13 maja br., pan Igor Janke, autor książki "Twierdza" (o "Solidarności Walczącej" – Podziemnej Armii) ogłosił ciekawy konkurs:
Wspólnie z wydawnictwem Wielka Litera, Salon24 ogłasza konkurs na teksty o Solidarności Walczącej. Teksty mogą być dowolne. Proszę publikujecie je na blogach. Konkurs trwa do 4 czerwca 2014. Tego dnia ukaże się moja książka pod tytułem „Twierdza. Solidarność Walcząca. Podziemna armia”. Opisuję w niej wiele niezwykłych zdarzeń z życia tej organizacji i związanych z nią niezwykłych ludzi.. Jest tam wiele historii niczym z powieści szpiegowskich, ale przede wszystkim pokazani tam są ludzie, ich postawy, niezwykle poświęcenie, bohaterstwo, oddanie sprawie Ojczyny, wolności, niepodległości.
Nie byłem w "Solidarności walczącej"!
Nie byłem wogóle w żadnej "Solidarności" w cudzysłowie i był to mój dobrowolny wybór.
Wierzyłem w SOLIDARNOŚĆ między ludźmi, i ta wiara nie wzięła się z powietrza. Wychowywałem się w międzynarodowym środowisku przesiedleńców na Ziemie Zachodnie i Odzyskane, a więc dla nas swoista solidarność była chlebem powszechnym. Bez niej nie moglibyśmy żyć i funkcjonować.
Solidarność piłem z mlekiem matki, która znała jej cenę, przechodząc przez trzy obozy filtracyjne do obozów koncentracyjnych i którą ratowała ... niemiecka rodzina, jaka miała kawiarnię w Warszawie i mogła sobie pozwolić zapłacić odpowiednio wysoką łapówkę (mama u nich pracowała, gdyż doskonale znała język niemiecki).
Solidarność z innymi, to był stan duszy. Do czasu jednak, gdy nie została sprywatyzowana przez różnych ideologów i przejęta przez komunistycznych oprawców. Tak pojawiły się różne "Solidarności" (zwracam uwagę na cudzysłów).
A wraz nimi spektakularne akcje, jeszcze bardziej spektakularne zaniechania i w rezultacie największe rozczarowanie, które zdemoralizowało społeczeństwo.
Doszło do tego, że dzisiaj nikt nie pyta "Czy potrzebujesz pomocy?"
Dzisiaj aktualnym jest pytanie "A co ja z tego będę miał, że komuś pomogę?", lub "Ile da się urwać z tego, co powinno trafić do tych, którzy potrzebują pomocy?"
Pierwsze rozczarowanie solidarnością Polaków przeżyłem w 1976 r., gdy naród nie tylko nie podtrzymał protestu robotników Radomia i Ursusa, ale dał się jak stado baranów zagonić na stadiony i place w celu udziału w mityngach zorganizowanych przez reżym państwowy dla potępienia "radomskich warchołów".
O innych rozczarowaniach nie będę tutaj wspominał, gdyż wszyscy mają chyba w pamięci listy otwarte Anny Walentynowicz do Lecha Wałęsy (17 pytań) i Bogdana Borusewicza (10 pytań).
Skoncentrują swoją uwagę na tych przyjemnych chwilach, które każdy, kto wierzy w solidarność ze swoim narodem powinien mieć szansę przeżyć.
W pierwszym rozdziale Książki "Twierdza", pan Igor Janke sięga pamięcią do odległych wydarzeń 1968 r., kiedy jeszcze o żadnej strukturyzowanej "Solidarności" nawet ptaszki pod "Fosikiem" (Domem Studenckim T8 "Fosik") nie śpiewały.
W 1983 roku Solidarność Walcząca, rozochocona udanymi
demonstracjami z czerwca i sierpnia 1982 roku, przygotowała
się specjalnie do manifestacji na 1 maja. Postanowiono powtórzyć
wariant z 1968 roku, kiedy opozycyjna demonstracja, złożona
wówczas głownie ze studentów, weszła w oficjalny pochód.
Jednym z bohaterów wydarzeń z 1983 r. był Tadeusz Porębski, I-szy sekretarz KW PZPR we Wrocławiu, który przyjmował pochód I-szo majowy na płonącej trybunie, o czym Igor Janke pisze tak:
Sowiecki generał dzielnie wytrzymał atak gazowy. Został najdłużej na trybunie razem z I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Tadeuszem Porębskim.
A kim był T. Porębski w 1968 r, podczas i po buntach studenckich we Wrocławiu?
W trakcie buntów był członkiem uczelnianej komisji dyscyplinarnej Politechniki Wrocławskiej odpowiedzialnej za sankcje w stosunku do studentów, którzy brali udział w antykomunistycznych protestach marcowych i majowych we Wrocławiu. Typową karą dla zbuntowanych studentów było wyrzucenie ze studiów i powołanie do wojska. Tak ukarano prawie 1600 studentów.
Ostatnim zrywem studentów w 1968 r. był ich nielegalny udział w manifestacji pierwszomajowej. Oni wmontowali się tak w strukturę pochodu, że służby porządkowe nie były w stanie zapobiec temu, żeby przed trybuną nie pojawiły się antykomunistyczne hasła. Niesiono m.in. transparent „Uwolnić aresztowanych studentów”, wznoszono hasła „Prasa kłamie”, „Tajniacy do pracy”, „Chodźcie z nami”, „Demokracji”.
Ja mieszkałem w Brzegu Dolnym, mieście ściśle związanym z Wrocławiem, a w pierwszym rzędzie z Wydziałem Chemii PWr. Uczeni tego wydziału często brali udział w pracach naukowych prowadzonych na rzecz Zakładów NZPO "Rokita", a więc naturalną rzeczą było, że corocznie kilku-kilkunastu absolwentów technikum chemicznego zdawało na studia chemiczne na Politechnice Wrocławskiej.
Ale, ... w 1969 r. "kat studentów" został profesorem ibyą "wybrany" na posadę Rektora PWr i to chyba ostudziły zapały potencjalnych studentów.
Blady strach padł na nasze technikum, gdyż szybko stało się nam wiadomo, że Porębski przystąpił do rewolucyjnych zmian w systemie zdawania egzaminów do uczelni, studiowania i mieszkania w domach studenckich.
Doszło do tego, że w 1970 r. na Politechnikę były gotowe zdawać tylko dwie osoby, ja i moja dziewczyna (późniejsza żona). Ponieważ jej rodzice tuż przed skończeniem przez nas technikum, zamieszkali w woj. Szczecińskim, więc zmusili ją do zdawania na Politechnikę Szczecińską.
Wracamy jednak do Wrocławia. Egzamin wstępny zdałem w 1971 r. i zostałem studentem PWr w ciągu kilku godzin. To była dla mnie rewelacja.
Postawiłem rodzicom warunek: nie będę mieszkał w domu studenckim.
Dlaczego? Gdyż dowiedziałem się, że Porębski zgonił wszystkich studentów pierwszego roku ze wszystkich wydziałów do Domu Studenckiego "Fosik" i mieszkali oni tam, jak klasycznym więzieniu. Co to niby miało znaczyć nie wiedziałem, gdyż nigdy nie przebywałem w tej instytucji.
Jako ten, który studiował w 1970 r., nie mieszkając w domu studenckim, mogę jednoznacznie potwierdzić, że tych studentów, którzy nie mieszkali w akademikach, żadne bunty, ani represje władz nie dotyczyły.
Przychodziło się na zajęcia, posłuchało się jakiś dziwnych "plotek" i wracało się do swojego "świata".
Ta sytuacja nie trwała dla mnie jednak długo. Po pierwszym semestrze udałem się do Dziekana i poinformowałem, że przerywam studia i będę się przygotowywał do kolejnych egzaminów z moją przyszłą żoną.
Dziekan nie skreślił mnie z listy studentów, czym uratował od złowieszczych łap armii, ale postawił jeden warunek: jak zdam ponownie egzaminy na studia, to będę mieszkał w akademiku. Zgodziłem się (nie miałem innego wyjścia) i w taki sposób trafiłem w 1971 r. do "Fosika"-a, czyli czyśca dla studentów I-go roku Politechniki Wrocławskiej.
Dzięki temu poznałem na praktyce, co to jest solidarność i co to jest solidarność walcząca. O tym jednak w następnym odcinku.
Inne tematy w dziale Polityka