Leopold Zgoda Leopold Zgoda
1257
BLOG

Honor kapitana

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 32

W kwietniu minie sto lat od zatonięcia brytyjskiego Titanica. Był największym parowym statkiem pasażerskim na świecie. Długością, luksusem, jakością wykończenia i bezpieczeństwem miał przyćmić konkurencję. Sławny i ceniony kapitan Edward John Smith, który miał na nim odbyć ostatni rejs przed emeryturą, powiedział, że nie wyobraża sobie warunków, które mogłyby spowodować zatonięcie tego statku. Wystarczyło szereg uchybień natury organizacyjnej i technicznej, aby w drodze do Nowego Yorku statek zderzył się z górą lodową i zatonął. Zginęło ponad 1500 osób, zginął kapitan Smith, konstruktor statku, oficerowie, mechanicy, ale także cała orkiestra, która na rozkaz kapitana grała do końca, aby uniknąć paniki. Film-melodramat Jamesa Camerona z 1997 r., który zdobył 11 Oskarów, świetnie ukazuje świadomych swej roli muzyków.

Pierwszeństwo w dotarciu do szalup, których było za mało, miały kobiety. Porządku pilnowali oficerowie, strzelając śmiertelnie do poddających się panice mężczyzn. Przeżyło około 730 osób. Dyrektor linii, który przeżył, został potępiony. Tak było jeszcze sto lat temu, a potem była pierwsza wojna światowa.

W Muzeum Okrętu "Waza" w Sztokholmie można podziwiać galeon zbudowany za panowania Augusta II Adolfa do wojny z Polską. To był czas okrutnej wojny trzydziestoletniej. Budowany przez dwa lata okręt miał ukazywać wielkość Królestwa Szwecji i potęgę dynastii Wazów. Stąd jego nazwa "Waza". Piękny, wysmukły i wysoki (takie było życzenie króla), zbudowany z najlepszego drzewa dębowego, ozdobiony setkami rzeźb i ze złoconą rufą, miał 64 działa z brązu z odpowiednio dobraną załogą. Był to niewątpliwie najbardziej okazały, kosztowny, ozdobny, ale także nowatorsko uzbrojony okręt wojenny tamtych czasów. Wydaje się, że już samym wyglądem miał pognębić Polaków. Wystarczyło rozbujanie galeonu przez załogę i podmuchy wiatru, aby w dniu 10 sierpnia 1628 r., po zwodowaniu i na oczach widzów, okręt zatonął. Już wcześniej było wiadomo, że galeon jest mało stabilny, ale admirał Klas Fleming dopuścił do jego wypłynięcia w próbny rejs. Zginęło do pięćdziesięciu marynarzy.

Zakonserwowany przez muł, wydobyty po 333 latach i precyzyjnie odrestaurowany okręt "Waza" zadziwia do dziś kunsztem wykonania, maszynerią wojenną, ilością rzeźb, ciesząc oczy zwiedzających. Jest to najczęściej odwiedzane muzeum w Szwecji. Czy uczy pokory, która chroni przed pychą, lekkomyślnością i zarozumiałością? Czy zatonięcie Titanica uczy pokory? To były najwspanialsze okręty swoich czasów.

Nie cichnie wrzawa wokół katastrofy jednego z największych i najwspanialszych statków wycieczkowych naszych dni Costa Concordia. Wycieczkowiec ten, zwodowany w 2005 r., który kosztował 450 milionów euro, miał blisko 300 m. długości, 1100 osób załogi,  zabierał około 3700 pasażerów. Statek odbywał siedmiodniowy rejs, kiedy w dniu 13 stycznia wieczorem wpadł na podwodne skały w pobliżu wyspy Giglio w Toskanii. Na czym polega wyjątkowy charakter tej tragedii, skoro w porównaniu z tragedią Titanica zginęło i zaginęło stosunkowo niewiele osób?.

Kapitan Krzysztof Baranowski, żeglarz, inżynier elektronik, dziennikarz i autor książek, filmowiec, menedżer i wyjątkowy nauczyciel młodzieży (Fundacja "Szkoła pod Żaglami"), wypowiadając się w TV na temat katastrofy Costa Concordia, powiedział: "To jest przerażające". Co tak bardzo przeraziło sławnego żeglarza, który dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską? Czy ofiary śmiertelne i straty materialne to sprawiły? Przyjmuje się do dziś, że 16 osób zginęło, około 20 osób uznaje się za zaginione. Statek, cudo dzisiejszej techniki, był wart pół miliarda euro.

Ponad wszelką wątpliwość przerażenie kapitana Baranowskiego wywołała niegodna kapitana żeglugi morskiej postawa kapitana Costa Concordia. Świadomie używam słowa "postawa", ponieważ tutaj nie chodzi tylko o to, że kapitan Francesco Schettino, który od 2006 r. dowodził statkiem, jest odpowiedzialny za spowodowanie katastrofy. Zawsze można zapytać, czy tylko on jeden jest winien? Nie chodzi także o jakieś jednorazowe i pod wpływem paniki zachowanie, chociaż i takie nie powinno mieć miejsca. Kapitan przyznał, że podpłynął do wyspy, aby zrobić przyjemność wszystkim tym, którzy go o to prosili. Przyznaje także, że popełnił błąd podpływając zbyt blisko. Ale to jest wszystko, do czego skłonny jest się przyznać. Błąd usprawiedliwia tym, że taki był zwyczaj, który akceptował armator, aby zbaczając nieco z kursu "składać ukłon" (inchino) mieszkańcom wyspy. Zapewnia także, że uratował setki, jeśli nie tysiące osób. Żona kapitana w wywiadzie dla "Paris Match" powiedziała, że to media urządziły polowanie na jej męża, który "nie jest potworem".

Może to i prawda, że szuka się kozła ofiarnego, ale tutaj nie chodzi tylko o odpowiedzialność w sensie prawnym. Tu nade wszystko chodzi o odpowiedzialność moralną, o której mówi etyka. Kapitan Schettino zszedł na ląd, kiedy trwała ewakuacja i nie dał się namówić do powrotu na statek, aby kierować akcją ratunkową. Ksiądz, który jako jeden z ostatnich opuścił tonący statek powiedział, że po zejściu na ląd spotkał kapitana, który "płakał jak dziecko". Potem, jak się okazało, odjechał taksówką do domu. Stąd tak powszechne potępienie i wstyd, który skłonił mieszkańców Włoch do poszukiwania pozytywnego bohatera. Tym bohaterem ma być kapitan Gregorio De Falco, dyżurny w porcie w Livorno, który telefonicznie nakazywał kapitanowi Schettino powrót na tonący statek. Nagrana rozmowa obiegła cały świat.

Zauważmy tutaj, że powrót kapitana na statek, do którego nie doszło, najbardziej był potrzebny samemu kapitanowi. Wydaje się, że kapitan do dzisiaj tego nie rozumie. Zauważmy także, że kapitan De Falco wykonywał jedynie swoje zadania i z samym bohaterstwem nie ma to nic wspólnego. I może jeszcze jedno: Mieszkańcy wyspy podają, że w pierwszych szalupach, które dobiły do brzegu, zamiast kobiet, dzieci i rannych, były kobiety w sukniach balowych i elegancko ubrani mężczyźni, którzy mówili po rosyjsku. Okazuje się, że nie tylko kapitan statku nie potrafił sprostać zadaniu.

Kapitan Krzysztof Baranowski jest między innymi laureatem Nagrody Conrada (2000). "Nagroda stanowi wyraz uznania środowisk ludzi morza dla tych, których dokonania morskie są niezwykłe i można ich zaliczyć do wybitnych osobowości" (Dziennik Bałtycki). Dlaczego o tym wspominam?

Dla Josepha Conrada-Korzeniowskiego, ukształtowanego przez rodzinne tradycje powstańcze, honor, wierność i obowiązek były wartościami, które są w życiu najważniejsze. Najbardziej jednoznacznie i w doskonałej formie artystycznej dał temu wyraz w powieści Lord Jim. Kapitan Baranowski myśli podobnie. Tymczasem kapitan Schettino tak bardzo ukochał własne życie, że zapomniał o honorze, wierności i obowiązku. A może nikt nigdy mu nie powiedział w sposób dostatecznie przekonujący, jak bardzo te wartości są w życiu ważne? Są wybory, przed którymi nie ma ucieczki, a które ważą na naszym życiu do końca? Czy kapitan Schettino miał okazję we właściwym czasie przeczytać Lorda Jima? Czy tego rodzaju lektura w szkołach jeszcze obowiązuje? A jeśli tak, to jak jest interpretowana?

Jeden z internautów napisał: "Kapitan dobrze zrobił, że uciekł po godzinie. A co, miał utonąć? Cenię jego odwagę". Ale jest jeszcze jeden wpis, który mnie zaskoczył i daje do myślenia: "A ten, który kazał wybudować pływający drapacz chmur? Nie jest winien?". Zauważmy, że wszystkie trzy katastrofy, o których piszę, poczynając od okrętu "Waza", przytrafiły się wyjątkowo okazałym statkom.

Józef Teodor Konrad Korzeniowski opuścił ojczyznę, aby zostać żeglarzem. W rozmowie z Marianem Dąbrowskim (Londyn, 1914 r.) powiedział: "Dwie rzeczy osobiste napełniają mnie dumą, że ja, Polak, jestem kapitanem angielskiej marynarki i że nieźle potrafię pisać po angielsku". A trzeba nam wiedzieć, że zaczął uczyć się angielskiego, kiedy pracował na morzu i miał już 21 lat. O Polsce nigdy nie zapomniał. I marzył o Europie "zbudowanej na fundamentach mniej kruchych niż interesy materialne".

W powieści Jądro ciemności, którą łączy z powieścią Lord Jim postać Charlie Marlowa, człowieka morza i znakomitego gawędziarza, są słowa: "Wiecie, że nienawidzę, nie cierpię, nie znoszę kłamstwa, nie dlatego, abym był bardziej prawy od reszty ludzi, ale po prostu dlatego, że kłamstwo mnie przeraża. Ma w sobie skazę śmierci... Sprawia, że czuję się fatalnie i robi mi się mdło, zupełnie jakbym wziął do ust coś zgniłego". Myślę, że tak mógł się poczuć kapitan Baranowski, słuchając doniesień o okolicznościach katastrofy Costa Concordia i słuchając słów kapitana Schettino.

Poczucie wstydu, którego dzisiaj doświadczają nie tylko Włosi, może być zbawienne, jeśli towarzyszyć mu będzie pogłębiony namysł nad światem wartości, które decydują o sensie ludzkiego istnienia. Jądro ciemności, którym jest brak poczucia sensu życia, bo "wszystko wolno, jest dla nas dzisiaj największym zagrożeniem.

Tymczasem wyspa Giglio z widokiem na wrak statku stała się atrakcją turystyczną. Zainteresowanie rejsami nie zmalało. Armator Costa Concordia zaproponował uratowanym po katastrofie pasażerom 30% zniżkę na kolejny rejs.  

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości