Autentyczna historia z mojego calamitatum pelnego curriculum zawodowego.
Kiedy rozwazalismy z niepokojem niebezpieczenstwo odrzucenia planu inwestycyjnego, jeden z negocjatorow uspokoil nas slowami: Dyrektor nazywa sie Baran i podpisze!
Przypomnialem sobie o tym zdarzeniu, kiedy przeczytalem ponizsze:
Prezydent Lech Kaczyński powtórzył we wtorek, że jeśli 2 października Irlandczycy zagłosują za Traktatem z Lizbony, to on w "bardzo krótkim" czasie po ogłoszeniu wyników irlandzkiego referendum, podpisze ten dokument.
Lech Kaczyński spotkał się we wtorek ze składającym wizytę w Polsce prezydentem Austrii Heinzem Fischerem. Na konferencji prasowej po spotkaniu Lech Kaczyński potwierdził swoją zapowiedź dotyczącą Traktatu z Lizbony. Jak mówił, w związku z Traktatem Lizbońskim dzieją się teraz w Unii Europejskiej "rzeczy bardzo interesujące", o których rozmawiał z prezydentem Austrii.
Ale właściwie – dlaczego? – zastanawia sie w swoim artykule Marian Miszalski
Tymczasem prezydent Lech Kaczyński zapowiedział już, że jeśli repeta z referendum w Irlandii (pierwsze „nie przyjęło się”, jak chrzest pewnemu Żydowi...) powiedzie się, to i on podpisze Traktat. Ale właściwie – dlaczego?
Przecież – po pierwsze -na gruncie obecnej Konstytucji zobowiązany jest „strzec suwerenności państwa”, a nie współdziałać w jej uszczuplaniu. Po wtóre – negocjujące Traktat Lizboński strony umówiły się, że jeśli choćby jedno państwo odrzuci Traktat, stanie się on bezprzedmiotowy, bez względu na to, czy w jakimś państwie będzie się „repetować” referendum, czy nie. Po trzecie wreszcie – pomiędz negocjacjami a dniem dzisiejszym zaszła ta nader istotna, kapitalna okoliczność, że Niemcy wymówiły warunki uzgodnionego wcześniej Traktatu: Niemcy pozostaną w pełni suwerenne, podczas gdy Polska ( inne kraje Europu środkowo-wschodniej) dysponować ma już tylko „suwerennością podzielona”, więc ograniczoną. Co więcej – istota tego ograniczenia, zawarta w Traktacie Lizbońskim jest taka, że prowadzi wprost do utraty wszelkiej samodzielności politycznej, wszelkiej suwerenności państwowej.
Miejmy nadzieję, że prezydent w orędziu do narodu ( póki co jeszcze suwerennego) wyjaśni przynajmniej ewentualnie motywy swej zapowiedzianej już decyzji, będącej złamaniem zarówno Konstytucji, jak i własnej przysięgi prezydenckiej. Obawiam się, że rychło zresztą znajda się chętni do postawienia prezydenta przed Trybunałem Stanu za te decyzję. Nie dlatego, że sami są przeciwni Traktatowi Lizbońskiemu, o, co to, to nie – przeciwnie, są jego zagorzałymi zwolennikami, nadto bardzo prawdopodobne, ze wspieranymi i zobowiązanymi zagranicznym jurgieltem. Ale przecież hasło słynnego na cały powiat warszawski europejczyka, Radosława Sikorskiego – „Dorżnąć watahę!” – to jedyny polityczny program Tuska, PO i dyrygującej tym towarzystwem „kadrą starych służb”.
W 20 lat po „okrągłym stole” i niemal w 70 rocznicę agresji niemieckiej i sowieckiej, stracimy zatem znów suwerenność państwową, tym razem bez agresji z zachodu i wschodu, ale w banalnym do obrzydzenia klimacie „kto i ile od kogo wziął... za ile, komu, gdzie i kiedy się sprzedał”. A wrzesień mamy tego roku piękny, całkiem jak w 1939.
Prezydent nie nazywa sie wprawdzie Baran, ale moze jest po prostu cynikiem i klamca?
Tomasz Sommer pisal dwa lata temu:
W tej sytuacji do wyboru są dwie drogi.
Albo wyjście przed szereg, czyli stworzenie śmiałego politycznego projektu, który stawiałby na uczestnictwo jedynie w wolnościowych strukturach Unii, takich jak Schengen, strefa wolnocłowa, i na stopniową liberalizację wszelkich możliwych dziedzin życia oraz jednostronne oświadczenie przez Polskę, że tylko w tych inicjatywach chce uczestniczyć – albo podążanie w peletonie, polegające na bezwolnym akceptowaniu wszystkiego, co tylko wymarzą sobie eurobiurokraci w Brukseli.
I wystąpienie z Unii jako ostatni kraj, wtedy kiedy ta organizacja zostanie już opuszczona przez najważniejszych europejskich graczy. Zarówno prezydent Lech Kaczyński, jak i premier Donald Tusk stoją przed tym wyborem. Niestety prawdopodobieństwo, że skorzystają z opcji pierwszej – i na przykład zerwą zbliżający się unijny szczyt – jest bliskie zeru. Dotychczasowe doświadczenia z ich działalności wskazują bowiem, że są to politycy w gruncie rzeczy całkowicie bezwolni, którzy potrafi ą tylko grać, i to nie najlepiej, w scenariuszu napisanym przez kogoś innego.
Unii Europejskiej rzeczywiście potrzebny jest Traktat Reformujący, ale zupełnie inny niż ten, którego mają jeszcze ciągle szanse nie podpisać przywódcy III RP.
Polsce potrzebny jest program naprawczy, ale warunkiem sine qua non onego jest PRIMUM NON NOCERE, czyli po pierwsze nie szkodzic.
Nie mamy pewnosci, czy finis Poloniae, jej upadek, tym razem ostateczny i na zawsze, jest jeszcze do unikniecia. Sytuacja jest bardzo powazna, a ze wielu tego nie dostrzega? Nil mirari. Nie dostrzegal tego targowiczanin Szczesny Potocki, zaslepiony owczesnym antykaczyzmem czyli nienawiscia do reform Stanislawa Augusta. Dopiero kiedy zobaczyl akt rozbiorowy, zawolal “Imperatorowo, a co z moja ojczyzna?”, na co uslyszal tupniecie pantofelkiem i gniewne slowa “teraz twoja ojczyzna jest tutaj!”
Ciagnac to porownanie dalej: Jesli porownamy owczesny oboz reform do dzisiejszego kaczyzmu, to wlasnie przerabiamy ponownie ( w formie farsy i groteski ) przejscie “Ciolka” ( chodzi o herb rodowy dawnego stolnika litewskiego ) do obozu targowicy.
Z ta moze roznica, ze krol Poniatowski, choc mial dobre checi, to zachowywal sie jak ciota, zas prezydent Kaczynski to stary, cyniczny gracz i klamca.
Inne tematy w dziale Polityka