*Co się komu kurczy... *Taka kombinacja: więcej ojczyzny – mniej wolności
*Ile dla Polonii - wiele dla gmin żydowskich? *Życie (polityczne) po Smoleńsku
XIX-wieczny historyk francuski Albert Sorel powiadał, że narodom pozbawionym wolności należy dać przynajmniej poczucie ojczyzny. Akurat sprawdza się to dzisiaj w Polsce: w UE i pod Traktatem Lizbońskim polityka polska kurczy się do „polityki kadrowej”, wolności ubywa wraz z przyborem biurokracji, ustaw i rozporządzeń, toteż „polityka historyczna” ma nam rekompensować „poczuciem ojczyzny” postępujący ubytek wolności. Nowy ład europejski, porządek lizboński, zapowiada pogłębienie tego „tryndu”: będzie tym więcej ojczyźnianego folkloru, im mniej politycznej i gospodarczej wolności?
Podobno głodomorom kurczy się żołądek. „Leberałom” z PO kurczy się polityka, bo co do żołądków - apetyty mają nie mniejsze, niż za czasów „Kongresu Aferałów”. Ale w polityce – już tylko od ściany do ściany, raz w te, raz wewte, raz emeryt może pracować, raz - nie może, raz forsa do OFE, raz do ZUS, i temu podobny „suchy brandzel”, jak dosadnie określał działania pozorne Kazimierz Dejmek. Te pozory mają swój sens: aby ino utrzymać się na rządowych stołkach.
Ale i polityka historyczna może być taka albo siaka, znaczy się: naukowa, albo propagandowa, wszechstronna – albo „wybiórcza”, skuteczna – albo pozorna. I tak na przykład odkąd IPN-em owładnęła PO, a rządzi tam pani Maria Dmochowska (lekarz z wykształcenia...) , jeszcze z portfela UD i UW - działalność IPN „siadła” i popada w selektywność i pozorność. Takich historyków jak Piotr Gontarczyk czy Paweł Zyzak wytępi się w ramach „polityki kadrowej”, aż IPN przekształci się w ministerstwo prawdy?
Polityka historyczna to jednak nie tylko działalność historyków wspierana przez państwo. To także działanie organów państwa względem historycznych zaszłości.
Jedną z nich jest Polonia w Rosji, siłą tam zatrzymana po roku 1939. Projekt ustawy obywatelskiej ( ponad 200 tysięcy podpisów!) zakłada, że na umożliwienie jej powrotu do Polski potrzebne byłoby ok.100 milionów złotych, ale właśnie rząd Tuska uznał, że to zbyt wiele. No, jeśli porównać te kwotę z ledwo 8 milionami złotych, wydatkowanymi dotąd na tę Polonię, to rzeczywiście – dużo, ale jeśli już porównać tę kwotę z kosztami budowy stadionu Legii w Warszawie – to jest to pestka i szczeniak! Nie wiem, pod jaką politykę podpada budowa bizantyńsko-kosztownych stadionów z pieniędzy publicznych, ale na pewno nie jest to ani polityka historyczna, ani dobra. Zwłaszcza, że – jak się dowiaduję – sama impreza inaugurująca stadion-gigant kosztować ma 10 milionów złotych z pieniędzy podatnika, zatem więcej, niż wydano dotąd na tę nieszczęsną Polonię, tęskniącą za powrotem do Ojczyzny... Jak widać – nawet polityka historyczna tego rządu i jego politycznego zaplecza ustępuje miejsca „polityce sportowej”, którą jednak sami kibice pointują trafnie, przepięknie wyśpiewując radośnie na stadionach pod adresem grandziarzy: „PZPN, PZPN – j...ć, j...ć PZPN!”. Niestety, łatwiej zaśpiewać, niż wy... wykonać, ma się rozumieć.
Skąpstwo rządu wobec Polonii na Wschodzie jest tym bardziej rażące i obrzydliwe, że od kilkunastu lat obowiązuje w Polsce ciągle „ustawa o zwrocie mienia gminom wyznaniowym żydowskim”, chociaż w ostatnim spisie powszechnym judaizm jako „wyznanie” zadeklarowało zaledwie ...2 tysiące osób w całej Polsce! Ustawa ta jest tak skonstruowana, że praktycznie nie przewiduje żadnych ograniczeń w potrzebach tych gmin: warto by zatem policzyć, jakiej wartości majątek przeszedł już na potrzeby tych 2 tysięcy osób i czy przypadkiem nie przekracza on znacznie owych 100 milionów złotych, jakich rząd Tuska skąpi licznej naszej Polonii na Wschodzie?
Wadą pamięci, jak wiadomo, bywa, że jest „dobra, ale krótka”. Więc chociaż krótki czas minął od uchwalenia ustawy o „zwrocie mienia gminom wyznaniowym żydowskim” (uchwalono ja pod rządami „grubej kreski” grubo zanim ktokolwiek upomniał się o Polonię na Wschodzie...) – to może właśnie IPN zbadałby i porównał te wydatki? W końcu musimy pamiętać nie tylko o tym, co działo się w Polsce przed 1989 rokiem, ale i o tym, co działo się po roku 1989... Ale czy pod wiceprezes Dmochowską IPN podejmie takie badania?...
Tymczasem, jak to na przełomie starego i nowego roku bywa, w mediach nie brak rozmaitych ankiet: kto był najpopularniejszym politykiem roku minionego, jakie wydarzenie było najważniejsze itp..,itd.,etc. W ramach pytania o to, co było największą tajemnicą minionego roku (wg.mnie: kto zlecił „katastrofę smoleńską”...) – dr Rafał Chwedoruk z UW, politolog, powiada na łamach „Rzepy”: Dla mnie największa tajemnicą upływającego roku jest dlaczego Tusk zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę.
Oj, figlarz z pana, panie doktorze... Ale przecież cenniejsza ta ironia, niż powaga politologa. P.Migalskiego, który z politologa wypączkował w polityka PJN i zapewnia całkiem serio, że „do nas ludzie się garną, bo są u nas konkretni ludzie”.
Mając dysonans poznawczy względem Tuskowej rezygnacji, udałem się, jak to zwykle czynię w takich momentach, na warszawską ulicę, do krakowskiego magla i do pewnego XIX-wiecznego dyplomaty. Ulica i magiel powiadają dość zgodnie, że zrezygnował bo tak mu kanclerz Angela kazała, jako że musi mieć swojego kanakę w polskim rządziku, podczas gdy car Wołodia musi mieć z kolei swojego w pałacyku. No dobrze, wasz prezydent, nasz premier, o.k. – ale co powiada wytrawny dyplomata?
Moim mentorem jest margrabia Lucchesini, wysłannik króla pruskiego w Polsce przedrozbiorowej. Gdy wolą sprzedajnego Sejmu stanęło w 1790 roku fatalne dla Polski porozumienie polsko-pruskie (Prusy zachowywały suwerenność, Polska – nie) napisał on do swego monarchy: „Teraz, kiedy mamy już w ręku tych ludzi i kiedy przyszłość Polski jedynie od naszych kombinacji zależy, kraj ten posłużyć może Waszej Królewskiej Mości za przedmiot targu (...) Cała sztuka z naszej strony tkwi w tym, aby ci ludzie (...) nie mogli przewidzieć, do jakich ustępstw będą zmuszeni w chwili, gdy Wasza Królewska Mość zażąda od nich wdzięczności”...
Wygląda na to, że w roku 2011 zażądać wdzięczności od PO mogą aż dwie „królewskie mości”, tudzież „szlachta jerozolimska” oraz niekoniecznie wysoko urodzona stara służba z WSI. Czy aby nastarczy narodowego majątku do wywdzięczania się?
Więc chociaż ważne jest, co było najważniejsze w roku 2010 - jeszcze ważniejsze jest („Wybierz przyszłość z SLD”!), co będzie najważniejsze w roku 2011. Czy drożyzna na miarę nowoczesnej, postępowej demokracji socjalnej? Czy może jako ostatnich („ostatnich gryzą psy”...) dopadnie nas kryzys finansowy? Obstawiam te dwie hipotezy.
Poza tym najważniejsza będzie, oczywiście, Polska...
Marian Miszalski
Inne tematy w dziale Polityka