Marek Ciesielczyk Marek Ciesielczyk
54
BLOG

W Polsce nie może rządzić żadna koalicja

Marek Ciesielczyk Marek Ciesielczyk Polityka Obserwuj notkę 13
Najpierw koalicja SLD-PSL, następnie AWS-UW, ponownie SLD-PSL, a teraz PiS-LPR-Samoobrona. Scenariusz zawsze jest ten sam. W Polsce nie są możliwe efektywne rządy koalicyjne. Konieczność koalicji wynika z obowiązującej w Polsce tak zwanej „proporcjonalnej” ordynacji wyborczej. "Polska ordynacja wyborcza jest najgłupszą na świecie" stwierdził kilka lat temu prof. Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa Jimmi Cartera. Ordynacja i regulacje dotyczące referendum sprawiają, że Polskę trudno nazwać demokracją.

Dlaczego Polska nie jest państwem demokratycznym?

Od kilkunastu lat regułą jest, że najpierw Polacy masowo głosują na jakąś formację polityczną, a po czterech latach bardzo tego żałują, zaś partia rządząca ponosi klęskę wyborczą lub w ogóle przestaje istnieć (np. blok Solidarności, postkomuniści, AWS i znowu SLD). Wybrani przez 38-milionowy naród w środku Europy w XXI wieku parlamentarzyści to np. tacy giganci intelektualni, jak Beger, Misztal, Palikot czy Wierzejski.

Po ładnych paru latach funkcjonowania systemu, który polski establishment polityczny sam nazwał demokracją, szef Rady Bezpieczeństwa USA w czasie rządów prezydenta Jimmi Cartera, profesor politologii Zbigniew Brzeziński, który jako Polak z amerykańskim paszportem zajmował najwyższe stanowisko w administracji amerykańskiej, stwierdził, że funkcjonująca w III RP ordynacja wyborcza jest "najgłupszą na świecie". Skąd się wzięła tak ostra ocena naszego systemu wyborczego?

Wyobraźmy sobie, że w jakimś okręgu wyborczym w Polsce jakiś kandydat zdobyłby 99 procent wszystkich głosów. Powiedzmy, że głosowałoby na niego 99.000 osób. Inni kandydaci zdobyliby w tym okręgu w sumie 1000 głosów, czyli na każdego przypadałoby - powiedzmy - po 50 głosów. Gdyby nasz lider startował z listy partyjnej, która w skali kraju nie przekroczyłaby 5-procentowego progu, zamiast niego do Sejmu wszedłby któryś z jego konkurentów z wynikiem 50 głosów! Jest to przykład skrajny, ale bardzo dobrze obrazujący istotę naszej tak zwanej "proporcjonalnej" ordynacji wyborczej. To że ma ona być proporcjonalna jest nawet zapisane w artykule 96 naszej Konstytucji ! W związku z tym należy stwierdzić, że obowiązująca ordynacja (która - tak naprawdę - niewiele ma wspólnego z proporcjonalnością) powinna jako niezgodna z Konstytucją zostać unieważniona przez Trybunał Konstytucyjny.

Jako że wybory odbywają się u nas wg tak zwanego systemu d'Hondta lub Sainte-Lague partia, która jest w danym momencie najsilniejsza, otrzymuje znacznie więcej miejsc w Sejmie niż wynikałoby to z zasady proporcjonalności i jej faktycznego wyniku wyborczego. Proporcjonalność zapisana w Konstytucji RP jest więc czystą fikcją. Paradoksalnie zwolennicy obecnej ordynacji wyborczej bronią jej, twierdząc, że zmiana wymagałaby niemożliwej do przeprowadzenia w Sejmie zmiany Konstytucji. Gdy tymczasem to właśnie obecna ordynacja wyborcza łamie Konstytucję!

Samo-nie-rząd po polsku

W tamtym roku tak znowelizowano inną ordynację wyborczą (do rad gmin, powiatów i sejmików), że możliwe stało się tak zwane blokowanie list wyborczych. Oznacza to, że w danej gminie wiele komitetów wyborczych może podpisać porozumienie, w wyniku którego komisja wyborcza będzie najpierw sumowała w każdym okręgu wyborczym wszystkie głosy oddane na wszystkie zblokowane listy i na tej podstawie ustali liczbę radnych z danego bloku list wyborczych. Oznacza to w praktyce, że kilka lub nawet kilkanaście komitetów wyborczych - jako jedna całość (!) - porównywane są z komitetem, który się nie zblokował. To tak, jakby na boisko wybiegła z jednej strony tradycyjna drużyna złożona z 11 zawodników, a z drugiej np. pięć drużyn, złożonych w sumie z 55 zawodników.

