Bycie idiotą jest chyba ostatnio popularne. To co mnie osobiście przeraża to fakt, że najczęściej nieopisanym stopniem głupoty cechują się osoby młode, dla których wiedza i wysiłek intelektualny jest zbędny, a nawet wydaje się szkodliwy.
Tymczasem pracodawcy nie cenią nieefektywnej głupoty w swoich kadrach. Pracodawcy zależy aby wyłuskać najlepszego kandydata na określone stanowisko. Z drugiej strony jak cepem wali się opinię publiczną zdaniami, że „przedsiębiorcy chcą tylko ludzi z doświadczeniem”. To oczywiście nieprawda. Co więcej, obserwuje się ostatnio zjawisko odwrotne. Przedsiębiorcy zatrudniają absolwentów umożliwiając im jednocześnie rozwój i podnoszenie kwalifikacji, budując w ten sposób więź pracownika z firmą. I tu jest problem, gdyż żeby podnosić jakiekolwiek kwalifikacje trzeba je najpierw mieć.
Jeden z profesorów Politechniki Warszawskiej powtarza, że rolą studiów wyższych jest „oddzielenie ziaren od plew”. Oczywiście ma rację, lecz obecnie tytuł magistra traci na znaczeniu przez karygodne zaniżanie standardów i wymagań stawianych osobom chcącym się legitymować dyplomem wyższej uczelni. Patrząc w perspektywie społeczeństwa można powiedzieć, że studia przestają spełniać swoją rolę w ogólności. I tylko w kilku przypadkach wysoka jakość kształcenia nadal jest utrzymywana.
Płacę - żądam!
Jednym z elementów niszczących system kształcenia wyższego są prywatne wyższe uczelnie. Hasło, które przywołuje w tytule jest dobrym przykładem mydlenia oczu abiturientom, którzy wybierają niski poziom już na starcie. Drugim - bardzo niebezpiecznym - mechanizmem jest wmawianie młodzieży ze szkół średnich, że nie nadają się na uczelni państwowej. Tymczasem zakrzykiwana jest funkcja edukacji, która ma na celu przystosowanie absolwenta do rozwiązywania zadań praktycznych w oparciu o szerokie horyzonty wiedzy i umiejętności logicznego myślenia, w przyszłej pracy zawodowej.
I co powiedzieć wypacykowanej idiotce studiującej turystykę na Almamerze czy Koźmińskim? Powiedzieć, że właścicielką hotelu albo biura turystycznego nigdy nie będzie, bo do tego jej studia nie przygotują? Czy może raczej mówić, że po tychże uczelniach będzie co najwyżej pracowała jako recepcjonistka? A co powiedzieć dziewuszkom studiującym "stosunki międzynarodowe"? Że ich priorytetowym zadaniem bedzie obsługa obcokrajowców, polegająca na rozkładaniu nóg w danej chwili? Rzeczywistość podważa sens kształcenia prywatnego w Polsce. To jest poważny problem, gdyż uczelnie prywatne wytwarzają śmieciowych magistrów, którzy nie mają wyższych kwalifikacji niż przeciętny abiturient, ale mają za to wysokie oczekiwania i roszczeniowe nastawienie do rynku pracy i pracodawców. A żeby zamiatać ulice magistórw nie potrzeba.
Postępujący rak
Na uczelniach Państwowych nie jest lepiej. Źródłem zgorszenia wśród kadry i studentów Politechniki Warszawskiej jest postawa Przewodniczącego Samorządu Studentów, który skazany prawomocnym wyrokiem sądu za nożownictwo, nie chce zrezygnować z funkcji. Co więcej, bezsilny jest Rektor oraz macierzysty wydział delikwenta. Władze uczelni rozkładają ręce twierdząc, że faceta nie można ze studiów wyrzucić, a na stanowisko Przewodniczącego został wybrany demokratycznie i nie ma mechanizmu, żeby go odwołać.
Na Politechnice również coraz powszechniejsze staje się opuszczanie ćwiczeń audytoryjnych - i w związku z tym brak zaliczenia. Wówczas organizuje się tzw. „pościgi” tzn. zajęcia dodatkowe, z które student płaci śmieszne pieniądze (ok. 150 - 200 PLN) za 30 godzin w semestrze. Rekordziści potrafią zapłacić rachunek na ok. 4 000 zł za rok zajęć. Co sprytniejsi studenci ustawiają się przed rozpoczęciem nowego semestru w kolejce do dziekana i składają dramatyczne podania o umorzenie opłat za powtarzanie zajęć. Wypisują przy tym brednie o rozpaczliwej sytuacji majątkowej itp. Milusińscy zapominają jednak, że za ich wykształcenie płacą podatnicy finansujący pośrednio ich uczelnie. Moje pytanie zatem brzmi, czy jesteśmy na tyle bogatym społeczeństwem żeby kredytować kalekich intelektualnie nieuków? Jednak dziekan rozpatruje pozytywnie te haniebne podania, mając świadomość, że zostawia na wydziale znaczący odsetek miernot, ale miernot za, które dostanie pieniądze z budzetu.
Inny przykład: niedawno miałem okazję obserwować studentów studiów zaocznych Uniwersytetu Warszawskiego i z przerażeniem dostrzegałem postawy, które według mnie powinny się spotkać ze zdecydowaną reakcją wykładowców, ale również innych studentów. Dla przykładu jeden z zacnych omc magistrów na wykładzie z filozofii grał w „Wiedźmina” a inny klikał sobie na Facebooku. W jakim zatem celu przychodzi się na wykład skoro nie chce się z niego korzystać?
Co ciekawe gdy prowadzący wykład oznajmił, że będzie przepisywał ocenę z przedmiotu uzyskaną na innych studiach sala odetchnęła z ulgą. Świadczy to o tym, że studenci nie są zainteresowani zdobywaniem wiedzy ani jej poszerzaniem.
Głowa ryby
Choć o upadku systemu kształcenia powiązanego z kryzysem rodziny i wychowania można pisać wiele, to w niniejszym tekście chciałbym skupić się jedynie na uczelniach wyższych.
Czy przyczyny postępującego gnicia uczelni wyższych należy upatrywać w kadrze naukowej. Niewątpliwie upatrywać można. Po pierwsze wydaje mi się uzasadnionym twierdzenie, iż kadra naukowa zrzuciła z siebie indywidualne poczucie odpowiedzialności za jakość wykształcenia absolwentów wyższych uczelni.
Jednym z owoców takiego podejścia jest masowa ucieczka wybitnych studentów do prywatnych firm, instytutów czy innych organizacji, nierzadko za granicę. Do pracy naukowej, w miejsce wybitnych często garną się osoby przeciętne, które z takich czy innych względów mają problem ze znalezieniem pracy na rynku. Znam osoby, które są doskonale tego świadome, że nie nadają się do pracy w warunkach rynkowych. I jest to jedyny motor ich chęci do pracy naukowej. Tu muszę zapytać jakie wartości uniwersyteckie (aż się prosi „uniwersalne”) będzie w stanie przekazać taka osoba kolejnym rocznikom studentów? Jakim będą wzorem skoro jedyne czego można się od takich osób nauczyć to miałki oportunizm?
W mojej ocenie problem polega na tym, że duża część profesury zaniechała dbałości o poziom swoich współpracowników, którymi się naukowo opiekuje. Dawny model szkolnictwa wyższego zakładał, iż profesor gromadzi wokół siebie jednostki wybitne, z potencjałem większym niż jego własny, które będą mogły kontynuować jego pracę. Tymczasem środowisko opanował strach przed wybitnymi, który w mojej ocenie wynika z mentalności fornala, która w swojej zasadzie sprowadza się do stwierdzenia „nikt kto ze mną pracuje nie może być ode mnie lepszy” to skutkuje drastycznym zaniżaniem poziomu pracowników naukowych.
I efekty takiego postępowania przytoczę. Niedawno wybory dziekana na jednym z wydziałów Politechniki wygrał człowiek, który swoją karierę naukową oparł na blokowaniu karier naukowych innych (blokowanie habilitacji konkurentów itp.). Ma takie możliwości ponieważ jest dobrze osadzony w układzie utytułowanych miernot klepiących się wzajem po plecach. Tenże profesor, reprezentujący swoją osobą powagę Politechniki Warszawskiej na oficjalnym spotkaniu z ludźmi których nie zna, rzuca trywialnym i wulgarnym dowcipem, który w żaden sposób nie daje się pogodzić z godnością profesora. Oczywiście facet ma w swoim gronie naukowym (czy można to tak jeszcze nazywać?) klakierów, którzy nierzadko korzystali różnych przywilejów, niezasłużenie do swoich kwalifikacji intelektualnych. To będzie przyszła kadra naukowa złożona ze śliskich intelektualnych pokrak, którym do uniwersyteckich ideałów tak bardzo daleko.
Na zakończenie wypada powiedzieć, że z drugiej strony medalu, uczelnia nie broni swoich wybitnych studentów. Dla przykładu podam niespotykany atak Jakuba Powiatowego (zwanego niekiedy Wojewódzkim) na studentów jednego z wydziału Politechniki jaki miał miejsce gdy studenci zbudowali i wystrzelili pierwszą polską sondę kosmiczną. Rozumiem, że dla człowieka, którego wykształcenie jest warte wetknięcia weń flagi, nie jest to żadne osiągnięcie. Jednak drwiny medialnego przygłupa naraziły na szwank również dobre imię i wizerunek Politechniki Warszawskiej. I podobnie jak z ludźmi - jeżeli uczelnia nie zadba o swoją markę i dobrą opinię to nikt inny o nią również nie zadba. I to zadanie dla kadry profesorów, którzy zainteresowani będą przyszłością szkolnictwa wyższego w Polsce.