Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
567
BLOG

Pasterz powszedni

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Rozmaitości Obserwuj notkę 9

PRL ceniła swoich pasterzy. Kult jednostki nie trwał tu nigdy dłużej niż dekadę, po upływie której dotychczasowym przewodnikom stada przyprawiano rogi, ale awangarda proletariatu mogła spać spokojniej, a nawet liczyć na medale. Każdy nauczyciel po trzydziestu latach pracy otrzymywał za nic najwyższe odznaczenie państwowe, Krzyż Kawalerski Polonia Restituta, którym u schyłku PRL honorowano także górników, hutników i urzędników państwa. Nie za zasługi. Za samą przynależność do stada.

Chrześcijaństwo takich zaszczytów nikomu nie obiecuje. Za samą przynależność nie dostaje się tu w zamian nic, prócz nowych obowiązków, o czym jasno mówi ewangelia, zaznaczając, że uczniowie będą z tych obowiązków rozliczani surowiej od postronnych. Stare biblijne alegorie pasterskie, których pełno w psalmach, księgach historycznych i u proroków, sugerują wprawdzie, że członkom stada wiele rzeczy przychodzi łatwiej niż obcym i to już z racji samej przynależności, ale przyjrzawszy się bliżej, sprawa wcale nie wygląda tak różowo.

Dawid, betlejemski wyrostek powołany na króla, nie dlatego rządził mądrze i wygrywał wojny, że w młodości pasał kozy lepiej od innych, ale dlatego, że już w młodości modlił się na pewno nie gorzej od innych, układając bardzo osobiste, wytrawne literacko i dojrzałe teologicznie psalmy, co na pewno pomogło mu lepiej zrozumieć własną egzystencję, a więc i nierozumne stadko, jakie wtedy pasał, a później nauczyło go rozumieć i przewidywać zachowanie swoich wrogów, nigdy nie wyzbywając się miłość do nich jako ludzi. Dawid był częścią stada, plemienia, z którego się wywodził i którego się nie wyparł nawet w niewoli filistyńskiej, ale sam nie działał stadnie, bezmyślnie, odruchowo, impulsywnie, wręcz przeciwnie, przełamywał szyki przeciwnika i jego odwody, bo zachował wewnętrzną wolność i wielkoduszność, a jednocześnie znał sposób myślenia i odczuwania przeciwnika, jego rytuał stada, z łatwością pokonując go fortelem.

Wiara Dawida nie była kwestią przynależności, ale poważnej pracy nad sobą, w której wszystko trzeba było przemyśleć od podstaw i ułożyć tak, żeby w konsekwencji nie tylko on, Dawid, mógł działać swobodniej, ale i Bóg w Dawidzie miał pewne oparcie. Właściwy sens przynależności religijnej nie polega zatem na przyswojeniu uświęconej tradycji, ani nawet na jej twórczym ożywianiu, ale raczej na dotarciu do jej najgłębszych motywów i osobowych źródeł, zwłaszcza tych, o których tu i teraz zapomnieli inni, smutni niewolnicy rutyny.

Tradycja nie jako źródło zadomowienia, sposób na oswojenie świata, ale jako wyzwanie, kręta ścieżka wiodąca daleko w głąb, którą każdego dnia trzeba przebyć samemu i na której łatwo można się zgubić, więc która domaga się modlitwy, pytań, przemyśleń, pokory i wytrwałości, to już wiara bardzo podobna do wiary abrahamowej, matki wszystkich wiar, niemającej żadnego precedensu w historii.

Abraham podjął ją jako pierwszy, sam za wszystkich, nie wiedząc nawet dokąd go ona zaprowadzi, dlatego nawet przez chwilę nie mógł sobie pozwolić na wymówki, po jakie sięgają współcześni, że niby Bóg im czegoś nie dał, poskąpił łaski wiary, dobrego przykładu lub talentu. A niby dlaczego? A niby na jakiej podstawie wierzący miałby prawo myśleć, że jest tylko jednym z wielu ogniw, bezmyślnym baranem w stadzie, a nie wolnym podmiotem, Abrahamem, osobą jedyną na świecie przed Bogiem, która tylko wtedy Boga potraktuje jak Boga, kiedy sama przestanie się porównywać do innych, oglądać na rytuały i tradycje, i po prostu najzwyczajniej w świecie zapyta go o co chce i powie mu szczerze kim jest?

Najświętsza Panienka, matka Jezusa, stawiała te pytania śmielej niż Dawid, który z czasem osłabł, popadł w rutnę i grzechy. Maria, usłyszawszy od anioła, że ma zostać matką mesjasza, nie dygnęła grzecznie, jak zwykły dygać pensjonarki, ale mimo młodych lat zaczęła śmiało wypytywać Boga o wszystkie szczegóły tego, co po ludzku wydawało się niemożliwe, w tym zwłaszcza o swoją własną rolę w Bożych planach, a otrzymawszy odpowiedź, tak solidnie powiązała ją z modlitwą, że po kilku dniach podróży mogła pochwalić się ciotce Elżbiecie własnym psalmem, streszczającym wszystko, co przed wiekami w swoich psalmach wyśpiewał Dawid, wzdychający do Boga w niedoli, a nadto wyrażającym radość z bliskości Boga, któremu ona wtedy najdosłowniej w świecie matkowała.

Dobry pasterz, przewodnik stada, chroni swoją trzódkę przed owczym pędem wprost w paszczę wilka. Bez niego odruchowa i nierozumna trzódka równie dobrze mogłaby trafić na rożen. Z nim pasie się mądrze i bezpiecznie, rozumując i czując już prawie jak pasterz, aż w końcu poznaje, że żyje nie po to, żeby skubać trawę zieleńszą od trawy sąsiada, ale raczej po to, żeby poznać życie, o którym najpierw wystarczy pomyśleć, aby potem móc już innego nie chcieć i do wcześniejszego nie wracać.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości