem po przejściu zawieruchy dawna prosperity handlowa i przemysłowa nie mogła się odrodzić? Aż chciałoby się, aby p. d'Illiers, uczciwie relacjonujący fakty, pokusił się o pewne hipotezy interpretacyjne. Czy było to spowodowane słabością pokolenia, które wolało żyć z odsetek? Okazji do pracy nie brakowało: od 1838 żegluga parowa mogła przywrócić Loarze jej dawną świetną rolę, kilka lat później pierwsze linie kolejowe przyciągnęły uwagę całej Francji. Wydaje się, że tym razem zabrakło energii...


 

Dodajmy jednak, że wskutek bezsensownej regulacji, Loara przestała być żeglowna.


 

O społeczeństwie orleańskim okresu III Republiki p. d'Illiers opowiada z uprzejmą bezstronnością i uroczą precyzją. Można się czegoś dowiedzieć o wczorajszym świecie i jego klanowych podziałach: stare rodziny legitymistyczne, grupa niezwykle zamknięta, ochrzczona mianem „socjety pierwszego rzędu”, inna grupa rodzin, której klubem było koło św. Huberta, i która pełniła we władzach miasta od stu lat te same godności, jakie tym pierwszym przysługiwały przed Rewolucją. „Spotykano się na koncertach, aukcjach charytatywnych, ale w czasie tych koncertów pamiętano, aby dwa klany były od siebie oddzielone przejściem, zaś w czasie loterii rywalizowano poziomem swojej hojności.” Trzecią grupę stanowili rzemieślnicy i przemysłowcy, zaś funkcjonariusze, sędziowie, oficerowie, którzy mogliby stanowić rodzaj pomostu pomiędzy pozostałymi, żyli w izolacji – jedni od czasu „afery dekretów”, drudzy od czasu „afery fiszek”. Miejmy nadzieję, że te podziały zostały zasypane. Nic tak nie rozbudza niesnasek wśród obywateli jak awantury szlachecko-mieszczańskie. Poraniona miłość własna zasiliła bardziej niż najlepsza propaganda szeregi partii radykalnej, a w konsekwencji komunistycznej.


 

Dolina Loary, bogata w sady i różane krzewy, nie wydała na świat wielu poetów i żołnierzy. W ciągu ostatnich siedemdziesięciu pięciu lat miasto Orlean ukołysało i wykarmiło czterech znanych pisarzy, u których można odkryć, pod wpływem dłuższej znajomości, typową dla swojej rasy złośliwą mądrość i uczciwą pracowitość, ale których ze swoim miastem łączą jedynie dzieciństwo oraz stosunki towarzysko rodzinne: Jules Lemaître, Charles Péguy, Georges Goyau i p. Henri Ladevan, a więc trzy miecze Akademii na jedną szpadę oficera rezerwy.

 

Action Française,15 II 1940, rubryka Causerie Littéraire

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura