Łukasz Stefaniak Łukasz Stefaniak
398
BLOG

Pod płonącym niebem...

Łukasz Stefaniak Łukasz Stefaniak Gospodarka Obserwuj notkę 0

Upadek strefy euro staje się na naszych oczach faktem. Daily Telegraph donosi, że rząd Wielkiej Brytanii jest już przekonany o czekającym nas końcu wspólnej waluty. Zalecił też przygotowania do wielkiego wstrząsu, jaki będzie się z tym wiązał. Rozesłane zostały m.in. ostrzeżenia do ambasad brytyjskich w krajach objętych unią monetarną, przed zbliżającymi się zamieszkami oraz przed możliwym upadkiem sytemu bankowego. Tak właśnie kończy się podkopywanie solidnych fundamentów, opartych na prawach ekonomicznych i zastępowanie ich drewnianymi podporami politycznymi.

Strefa euro dobiegnie końca w 2012 roku. Chaotyczne procesy, których będziemy świadkami, nie pozwalają przewidzieć, w którym dokładnie momencie to nastąpi. Najbardziej dramatycznym faktem jest to, że jakieś 90% Europejczyków będzie kompletnie zaskoczone tymi wydarzeniami. Większość polityków odgrywa przed naszymi oczami teatrzyk, udając, że wszystko jest pod kontrolą. Na szczęście coraz więcej sygnałów o zbliżającym się wstrząsie trafia na czołówki portali internetowych. W telewizji jednak informacje te rzadko przebijają się przez sterty politycznych majaków. Nawet jeśli wspomina się o nich, to nie mówi się o ostatecznych konsekwencjach tych wydarzeń. W praktyce koszty upadku strefy euro w takiej formie, jaką ją znamy, poniesiemy my wszyscy, a ci, co nie przygotowali społeczeństwa na ten wielki upadek, będą musieli przyjąć całą winę na siebie.

Establishmenty bankowe nawołują do masowej akcji skupowania przez Europejski Bank Centralny obligacji zadłużonych krajów. EBC nie ma pieniędzy na taką operację. Teoretycznie pozostaje więc tylko jedno wyjście - masowy dodruk papierowych euro wzorem amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiają się aktualnie Niemcy. Najwyraźniej potrafią wyciągać wnioski z przeszłości. Angela Merkel wie, czym zakończyły się takie działania w XX wieku. Rząd niemiecki finansował wtedy wydatki budżetowe poprzez dodruk pieniędzy. W przeciągu nieco ponad dziewięciu lat marki niemiecke została tak mocno wyprana z wartości, że stały się zwykłymi, zadrukowanymi karteczkami papieru. Inflacja cen osiągnęła pod koniec 1923 roku astronomiczną wartość 50% dziennie. Starając się jakoś funkcjonować, społeczeństwo zaczęło domagać się codziennych wypłat. Efektem hiperinflacji cen było to, że pensja wypłacona jednego dnia robotnikowi, była przez niego natychmiast wydawana w najbliższym sklepie na cokolwiek. Ludzie zdawali sobie sprawę, że jeżeli przetrzymają papierki choćby przez kilka godzin, to nie będą w stanie praktycznie nic za nie kupić. Ot, taki "raj" keynesistowski napędzający konsumpcję. Stan taki nie trwał długo. Koszmar zakończył się po kilku dniach, wraz z wprowadzeniem nowej waluty. Niemcy pamiętając o tamtych tragicznych wydarzeniach, prawdopodobnie nie zgodzą się na wielki dodruk euro, mający na celu skupowanie obligacji. Niezależnie jednak od podjętej decyzji, strefa euro jest skazana na upadek. W przypadku braku dodruku, dojdzie do rychłego rozpadu strefy euro, co spowoduje kryzys zaufania do tej i tak dosyć mało wiarygodnej waluty. Dodruk oznacza nic innego, jak kryzys zaufania do euro na skutek wystąpienia wysokiej inflacji cen, bo pakiet musiałby być gigantyczny. Do tego do drzwi puka poważna recesja, przed którą przestają już chronić nawet rozbudowane wydatki publiczne. Warto wspomnieć, że Grecy nie czekają z założonymi rękoma. Nie wierzą już politykom. Wielu z nich zdecydowało się przejść na handel wymienny, który, podtrzymywany wystarczająco długo, spowoduje wyłonienie się nowej, rynkowej waluty. Oczywiście w praktyce jest to koszmar dla państwowego monopolisty, bo papierowa waluta ma tylko jeden fundament - fikcyjną gwarancję wartości ze strony państwa.

Jak już wspomniałem, brak dodruku oznacza całkowitą katastrofę finansową wielu krajów członkowskich strefy euro. Oprocentowanie obligacji poszczególnych krajów stale rośnie. Rządy muszą obiecywać coraz więcej, żeby zaciągnąć kolejne pożyczki. Chwieje się jeden z głównych fundamentów strefy euro - Francja. Już wkrótce z całą pewnością doczekamy się obniżenia ratingu kredytowego tego kraju. Ostatnio było też głośno o problemach ze sprzedażą obligacji przez Niemcy. Jedyne, co mogłoby uratować ten system przed zapaścią, to dobrowolne masowe cięcia budżetowe. Nie jakieś kosmetyczne poprawki, a praktycznie całkowita zmiana modelu gospodarczego poszczególnych krajów europejskich, prowadząca do zrównoważenia budżetu. Na to jednak nie zanosi się przed wielką katastrofą z kilku powodów. Po pierwsze, rządzący politycy nie są w stanie podjąć takich decyzji z uwagi na partykularne interesy. W warunkach współczesnej, zdegenerowanej demokracji, cięcia na taką skalę oznaczałyby koniec kariery politycznej ludzi, którzy ich dokonali. Po drugie, masowe cięcia budżetowe oznaczają koniec sztucznego nakręcania gospodarki wydatkami publicznymi. Doprowadziłoby to do błyskawicznego załamania statystyk gospodarczych (które, tak na marginesie mówiąc, czeka nas wcześniej czy później). Uratować mogłaby je jedynie obniżka podatków, a to oznacza kolejne cięcia budżetowe (przypominam, że zadłużać dalej się nie da!). Po trzecie, takie cięcia wywołałyby masowe protesty, zamieszki i bunty, bo nie ma co liczyć na zrozumienie w sytuacji, gdy odbiera się komuś przywileje. Mamy więc pat?

Powyższe zmiany, tak czy inaczej, będą musiały zostać dokonane. Nie ma innego wyjścia. Spirala gospodarczej śmierci jest procesem, którego w obecnej chwili nie da się uniknąć. Z pewnością nie zrobią tego jednak obecne elity polityczne, których wiarygodność wisi na włosku. Jak w świetle dzisiejszych doniesień Daily Telegraph, wyglądają wypowiedzi polskich polityków, o tym, że ciągle powinniśmy dążyć członkostwa w strefie euro? To są pomysły kompletnie oderwane od rzeczywistości. Całkowicie kompromitują tych ludzi. Warto je zapamiętać, przytoczyć za kilkanaście miesięcy i wyciągnąć wnioski. Załamanie systemu to nie jest nic przyjemnego. Doskonale odczuły to osoby, które pamiętają upadek ZSRR. Być może dlatego niektórzy polscy politycy nie chcą dopuścić do siebie myśli, że może stać się to faktem. Chciałbym, żeby można było uniknąć tego chaosu, który nadciąga. Konsekwencje społeczne takich wstrząsów będą tragiczne. W tej chwili możemy jednak tylko czekać i mieć nadzieję, że wszystkie te wydarzenia skończą się w nieco mniej pesymistyczny sposób, niż się na to zanosi.

Gospodarki nie da się naprawić inaczej niż poprzez cięcie wydatków publicznych, obniżkę podatków, powrót do solidnej waluty opartej na trwałych dobrach i zmniejszanie przepisów biurokratycznych, tłumiących przedsiębiorczość. Podtrzymywanie innych rozwiązań, to dokładanie kolejnych cegiełek do budowy antyutopii skazanej docelowo na upadek. Po wielkim kolapsie przyjdzie otrzeźwienie. Być może będzie to okupione zamieszkami, niepokojami i cierpieniem, ale w pogoni za szczęściem dotrzemy w końcu do wyspy spokoju, znajdującej gdzieś na burzliwym oceanie naszej egzystencji. Mocno wierzę, że przyszłość rozbłyśnie ogniem wolności. Można było tej tragedii uniknąć, gdybyśmy słuchali właściwych osób i wyciągali wnioski. Nikt nie chciał tego robić, kiedy wprost mówiono o tym, że przez pomysły oderwane od ekonomicznej rzeczywistości, poleje się krew na ulicach. Teraz na wnioski jest już za późno. Gra skończona...

Tekst ukazał się także na portalu prokapitalizm.pl i stronie fundacji PAFERE.

Twitter: http://twitter.com/lukaszstefaniak E-mail: l.stefaniak@wp.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka