Czemu Prof. Bazijew nie publikuje w "Science"?
Czyli o tym, jak Prof. Bazijew wlazł na leżące grabie, to jest próbował uśmiercić uśmiercone!
To było jedno z najczęściej zadawanych mi pytań. Na początku sprawiało miono trochę kłopotu, gdyż ja sam nie rozumiałem pewnych mechanizmów funkcjonujących w wydawniczym dziele, ale w miarę upływu czasu ...
Myślałem, że przyczyna w tym, iż Prof. Bazijew nie zna języka angielskiego, ale gdy sprawdziłem, że ma kilka publikacji w języku angielskim, więc doszedłem do wniosku, że nie w tym problem.
Gdy dowiedziałem się, że nawet tacy "publicyści" jak nasz "przyjaciel", TzK, mają kłopoty z publikowaniem w tym czasopiśmie, to przyszło mi do głowy, że przyczyna leży po stronie braku doświadczenia w pisaniu do takich czasopism.
Jednak i ten argument upadł, gdy poznałem biografie ludzi, którzy sympatyzują Bazijewowi, tym bardziej, że jeżeli do takich czasopism wysyłana jest praca nieznanego uczonego z Rosji, to minimum jednym z recenzentów jest Rosjanin, co pozwala trzymać "naukowych dysydentów" na "smyczy" i odpowiednio sterować polityką publikacji.
To lewacka propaganda! - krzyknie ktoś. Przecież "Science" to nie radziecka literatura dla komsomolców. I będzie miał rację. A jednak, życie to taka sztuka, że najmniej oczekiwane rozwiązania będą miały miejsce wbrew wszelakiej logice.
"Science" to nie organ KC KPZR, ale "Science" to trąba propagandowa światowego syjonizmu. I nie daj Bóg, przyjdzie komuś do głowy czepiać się Einsteina z nowych pozycji, a taki właśnie błąd popełnił Bazijew, dokazując, że we wzorze, który przypisują Einsteinowi, pomnikowej bzdurze XX-wieku, czyli w słynnym E=mc^2 ukryty jest błąd równy 26000% !!!
Jak już informowałem, w 1982 r. Prof. Bazijew porażony logiką swojego odkrycia, przekazał odpowiednie materiały do Prezydium Rosyjskiej Akademii Nauk, nie wiedząc o tym, że "lew" kryje się właśnie w tej "jaskini".
Nauka to taka dziwna sztuka. Chemicy czytają chemików i piszą do czasopism specjalizujących się na chemii, biolodzy czytają biologów i piszą do tych czasopism, które publikują artykuły o ... biologii, a fizycy ... itd.
Taki model musi rodzić niezdrową rywalizację o dostęp do publicznych i prywatnych pieniędzy. W tym "morderczym" wyścigu wygrywa ten, kto ma lepszy produkt reklamowy, kto ma swojego super bohatera, ikonę, Zeusa na Olimpie.
Einstein doskonale nadawał się do takiego modelowania, i dzięki temu stał się kluczem do finansowych profitów, osiąganych przez społeczność fizyków, a właściwie ich matematycznych zamienników.
Oczywiście, "złoty deszcz" posypał się nie tylko na Einsteina, ale w pierwszym rzędzie na wyznawców przypisanych mu ideii, oraz na media, które do dzisiejszego dnia stoją na straży tego wyimaginowanego obrazu.
Einstein miał jedną fantastyczną umiejętność – potrafił odszukać te cenne momenty w pracach drugich uczonych, o których mówi się często, "że to w nich tkwi diabeł", kompilować je dosyć twórczo ze sobą i otrzymany rezultat wydawać za swoją, oryginalną pracę. Nikt chyba nie ma żadnych wątpliwości, że działo się to z milczącego pozwolenia jemu współczesnych, a w szczególności redaktorów wydawnictwa "Annalen der Physik".
Inne tematy w dziale Technologie