Chcialem przypomniec artykul, ktory wprawdzie ukazal sie w "Rzepie" ponad 2 lata lemu, za koszmarnych rzadow kaczej sanacji, kiedy to wielu "ludzi honoru" budzilo sie zlanych potem o szostej rano, nie wiedzac, czy to jeszcze Tewje mleczarz, czy moze CBA.
Artykul czytany po dwoch latach nie dosc, ze nie stracil na aktualnosci, ale jeszcze wystawia znakomite swiadectwo przenikliwosci autorow.
Mariusz Muszyński, Krzysztof Rak
Niemiecki rachunek za II wojnę światową
Dla Polaków niemieckie żądanie zwrotu dóbr kultury może brzmieć cynicznie. Ale to tylko pochodna krytycyzmu Berlina wobec polskich prób kreowania polityki historycznej, mimo że Niemcy posługują się tym orężem od co najmniej dwóch dekad. Żądanie to symbolizuje także klęskę specyficznie rozumianego pojednania forsowanego przez autorów polskiej polityki zagranicznej na początku lat 90. XX wieku – piszą znawcy stosunków międzynarodowych
Od kilku dni prasa w RFN wzywa Polskę do zwrotu niemieckich dóbr kultury przejętych po II wojnie światowej. Przywołuje IV konwencję haską z 1907 r. dotyczącą wojny lądowej. Załączony do niej regulamin nakazuje traktować dobra kultury jak majątek prywatny. Oznacza to, że w przeciwieństwie do innego mienia państwowego dzieła kultury należące nie tylko do osób prywatnych, ale i te stanowiące własność kraju wojującego nie powinny podlegać wojennej konfiskacie. Niemcy powołują się również na art. 28 ust. 3 przyjętego w 1991 r. polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, który mówi o dążeniu do rozwiązywania problemów dotyczących dóbr kultury i archiwaliów w duchu porozumienia i pojednania. Wreszcie wskazują, że sami zwracają dzieła sztuki zagrabione Żydom w III Rzeszy oraz na terenach okupowanych i z tego powodu oczekują wzajemności od Polaków. Jednak zwrot byłych niemieckich dóbr kultury jest niezgodny z polską racją stanu. Każdy rząd, który zgodziłby się na ich oddanie, nie tylko znacząco zubożyłby nasze muzea, ale również otworzyłby prawną furtkę dla zwrotu całego niemieckiego mienia przejętego po wojnie przez Polskę.
Niszczenie polskich dóbr
Polacy dobrze pamiętają, że już w pierwszych miesiącach okupacji w Generalnej Guberni Hans Frank wydał specjalne rozporządzenie o tzw. zabezpieczeniu dzieł sztuki. Na tej podstawie grabiono cenne eksponaty z kolekcji prywatnych i zbiorów państwowych. Do Niemiec wywieziono m.in. ołtarz Wita Stwosza z kościoła Mariackiego w Krakowie, rysunki Dürera z Ossolineum, Honorego Daumier z Warszawskiej Zachęty, starodruki z Warszawskiej Biblioteki Uniwersyteckiej itp. Wojska okupacyjne wbrew tak przywoływanej przez Niemców IV konwencji haskiej burzyły zabytki i pomniki, paliły całe biblioteki i archiwa. Według danych z 1946 r. straty w dobrach kultury wyniosły ponad 5365 mln zł (wartość z 1945 r.). Do rabunku na własne konto przyłączali się urzędnicy niemieccy z najwyższymi dostojnikami włącznie. Dziś potomkowie tych osób mieszkają w dzielnicach milionerów.
Zadośćuczynienie, nie grabież
Nie jest prawdą twierdzenie niemieckiej prasy i ekspertów, że w trakcie wojny Polska zagrabiła dobra kultury wbrew prawu międzynarodowemu. Nie doszło do złamania konwencji haskiej, ponieważ właścicielami dawnych niemieckich dóbr kultury staliśmy się na zasadzie sukcesji ziem, na których się one znajdowały, a więc Śląska, Pomorza Zachodniego, Warmii i Mazur oraz dawnego Wolnego Miasta Gdańska. Zgodnie z normami międzynarodowymi regulującymi sprawy zmian terytorialnych całe mienie dawnego państwa niemieckiego, w tym mienie muzeów i archiwów, przeszło na własność Polski z momentem sukcesji i bez odszkodowania. Ale jest i drugi tytuł polskiej własności. Wynika on z odpowiedzialności Niemiec za zbrodnie wojenne i obowiązku wypłacenia z tego tytułu reparacji. Prawo międzynarodowe stanowi, iż odpowiedzialność ma miejsce wtedy, gdy spełnione są łącznie dwa warunki: naruszenie normy prawa międzynarodowego oraz możliwość przypisania tego naruszenia państwu. W przypadku III Rzeszy oba są spełnione bezdyskusyjnie.
I właśnie część mienia nabytego w powojennym procesie reparacyjnym stanowią dobra kultury. Przeszły one na własność Polski jako tzw. restytucja zastępcza – zadośćuczynienie za dobra polskiej kultury zniszczone przez III Rzeszę. Procedurę rewindykacji prowadziło po wojnie specjalnie w tym celu powołane Biuro Rewindykacji i Odszkodowań Ministerstwa Kultury i Sztuki. Działania miały na celu nie tylko odzyskanie zagrabionych dzieł polskich, ale i wyrównanie strat spowodowanych umyślnym działaniem Niemców na szkodę polskiej kultury narodowej w związku z przeprowadzanym wynaradawieniem.
Domniemanie bezprawności
Za publikacjami niemieckich mediów kryje się jednak coś więcej niż żądanie zwrotu dóbr kultury. To intencja podważenia lub w najlepszym przypadku niezgody na poczdamski porządek terytorialny. Stosowanie do ziem przejętych przez Polskę w 1945 r. norm IV konwencji haskiej oznacza polityczne podważanie suwerenności Polski w powojennych granicach. Przypomnijmy raz jeszcze, konwencja zawiera reguły postępowania stron wojujących na terenach okupowanych, a ziemie zachodnie zostały przejęte przez Polskę w suwerenne władanie w 1945 r. razem z całym majątkiem byłej Rzeszy.
Sam zwrot byłych niemieckich dzieł sztuki pociąga za sobą kolejne niebezpieczeństwo. Jedną z form pobierania po wojnie reparacji od Niemiec przez Polskę było przejęcie wszystkich majątków prywatnych byłych obywateli Rzeszy. Skoro dobra kultury niezależnie od rodzaju właściciela są traktowane przez konwencję haską tak jak mienie prywatne, negowanie możliwości ich zatrzymania oznacza podważanie możliwości przejęcia niemieckich majątków prywatnych w 1945 r.
Każda decyzja o zwrocie dóbr kultury pociągnie więc za sobą domniemanie o przyznaniu się do bezprawności przejęcia mienia prywatnego.
Błędy polityki pojednania
Inne niebezpieczeństwo wiąże się z przyjętym w 1991 r. traktatem o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Przywoływany wcześniej art. 28 otwiera możliwość rozmów na temat dóbr kultury; jest normą zobowiązującą do dialogu, choć wcale nie do jego zakończenia. W prawie międzynarodowym nazywa się takie normy pactum de contrahendo. Jednak już samo przyjęcie tej normy do traktatu było kolejnym z szeregu błędów polskiej polityki zagranicznej wobec Niemiec w latach 90. XX w. Negatywne skutki tej normy wiążą się bowiem z niezamknięciem kwestii dóbr kultury w stosunkach dwustronnych. Przypomnijmy, że w trakcie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego pojawiały się publiczne informacje o możliwości oddania Berlinowi tzw. Biblioteki Pruskiej. Niebezpieczeństwo polega więc na tym, że w przyszłości któryś z rządów może ulec politycznym naciskom. Dla Polaków znających własną historię niemieckie żądanie zwrotu dóbr kultury brzmi cynicznie. Jest jednak pochodną krytycyzmu Berlina wobec polskich prób kreowania polityki historycznej, mimo iż niemiecka polityka zagraniczna posługuje się tym orężem od co najmniej dwóch dekad. Przede wszystkim jednak żądanie to symbolizuje klęskę specyficznie rozumianego pojednania forsowanego przez autorów polskiej polityki zagranicznej na początku lat 90. XX wieku. Większość dzisiejszych problemów na linii Warszawa – Berlin polega właśnie na tym, że strona polska wykazała zbyt mało determinacji, a zbyt dużo politycznej łatwowierności. Dlatego ofiary nazizmu nie dostały odszkodowań sensu stricte, tylko skromne świadczenia ex gratia (czyli z łaski), pojawiły się niemieckie roszczenia majątkowe, wróciły problemy z delimitacją Zatoki Pomorskiej itp. Żądając zwrotu dóbr kultury, Niemcy wystawiają Polakom kolejny rachunek za II wojnę światową.
Mariusz Muszyński jest profesorem na Wydziale Prawa UKSW, gdzie wykłada prawo międzynarodowe i prawo europejskie. Krzysztof Rak jest historykiem filozofii, ekspertem w dziedzinie stosunków polsko-niemieckich
Inne tematy w dziale Polityka