Leopold Zgoda Leopold Zgoda
926
BLOG

Czy JOW się nie sprawdziły?

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 24

Czytam i przysłuchuję się rozmaitym wypowiedziom na temat zmiany ordynacji wyborczej do Senatu. Czytam o tym, że jednomandatowe okręgi wyborcze wyeliminowały znanych polityków. Czy to są powody do niepokoju? Ten sam autor przypomniał, że jeszcze w 2004 r. Platforma proponowała likwidację Senatu. Jeszcze rok temu w projekcie konstytucji zgłoszonym przez PSL był podobny zapis. Są też próby przekształcenia izby wyższej parlamentu w izbę samorządową. Stąd pomysł Komitetu Unii Prezydentów Obywatele do Senatu, który - jak się okazało - zdołał wprowadzić do Senatu tylko jednego kandydata. Czy to znaczy, że zmiana ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na jednomandatową straciła na znaczeniu? Czy starania o zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu przestały mieć sens?

Dzisiaj mówi się, co nie jest prawdą, że tylko Platforma opowiada się za okręgami jednomandatowymi. Tak mogą mówić ci, którzy lekceważą inicjatywy obywatelskie i myślą, że tylko ludzie partyjni mają prawo wypowiadać się w sprawach publicznych i politycznych. W czym jednak ludzie partyjni mieliby być lepsi od bezpartyjnych? Czy tylko nieodpartą ochotą sprawowania władzy?

Prawo i Sprawiedliwość zawsze było ostrożne i - co najwyżej - skłonne przystać na ordynację mieszaną. Skąd ta nieufność do obywateli? PiS opowiada się nade wszystko za potrzebą wzmocnienia instytucji wymiaru sprawiedliwości. Czy jednak nie w braku demokracji bezpośredniej należy upatrywać istotnej przyczyny słabości naszego państwa? 

Sama władza traci zaufanie do sił społecznych, które ją powołują do życia. Taka jest prawidłowość. Stąd bierze się arogancja i wrażenie, że władza sama sobie wystarcza. Skoro jest władzą, to znaczy, że wie, co i jak, innym pozostaje tylko służebność. Stąd pogarda dla innych, która najczęściej idzie w parze z maskowanym niskim poczuciem własnej wartości. Tylko funkcja ma potwierdzać wartość, której tak trudno doszukać się w sobie. Stąd gotowość, aby "iść na całość" i robić wszystko jedno, co i jak, byle tylko być w pierwszych szeregach.

Szczerze mi żal niejednego z dobrych kandydatów, ale miejsce w parlamencie nie jest dożywotnią rentą za zasługi. A poza tym, jeśli kandydat jest dobry, to się odnajdzie w innej roli, być może z lepszym pożytkiem dla siebie i innych. Problemem są osoby, które wygrywają wybory, a do pełnienia roli parlamentarzysty się nie nadają. Ordynacja jednomandatowa ogranicza takie przypadki, proporcjonalna - zachęca. Wystarczy lider, który zrobi świetny wynik, aby pociągnąć za sobą osoby, które mogą mieć tylko śladowe poparcie. Zamiast mocnego zakorzenienia w okręgu wyborczym i środowisku lokalnym jest zakorzenienie w układach partyjnych.

Do dzisiaj wielu obywateli stara się nie zauważać, że mamy władze państwowe, także samorządowe, nie z obcego, ale własnego nadania. Bierze się to między innymi stąd, że obywatel czuje się pomijany i sam siebie pomija tam, gdzie chodzi o realny wpływ na sprawujących władzę. Kontakty, jeśli są, ograniczają się do załatwiania własnych spraw. Poza tym, oddanie raz na cztery lata kartki do głosowania, jest wygodne. Jeszcze wygodniej jest nie brać udziału w wyborach. Bierność, obojętność, dążenie do wygody i przyjemności za wszelką cenę, obezwładniają.

Stosunkowo łatwo jest przyzwyczaić się do nicnierobienia, którego odmianą może być pozorowane zajęcie. Oddanie głosu bez namysłu, bez weryfikacji postawy i dokonań kandydata, jest takim pozorowanym zajęciem. Takie praktyki, będące wyrazem przyzwyczajenia, jeśli nie bezmyślności, zawsze mogą mieć miejsce, cała rzecz jednak w tym, w jakiej skali społecznej. To właśnie państwo nadopiekuńcze, aby nie powiedzieć totalitarne, przyzwyczaja do bezmyślności, podobnie jak skrajnie liberalne - do prywatności. Tymczasem demokracja nie może się rozwijać i nie może trwać także tam, gdzie w cenie najwyższej jest tylko dążenie do prywatności.

Prawdą jest, że powołaniem człowieka jest życie czynne, nie zaś tylko bierne jego przeżywanie. Tego domaga się od nas zasada pomocniczości. Tym samym decyzje, które nas dotyczą, powinny być w jakimś stopniu także i naszym dziełem. To sprawa własnej odpowiedzialności za świat, w którym przyszło nam żyć. Tymczasem coraz więcej jest istnień ludzkich, które chcą tylko przeżywać, ściślej zaś mówiąc, przeżuwać. Pisząc tak daję do zrozumienia, że życie czynne nie wyklucza twórczego przeżywania świata. Podejmując problem do rozwiązania, kontemplując krajobraz, budujemy siebie od wewnątrz i tym samym zachowujemy się czynnie. Ma to swoje doniosłe konsekwencje praktyczne, kiedy wykraczając poza siebie, działając, przekształcamy świat. Ten przekształcany świat oddaje z nawiązką to, cośmy wcześniej posiali.

Brak zaufania władzy do obywateli, czego przejawem może być ordynacja proporcjonalna, sprawia, że wszędzie tam, gdzie jest to tylko możliwe, władza jest lekceważona. Wybór ludzi niegodnych wyboru czy obywateli absolutnie nieznanych, to znaczy takich, którzy nie mieli jeszcze okazji nikomu się narazić, jest dowodem na lekceważenie władzy. Patrzy się na zachowania władz i na same wybory jak na spektakl teatralny, w którym ciemne charaktery potrafią być bardzo intrygujące.

Nie ma ordynacji wyborczej, która byłaby korzystna pod każdym względem. Ordynacja proporcjonalna ma swoje zalety, tak jak jednomandatowa ma wady. Ale mówimy o budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli nie jest to tylko slogan, to ordynacja, która bardziej pozwala włączyć się wyborcom świadomym aktem wyborczym w owo budowanie, zasługuje na poważne potraktowanie. Społeczeństwo obywatelskie można budować tylko oddolnie. Władza, zgodnie z zasadą pomocniczości, może temu pięknie służyć. Tymczasem mówi się, że społeczeństwo jest niedojrzałe. To w dużym stopniu jest prawdą. Dom i szkoła, zaniedbując procesy wychowawcze, mają w tym swój udział. Mówi się o prawach, zapomina o obowiązkach. Ale kiedy i w jakich warunkach społeczeństwo ma dojrzeć? Gdyby społeczeństwo było tylko dojrzałe, to ordynacja wyborcza byłaby bez większego znaczenia.

Mówi się, że ordynacja jednomandatowa do Senatu nie zapobiegła temu, że liczyły się szyldy partyjne. Tymczasem tu nie chodzi tylko o to, aby promować wyłącznie ludzi bezpartyjnych, ale ludzi wartościowych. Komitet Obywatele do Senatu już w samej nazwie zawarł sugestię, że obywatelem jest się poza partią. Ponadto, Komitet funkcjonował jak ugrupowanie partyjne. Akcent spoczywał nie tyle na osobie kandydata, ile na Komitecie i jego inicjatorach. Zawsze można było podejrzewać, że prezydenci wymyślili formułę tylko po to, aby promować swoich ludzi.

Czy JOW się nie sprawdziły?  Po pierwsze, zwolennicy ordynacji jednomandatowej zawsze myśleli o Sejmie. W Sejmie zapadają istotne dla kraju decyzje. Proszę zauważyć, że wyborami do Senatu w noc powyborczą 9 października nikt się nie ekscytował. Czy to jednak znaczy, że Senat jest zbędny? Wydaje się, że rola Senatu w kontaktach z Polakami poza krajem jest nie do przecenienia. Ale to także trzeba chcieć i umieć robić. Maciej Płażyński to potrafił.

Myślę, ze godzi się pamiętać, że w wyborach parlamentarnych w 2005 r. Maciej Płażyński startował jako niezależny kandydat do Senatu i otrzymał w okręgu gdańskim największą ilość głosów. Jako prezes "Wspólnoty Polskiej" służył Polonii, zwłaszcza tej na Wschodzie, do ostatnich dni swego życia z największym oddaniem.

Wracając do pytania o JOW w tegorocznych wyborach do Senatu warto podkreślić, że nie jest łatwo w tak krótkim czasie pozbyć się nabywanych latami przyzwyczajeń. Mówi się także, że tym bardziej może zaistnieć system dwupartyjny. Pytam, co w tym złego, jeśli pozbędziemy się absolutnie przypadkowych parlamentarzystów, a będziemy mieć w zamian polityków już dobrze zakorzenionych w społeczności lokalnej? Ludzie od ciemnych interesów łatwiej zaistnieją w polityce? Wszędzie tam, gdzie są duże pieniądze, zawsze jest łatwo o nadużycia. Zwłaszcza, jeśli obowiązuje tajemnica państwowa.

Obawiam się, że tegoroczna zmiana ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na jednomandatową w wyborach do Senatu, a także inicjatywa Obywatele do Senatu, wykorzystane zostaną do ich ośmieszenia, i być może do likwidacji samego Senatu.

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości