Obserwując otaczającą nas rzeczywistość, jako przyszły (mam nadzieję ;)) socjolog, czasami dochodzę do bardzo smutnych wniosków. W trakcie swojego życia wielokrotnie spotykałem ludzi, których życie jest całkowicie wyjałowione. I nie chodzi mi tu o osoby, które poświęcają je całe np. studiom. Do takich ludzi mam spory szacunek. Chodzi mi bardziej o osoby, które nie posiadają żadnej pasji, żadnego hobby. Cała ich egzystencja skupia się wokół tego, żeby napić się ostro czegoś mocniejszego przynajmniej dwa razy w tygodniu, zaliczyć kolejną imprezę, kolejną dziewczynę lub kolejnego chłopaka. Jedyne o czym można z nimi sensownie porozmawiać, to dokonania pijackie na ostatniej imprezie. Te osoby zachowują się, jak zaprogramowane roboty. Do wyborów oczywiście nie pójdą, "bo co mnie to obchodzi", a w ogóle to "Polska jest strasznym burdelem i nie obchodzi mnie, co się z nią stanie". Dosyć prymitywne myślenie.
Ja osobiście staram się na tyle zróżnicować swoje zainteresowania, żebym w razie totalnego znudzenia się jakąś kwestią, lub poniesieniem klęski w jakiejś sprawie, mógł wycofać się bezpiecznie na inne pola, nie rujnując sobie całego życia. Te osoby, o których piszę, nie mają się gdzie udać, gdyby nagle zabrakło tych ich ciągłych imprez. Kłamstwem byłoby gdybym powiedział, że jedynie współczuję im. Odczuwam wobec nich dziwne połączenie współczucia i pogardy. Człowieka jako istotę myślącą stać na więcej niż zaspokajanie swoich prymitywnych instynktów i popędów. Miłego weekendu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości