Gdy dzisiaj zobaczyłem na SG notkę pod symbolicznym tytułem "Kijowscy Polacy na Majdanie", to starałem się znaleźć w niej ten fragment, który byłby najlepszą kwintesencją tych emocji, które musiał odczuć każdy Polak, który spotkał się z tymi emocjami, jakie przepełniały to miejsce.
Tego nie wiecie, ale kijowski majdan, jest tym miejscem, gdzie najbardziej lubi się Polaków, ze wszystkich miejsc na świecie. Ja wiem, ja tam byłem. Szedłem pod polską flagą, wiem to z doświadczenia, nie z zanieczyszczonych brudem putinowskiej propagandy mediów i umysłów ich odbiorców.
Ja też wiem. Ja też tam byłem. I w 2004 i w 2014 r. I teoretycznie powinienem potwierdzić słowa bezpośredniego uczestnika tych zdarzeń, ale ... przeczytałem jeden z komentarzy:
Dzięki. Relacja z pierwszej ręki najlepsza
UFKA
i ... sięgnąłem myślą do pamięci. Przecież na tym Majdanie było wielu potomków tych, którzy urządzili "Rzeń wołyńską". Chodzili po placu, ściskali nam ręce, uśmiechali się do nas, i było tak fajnie, że nie można ich było rozpoznać w tłumie, który wypełniał Majdan.
Przyszła refleksja. Przecież ja nie pierwszy raz w życiu znajdowałem się pod lufami automatów. I patrzyłem w oczy tym, którzy lufy tych automatów naprawiali prosto na mnie. A godzinę później, kilkanaście kilometrów dalej, w hotelu "Hilton", patrzyłem w oczy ich rodaków, którzy ściskali mi ręce i uśmiechali się do mnie, wyrażając totalną sympatię do Polaków. Taką samą, z jaką spotkałem się na Majdanie.
To jak to jest z tą demokracją? Ona jest tylko na Majdanie, czy ona jest w sercach Ukraińców.
Tak jak napisała Ufka – relacja z pierwszej ręki najlepsza.
Jak już wiecie, mieszkam blisko Kijowa, w wiosce liczącej 10.000 mieszkańców, położonej 17 km od Kijowa przy trasie Kijów-Odessa.
Tak się złożyło, że miałem serię awarii w samochodzie, przez co byłem ciągłym gościem warsztatu elektrycznego i mechanicznego.
Przy mnie, w jednym z warsztatów, drukowano ogłoszenia o zwołaniu wiecu mieszkańców. Cel: odwołać sołtysa na nadzwyczajnych wyborach. W drugim warsztacie też trwały burzliwe dyskusje na ten temat.
Gdy zacząłem pytać właścicieli warsztatów (a przy okazji moich kolegów) o szczegóły ich aktywności, to okazało się, że władzę przejął "samowolnie" człowiek, którego wybrali w 2010 r. na sołtysa, ale którego nie dopuścił do pełnienia obowiązków inny uczestnik wyborów.
Wykorzystując przynależność do Partii Regionów "rządził" wioską 3,5 roku, narażając mieszkańców na milionowe straty, a co najważniejsze – rozbazarował ziemie, odebrane Ukraińskiej Akademii Nauk i włączone w administratywne granice wioski (a to grube miliony dolarów).
Ponieważ lubię otrzymywać informację prosto ze źródła udałem się do "urzędującego" sołtysa i poprosiłem o materiały źródłowe, począwszy od Protokołu Lokalnej Komisji Wyborczej. Otrzymałem odpowiednie kopie.
Wczoraj odbyło się Nadzwyczajne Zebranie Rady Wioski na którym rozpatrzono dwa pytania:
1. Przyjęcie do wiadomości podania sołtysa-regionała o zwolnienie z posady i zadowolenie prośby "sołtysa".
2. Uznanie, że pełniącym obowiązki sołtysa będzie sekretarz Rady.
Ponieważ zaproszono mnie na to otwarte zebranie, więc oczywiście przyjechałem do Domu Kultury w którym miało ono przebiegać.
Przywitał mnie właściciel warsztatu elektrycznego okrzykiem:
Przybyła pomoc z Polski! (czym wam to nie przypomina Majdanu?)
Nie będę opisywał w jakiej atmosferze przebiegało to zebranie. Sami możecie sobie wyobrazić taką atmosferę, jeśli wyobrazicie sobie zebranie dowolnej rady, w której PO i PiS ma mniej więcej tyle samo głosów, a dyskusja idzie o ustanowieniu pomnika Lechowi Kaczyńskiemu. (uff! jak gorąco!)
Gdy ogłoszono koniec zebrania dopiero się zaczęło. Szum, krzyk, przekrzykiwanie się. Jakiś mężczyna starał się krzykiem przywlec uwagę obecnych do jakiejś sprawy, ale nic nie zrozumiałem, gdyż przekrzykiwały go te kobiety, które chciały wykorzystać tą okazję do wyżalenia się.
Po chwili wszyscy rozbili się na grupki i coś tam w tych grupkach żywo dyskutowali.
Ja, nie patrząc na to, że byłem oryginalnym obiektem na tym lokalnym zebraniu, przestałem być dla nich interesujący, gdyż oni grali swoją grę.
Nagle na scenę wdrapało się dwóch młodych ludzi i jeden z nich krzyknął tak, że wszyscy zwrócili na niego uwagę:
My "Prawy sektor"!
Zrobiła się cisza, ale nie kompletna. Wtedy drugi powtórzył:
My "Prawy sektor"!
Ja stałem z boku, oparty o parapet okna. Ta pozycja okazała się doskonała dla obserwacji.
Pod jedną i drugą ścianą przesuwali się młodzi ludzie, w charakterystycznym ubraniu, chociaż bez masek. Wojskowa forma a na niej czarny kamuflarz. Ręce w kieszeniach tego czarnego kamuflarza. Pochylona, jak u byka, głowa. Lekki zarost.
Wszyscy co byli w Sali momentalnie ich wychwytywali wzrokiem. Zaległa taka cisza, że byłoby słychać muchę. Niektórzy machali jakimiś dokumentami, a w tym momencie znieruchomieli jak żone Lota.
Po skórze przebiegł mi dreszcz. Poczułem się tak, jak nasi rodacy z Wołynia.
Prysła bańka mydlana o miejscach, gdzie najbardziej się lubi Polaków.
Wszyscy nas lubią tylko tam, gdzie nie ma wyrażonego indywidualnego interesu.
Ale nie wolno nam zapominać, że tak jak na Wołyniu, najczęściej jesteśmy czyimiś sąsiadami.
Inne tematy w dziale Polityka