Tak jakoś w kwietniu mija 8 lat jak Heinz Kuttin, ze sporym hukiem, wyleciał z posady I trenera reprezentacji Polski w skokach narciarskich. Taki był finał jego konfliktu z ówczesnym, ale i obecnym, prezesem Polskiego Związku Narciarskiego.
Apoloniusz Tajner ma na koncie, moim zdaniem, niemało przewin. Ale w sporze z Kuttinem miał rację o tyle, że Kuttin zawiódł, naprawdę wielkie, pokładane w nim nadzieje. Nadzieje nie tylko działaczy, którzy powierzyli mu funkcję głównego trenera kadry. Przede wszystkim nadzieje, jakie pokładali w nim kibice w związku z Adamem Małyszem.
Pamiętam jak wyskoczyłem w górę usłyszawszy, że mamy nowego trenera i usłyszawszy kto nim będzie. Niekompetentnego, zdaniem wielu, i bazującego jedynie na geniuszu Adama Małysza, Apoloniusza Tajnera zastąpiono młodym, pełnym pomysłów i energii Austriakiem, który w dodatku, ledwie 10 lat wcześniej, był jednym z najlepszych skoczków świata. Nic tylko skakać z radości.
Zaczęło się świetnie. Małysz, który zimę wcześniej, po trzech latach przewodzenia światowej czołówce, wypadł jak przez okno, teraz odzyskał formę i wygrał całą Letnią Grand Prix. Zimę rozpoczął tak sobie, ale z każdym tygodniem grudnia był coraz lepszy. W połowie stycznia wydawało się, że wybór PZN-u to był strzał w 10-tkę i że Kuttin fantastycznie przygotował Polaka do głównej imprezy sezonu. W ostatnich siedmiu zawodach przed mistrzostwami świata w Oberstdorfie (nie liczymy Sapporo, bo tam nie pojechał) Małysz 5 razy stał na podium. Z tego trzy konkursy wygrał, w czwartym zajął drugie miejsce, a w piątym był trzeci. Troszkę słabszy występ w konkursie Pragelato (lokata 9.) wydawał się przypadkowy. Tymczasem był to początek znacznej obniżki formy. Na najważniejszej imprezie sezonu polskim kibicom zrzedły miny. Nasz mistrz przyglądał się tylko walce innych o medale.
Sezon później, od samego początku, nie było inaczej. Niby cały czas miejsca w 10-tce albo niewiele za nią. Ale na podium ani razu, zupełnie nieudany T4S, z którego Adam się wycofał, beznadziejne MŚwL. Nieudana pogoń za formą i na igrzyskach generalnie klapa. Dopiero na sam koniec sezonu, w marcu, kiedy walka toczyła się już tylko o przysłowiową pietruszkę, powrót do bardzo dobrej dyspozycji, czego efektem było trzecie miejsce w Kuopio i wygrana w Oslo.
No i Kuttin, jak najbardziej zasłużenie uważam, wyleciał. Zawalił Małyszowi dwa najlepsze lata kariery. Dwa lata, w wieku w którym większość skoczków znajduje się w optymalnej formie, u Małysza nie zaowocowały ani jednym medalem. Przypomnę, nie u jakiegoś Jandy czy Loitzla. U Małysza, który wcześniej i później zdobył w sumie 10 (słownie: DZIESIĘĆ) indywidualnych krążków olimpijskich i mistrzostw świata. Już nie pisząc o tym, że pozostali nasi skoczkowie, tak jak za Tajnera, dalej stanowili koniec ogona narciarskiego peletonu. Więc jakby na sprawę nie patrzeć, praca Austriaka z polską kadrą A to była jedna wielka porażka.
Rozstał się więc Kuttin z Polakami, poszedł do Niemców. Trenował zaplecze najlepszych. Ale tam też stosunkowo szybko, bodaj po dwóch czy trzech latach, się z nim pożegnano. Wtedy wrócił do Austrii i zaczął szkolić skoczków z Villach. Został trenerem klubowym Morgensterna i Kocha. I tu, trzeba mu to oddać, zanotował spore sukcesy. Szczególnie jak chodzi o tego pierwszego, ale nie tylko. Pod wodzą Kuttina Morgi potrafił wrócić na sam szczyt. A miał się z czego podnosić, kiedy przegrał sromotnie bezpośrednią rywalizację ze Schlierenzauerem o pierwszeństwo w stadzie.
Mimo jednak niewątpliwych zasług Kuttina w ostatniej kwestii trochę się decydentom austriackiego związku dziwię. Kuttin jest znany z tego, że jest bardzo konfliktowy. Pointner, co by nie powiedzieć, mimo wszystko umiał przez większość czasu, w którym przewodził austriackim skokom, trzymać jakąś równowagę. Na początku roku 2011 konflikt między dwoma liderami austriackiej kadry zniknął. I, praktycznie, nigdy się nie odrodził. Nie mam przekonania czy teraz dalej tak będzie. Nowy selekcjoner deklaruje co prawda, i ja mu wierzę, równe traktowania wszystkich w kadrze, ale wszędzie są wyjątki. I niewątpliwie takim wyjątkiem dla Kuttina będzie Morgenstern. Pytanie jak na to spojrzy i jak to zniesie zawsze nadambitny i wygłodniały przez ostatni sezon sukcesów jak wilk Schlierenzauer.
Muszę przyznać, żem strasznie ciekaw jak pójdzie Kuttinowi. Raz z przedstawionych wyżej racji historycznych, a dwa z czystej ciekawości. Tak się akurat składa, że w interesie polskich skoczków jest, żeby mu poszło niespecjalnie. Ale ja mu życzę. Niech ma. I niech Austriacy zajmują miejsca w ścisłej czołówce. Wszystko jedno jakie. Byle nie na podium. Podium zarezerwowane w przyszłym sezonie dla trzech Polaków:).
Inne tematy w dziale Rozmaitości