Tego nie nauczyli nas w szkole
ani w domu
z tym piętnem każdy człowiek
sieje i zbiera iskry z jasnego gromu
O! Tak... Byliśmy młodzi
lecz tej naszej młodości
opaczność nie zaliczy
w poczet szczególnych okazałości
Nie poszliśmy na wojnę
niie było nas w obozach
ani w Gułagu -
nie zawarliśmy
śmiertelnych znajomości
Żyliśmy sobie wygodnie
beztrosko konsumując czas
mierzony śmiercią albo kalectwem
tysięcy Robinsonów ocalałych z rozbitych miast
Czytaliśmy wiersze
a miłość kwitła nam w sercach
niby alpejska szarotka
“Es war ein Edelweiss”
jeszcze odbija się echem od twardych skał
A dziś? Właśnie dziś…
niby krew krzepnąca na skroni
albo prerła potu
na krawędzi rany po cierniu z krorony
właśnie dziś kończy się czas
…oświecony
Poeciu umierają w osamotnieniu
lecz żaden nie skusi losu
by śladem Dantego stąpić na dno otchłani
odnaleźć się w wielkiej pustce
i wbrew matematyce
wszystko czego jeszcze nie wzieli diabli
ofiarować najsłodszej Bice
Tego nie przewidział nawet mistrz Dostojewski
że litość z troską pod ramię
w niejasnym odruchu szczerości
uwolnią spod uśmiechniętej maski
żywego boga obojętności
Tak się przekrada do naszej przestrzeni
jak czarny robak pod oślepiające światło
nowy i lepszy człowiek podziemi
żywiący się duszą bliźniego
Świat wyrwał do przodu
lecz my w archetypowym lęku
jak ognia czy lodu
wciąż unikamy następstw
nieprzerwanego biegu wydarzeń
bo wiek to dla nas za mało!
Wiek niby duszę ciało
trzyma nas w ryzach samoumiłowania
bo czyż nie bylismy wielcy
a jak pięknie goniliśmy krew z własnych żył w czas powstania
jak chętnie uczyli nas w szkole
że nie ma nic piękniejszego
od umierania z podniesionym czołem
Więc życie upływa nam w rytm czuwania
nad ostatnią salwą poety urwaną wpół zadania
zbieramy gruzy i budujemy makiety
tego co jeszcze było możliwe do uratowania
A resztę rzucamy na stos
jak w piosence
na stos na stos
i echo i cisza
i nic wiecej