Co ciekawe, Trybunał Konstytucyjny, tak czujny w innych sprawach legislacyjnych, nie zakwestionował omawianej tu nowelizacji ordynacji wyborczej, choć jest ona niezgodna nie tylko z Konstytucją, ale zdrowym rozsądkiem. Gdyby ta samorządowa ordynacja wyborcza obowiązywała za 3 lata, powstała w Tarnowie inicjatywa obywatelska chce utworzenia bloku 100 list wyborczych po 50 kandydatów do Rady Miejskiej. Nawet jeśli na każdego kandydata oddany zostanie tylko jeden głos (czyli on sam na siebie zagłosuje), to i tak w sumie ten blok otrzyma 5.000 głosów, co w warunkach tarnowskich gwarantuje temu blokowi wprowadzenie do rady znacznej ilości kandydatów. Choć na każdego takiego radnego zagłosowałaby tylko jedna osoba, to i tak "pokonałby" kandydatów z innych nie zblokowanych list wyborczych i to nawet takich, którzy otrzymaliby np. nie 100, ale nawet 1000 głosów!

Ten przykład, który za 3 lata może stać się rzeczywistością, także pokazuje, iż profesor Brzeziński ma rację. Rzekomo proporcjonalnej ordynacji wyborczej tak naprawdę nie chce zmienić żadna partia z bardzo prostej przyczyny. To liderzy partyjni, a nie społeczeństwo, ustalają skład Sejmu, gdyż to oni wyłącznie decydują o tym, kto znajdzie się na pierwszych miejscach list wyborczych. Ponieważ każdy komitet wyborczy ma prawo w każdym okręgu wystawić listy z liczbą nazwisk kandydatów, która może być dwukrotnie większa niż liczba mandatów poselskich z danego okręgu wyborczego, ogólna liczba kandydatów jest tak duża w danym okręgu (to średnio kilkaset nazwisk), iż wyborcy nie mają najmniejszych szans w czasie dwumiesięcznej kampanii wyborczej ich poznać.

W związku z tym zdecydowana większość wyborców głosuje na pierwszego na danej liście partyjnej. Nie dlatego, że ceni tego akurat kandydata, lecz popiera - nawet nie daną partię, ale jej wyrazistego lidera (Kaczyńskiego, Tuska, Leppera, Giertycha etc.). Liderzy partyjni decydując faktycznie, kto wejdzie do Sejmu, zapewniają sobie zamiast osobowości - "mięso" poselskie, które staje się maszynką do głosowania.

Wyższość większościowej nad proporcjonalną

Po 1989 roku o zmianie ordynacji wyborczej z "proporcjonalnej" na większościową mówiły jak dotychczas tylko dwie partie - UPR i PO. Pierwsza była zbyt egzotyczna, by się przebić z tego typu postulatem, druga przestała o tym mówić po wyborach, co jest dość typowym zachowaniem wśród polityków. Od wielu już lat o zmianę ordynacji wyborczej walczy stowarzyszenie czy raczej Ruch na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych - JOW (www.jow.pl), który skupia głównie pracowników naukowych polskich uczelni (np. prof. Jerzy Przystawa z Wrocławia).

Głównym zarzutem wobec ordynacji większościowej jest to, że gdyby zaczęła obowiązywać, w polskim parlamencie zapanowałby chaos, jako że mielibyśmy 460 niezależnych posłów, wybranych w jednomandatowych okręgach wyborczych, poza kontrolą wszelkich partii. Tymczasem zarówno teoria jak i praktyka mówią zupełnie coś innego. Francuski socjolog i prawnik Maurice Duverger (ur. w 1917 r.), który zajmował się problemem ordynacji wyborczych sformułował zasadę, którą dziś nazywa się nawet "PRAWEM DUVERGERA", według którego ordynacja większościowa nie prowadzi do rozdrobnienia sceny politycznej, lecz do systemu dwupartyjnego.

Jednomandatowe okręgi wyborcze wymuszają bowiem na partiach łączenie, skoro z danego okręgu do parlamentu może wejść tylko jeden kandydat z największą ilością głosów. Każdej partii zależy poza tym, by ich kandydat nie był jak dzisiaj lojalnym aparatczykiem partyjnym, lecz znaną w danym okręgu wyborczym osobowością, która jest w stanie wygrać wybory.

Dzisiaj okręgi wyborcze są bardzo duże (średnio 100 na 100 km z 1 milionem mieszkańców). Kandydatów jest kilkuset, a każdy wyborca ma tylko jeden głos (co także jest niekonstytucyjne i nielogiczne, skoro z danego okręgu wchodzi kilku lub kilkunastu kandydatów do Sejmu!).

Wyborcy nie mają szans poznać kandydatów, a ci - nie mają szans w czasie 2-miesięcznej kampanii wyborczej zaprezentować się skutecznie. Gdyby zaś w Polsce obowiązywała ordynacja większościowa, kraj nasz podzielony byłby na 460 małych okręgów (po ok. 60 tys. wyborców). Kandydatów byłoby najwyżej kilku. Po wyborach można by było jednego z nich, który wejdzie do Sejmu, skutecznie kontrolować. Teraz posłami są często ludzie spoza okręgu, którzy głównie przebywają na ul. Wiejskiej.

Oprócz prawa Duvergera, podstawowy zarzut wobec ordynacji większościowej obala po prostu praktyka polityczna. Ordynacja większościowa obowiązuje w większym lub mniejszym stopniu np. w 7 najbogatszych państwach świata. Przeważnie ten system wyborczy prowadził do dwupartyjności (np. USA czy Wielka Brytania). W Niemczech, w których system jest mieszany proporcjonalno-większościowy, liczą się tak naprawdę też tylko dwie partie, a dwie pozostałe to swego rodzaju "przystawki".

W Japonii czy Włoszech, gdzie po wojnie funkcjonowała ordynacja proporcjonalna, skorumpowanie systemu politycznego osiągnęło takie rozmiary, iż w końcu zmieniono ordynację. Wyszło to na zdrowie obydwu krajom.

Nieszwajcarska RP


Drugą przyczyną, dla której trudno nazwać Polskę krajem demokratycznym są przepisy dotyczące referendum. Jest to metoda oddziaływania w każdym państwie demokratycznym w okresie między wyborami, gdy dochodzi do sytuacji, w której demokratycznie (według normalnej ordynacji wyborczej) wybrany parlament może mieć w jakiejś sprawie inne zdanie niż większość społeczeństwa. Wówczas decyduje wynik referendum. W Polsce ta niezwykle ważna w normalnych demokracjach metoda nacisku społecznego jest czystą fikcją.

Co prawda artykuł 125 Konstytucji RP mówi, że referendum ogólnokrajowe "może" być przeprowadzone, lecz już ustęp 2 tegoż artykułu ogranicza w istotny sposób prawa obywatelskie. Nawet gdyby wszyscy uprawnieni do tego Polacy (oprócz 231 posłów) chcieli referendum i podpisali się pod takim wnioskiem, to Sejm może się na to i tak nie zgodzić. Nawet wybierany w Polsce w wyborach bezpośrednich Prezydent gdyby chciał zarządzić referendum, musiałby zostać poparty przez bezwzględną większość Senatu!

Co ciekawe, gdyby już doszło do referendum, to byłoby ono ważne, gdyby wzięła w nim udział ponad połowa uprawnionych Polaków. Mając na uwadze wyjątkowo niską frekwencję wyborczą, należy wątpić, by teraz jakieś referendum było ważne. A jeszcze ciekawsze jest to, że najważniejsze referendum - bo konstytucyjne - jest ważne niezależnie od frekwencji. Ot, polska logika.

Także na niższym szczeblu referendum jest czystą fikcją. Referendum gminne wymaga najpierw zebrania 10 proc. podpisów dorosłych mieszkańców danej gminy, co w przypadku większych miast oznacza, że tak naprawdę do referendum gminnego mogłaby doprowadzić tylko duża, dobrze zorganizowana partia, gdyż każda inicjatywa obywatelska byłaby za słaba, by tego dokonać. Ważniejszym jest jednak to, że od kilkunastu lat do uznania takiego referendum gminnego potrzebna jest co najmniej 30-procentowa frekwencja. Dotychczasowa praktyka pokazuje, że po roku 1989 w żadnym większym mieście nie udało się jeszcze przeprowadzić skutecznie referendum gminnego w jakiejś ważnej sprawie. Czyli z praktycznego punktu widzenia referendum jest w Polsce czymś czysto wirtualnym.

Co najmniej z dwóch powodów Polski nie można uznać za państwo demokratyczne - ze względu na "najgłupszą na świecie ordynację wyborczą" oraz fikcyjny charakter instytucji referendum. Tak długo, jak nie zmienią się te regulacje prawne, Polacy nie będą w stanie wyłonić takich parlamentarzystów i oczekiwać takich decyzji, które zadowalały by przynajmniej 50 proc. społeczeństwa.

Jeśli nie zmieni się ordynacja wyborcza, także najbliższe wybory parlamentarne doprowadzą do sytuacji, w której Polską rządzić będzie jakaś koalicja, której członkowie nie będą zdolni porozumieć się ze sobą i – jak zwykle – za niepowodzenia odpowiedzialność zrzucać będą na partnera koalicyjnego.



_________________________________________________ w czasie mojego wykładu w Chicago w lutym 2009 _________________________________________________ _________________________________________________ patrz: www.marekciesielczyk.com _________________________________________________ dr politologii Uniwersytetu w Monachium, Visiting Professor w University of Illinois w Chicago, pracownik naukowy w Forschungsinstitut fur sowjetische Gegenwart w Bonn, Fellow w European University Institute we Florencji, europejski korespondent Radia WPNA w Chicago, autor pierwszej książki w jęz.polskim nt.KGB, 12 lat radny Rady Miejskiej w Tarnowie, Dyrektor Centrum Polonii w Brniu do 31 marca 2011, Redaktor naczelny pisma i portalu Prawdę mówiąc - www.prawdemowiac.pl _________________________________________________ skopiuj poniższy adres i wklej - jest tu relacja telewizji POLONIA z mojego wykładu w Chicago w lutym 2009: http://vids.myspace.com/index.cfm?fuseaction=vids.individual&VideoID=52245621 _________________________________________________

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka