Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
1889
BLOG

Spalmy podręczniki

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Polityka Obserwuj notkę 48

Matura, koniec roku szkolnego i nowy początek. Przy takich okazjach przez Polskę przelewa się fala utyskiwań na stan polskiej oświaty. Pieniędzy za mało, dzieci za mało, nauczycieli za dużo. A może część tej oświatowej męki warto puścić z dymem? Spalmy podręczniki. Dzieci przestaną się od nich garbić, a matki odetchną, uwolnione od bezsensownych wydatków każdej jesieni.

Konstytucja gwarantuje Polakom darmowy dostęp do oświaty. Rektorzy szkół wyższych drwią z tego prawa, żądając od studentów opłat za kursy niestacjonarne, tłumacząc jednocześnie, że ta płatność nawet w części nie pokrywa faktycznych kosztów uczenia, więc nie można jej nazwać płacaniem za studiowanie, zaś dyrektorzy podstawówek i szkół średnich co roku pomagają zarobić innym, nic nie dostając w zamian, gdy żądają od uczniów zakupu podręczników. Spalmy te podręczniki. Szkoła bez nich się obejdzie.

Prawie w każdym domu jest komputer lub tablet, czasem po kilka sztuk na osobę, po co nam zatem papierowy standard przyswajania wiedzy w postaci drukowanego podręcznika? Lektury, podręczniki i formularze do ćwiczeń można łatwo rozsiać w sieci, rezygnując zupełnie (lub prawie) z używania papieru. Domy wydawnicze w Stanach, na Dalekim Wschodzie, a powoli także w Europie rezygnują z drukowania książek i dostarczania ich w gotowej postaci dystrybutorom, bo dzisiaj znacznie szybciej mogą dotrzeć wprost do czytelnika za pośrednictwem internetu. Kięgarnie mają na wyposażeniu kompaktowe drukarki, które połknąwszy plik wybranej książki, w ciągu paru minut wypluwają ją w pachnącej, drukowanej postaci, niczym nie różniącej się od jej wczorajszego odpowiednika, przywożonego z wielkiej drukarni, a na pewno dla wszystkich tańszej.

Ministerowie mają dbać o publiczne standardy. Niech zatem zagwarantują każdemu dziecku przyzwoity darmowy podręcznik do każdego przedmiotu i pełen zestaw lektur. Nie muszą ich przechowywać w sieci, bo sieć, raz je przyjąwszy, sama je przechowa i powieli. Regulator publiczny niech tylko zadba o to, żeby ten podręcznik miał przyzwoity poziom i stałe aktualizacje, a każde dziecko samo go sobie ściągnie i wydrukuje, jeśli zechche, na domowej drukarce lub księgarni za rogiem, co jednak chyba nie będzie konieczne, bo do ebooków już wszyscy przywykli.

Publiczny standard z racji skali prawie nic nie kosztuje. Jego koszty rozłożone na miliony obywateli są równe zeru. Wystarczy co parę lat zrobić konkurs na podręcznik, wybrać najlepsze propozycje, kupić je za parę tysięcy złotych od autorów (nabywając pełne prawa) i udostęnić za darmo każdemu uczniowi. Jeśli w tym samym czasie poza konkursem powstaną inne, ciekawsze podręczniki, to ich autorzy mogą z nimi robić co chcą, bić się o sukces komercyjny i o glejt ministra, ale to nie ma nic wspólnego ze standardem publicznym. Wysoka jakość zawsze znajdzie nabywców, ale standard publiczny jest czymś innym, ma gwarantować jakość na poziomie uniwersalnym, a więc tę, której wszyscy potrzebują tak samo jak powietrza. Państwo ma obowiązek zagwarantować ten standard każdemu w postaci łatwodostępnej usługi.

Że co? Że nie wszyscy potrafią korzystać z komputera? To się nauczą. Że co? Że nie wszstkich stać na gadżety? To jakim cudem ich stać na kilkusetzłotowe wydatki każdej jesieni na każde dziecko? Masowe użycie laptopów w amerykańskich koledżach oznacza, że producenci sprzedają je studentom za ułamek rynkowej ceny, czego z papierowymi podręcznikami nie da się w Polsce zrobić, bo w wyniku wieloletniej korupcji i braku zdrowych kryteriów rynek ustabiliował się tak, że wszyscy kupują drogo byle co niemal bez słowa sprzeciwu.

Narodowe elektroniczne zasoby edukacyjne jako opensource i public domain, bo inaczej nie można ich sobie wyobrazić, byłby jedynie punktem wyjścia i koniecznym pierwszym krokiem, ale nie celem działań edukacyjnych. Edukacja prowadzona ambitniej, także ta podejmowana na zasadach komerycyjnych, tylko wtedy będzie mieć sens, kiedy podstawowe minimum zaistnieje realnie i dla wszystkich będzie łatwo dostępne. Bez tego uniwersalnego minimum wszystkie poważniejsze wysiłki edukacyjne mogą się okazać czystą grą pozorów. Czy nie tak jest obecnie?

Minister czeka na nowy podręcznik. Kilku autorów, zwykle profesorów pedagogiki, pręży mózgi i pisze nowy (czyli poprawia stary) podręcznik, aby później, uzyskawszy certyfikat ministra, czyli satus publiczny, zagwarantować sobie rynkowy sukces w postaci wysokich honorariów ze sprzedaży podręcznika – jednego z zaledwie kilku zatwierdzonych, więc sukces jest murowany. Tym sposobem oświata zwija się jak ślimak. Kryteria postawione na głowie sprawiają bowiem, że dorastanie do absolutnych minimów publicznego standardu samo staje się celem nadrzędnym całego procesu kreacji. Sukces rynkowy nie wynika tu bowiem ciężkiej pracy nad źródłami, formą, metodą lub treścią nowego przekazu, a więc z jakiegoś realnego wyrastania ponad standard, a jedynie jest prymitywną konsekwencją żerowania na tym, co dla wszystkich konieczne jak Słowacki, Mickiewicz i potwietrze, czyli z dorastania ledwie do standardu.

Spalmy zatem podręczniki, nie dosłownie, jako handlowy priorytet. Skrzyknijmy się jako rodzice, dzieci i nauczyciele, nie oglądając się na polityków, ministrów, związki zawodowe i zażądajmy przyzwoitego publicznego standardu, który będzie można stale weryfikować i ulepszać, który zarazem będzie punktem wyjścia do poważniejszych, twórczych wysiłków ze strony ambitniejszych uczniów i nauczycieli, ale który, co najważniejsze, będzie dostępny wszystkim łatwo, jednym kliknięciem, i którego od wszystkich będzie można wymagać.

 

Polecam http://wolnelektury.pl

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka