Marian Bińkowski
Marian Bińkowski
BICO BICO
121
BLOG

Sąd na niby

BICO BICO Polityka Obserwuj notkę 2

Choć istnieje już prawie 10 lat, Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze nie skazał jeszcze żadnego zbrodniarza. I szybko nie skaże, skoro jego urzędnicy bronią się przed wiedzą o zbrodniach.

Międzynarodowy Trybunał Karny powołano z myślą o ściganiu przestępstw prawa międzynarodowego: ludobójstwa, zbrodni przeciw ludzkości i zbrodni wojennych (w przyszłości także zbrodni agresji). Istnieje od 2002 r. Jego budżet to ok. 100 mln euro rocznie; pracuje w nim trzysta osób. Prezesem MTK jest południowokoreański sędzia Sang-Hyun Song, a głównym prokuratorem Luis Moreno-Ocampo. Trybunał może ścigać tylko osoby fizyczne, nie państwa. W przeciwieństwie do innych międzynarodowych sądów karnych - jak trybunały ds. Jugosławii czy Rwandy - MTK powołano na mocy umowy między państwami (a nie decyzją Rady Bezpieczeństwa ONZ). To tzw. Statut Rzymski z 1998 r., który do jesieni 2010 r. ratyfikowało 114 państw świata, w tym Polska. Nie ratyfikowała go m.in. Rosja, choć wcześniej podpisała Statut. USA podpisały Statut, ale potem wycofały podpis. 45 państw ONZ nie podpisało Statutu, w tym Izrael, Chiny, Indie, Iran, Kuba, Korea Północna. 

Kampala, stolica Ugandy, była w tym roku gospodarzem dwóch wydarzeń o wymiarze międzynarodowym. Najpierw gościła szczyt Unii Afrykańskiej - organizacji, której nazwa i aspiracje nawiązują do Unii Europejskiej. Drugie wydarzenie było chybione, jak chybiona jest instytucja, której dotyczyło. Chodzi o Międzynarodowy Trybunał Karny (International Criminal Court, ICC) z siedzibą w Hadze. Nie należy mylić go z Międzynarodowym Trybunałem ds. byłej Jugosławii (ICTY), który jest przykładem, że da się zrobić coś sensownego nawet w ramach tzw. wspólnoty międzynarodowej. 

ICC różni się od ICTY mniej więcej tym, czym Luis Moreno-Ocampo różni się od Carli Del Ponte. Ona, szwajcarska prokurator, przez 10 lat grająca w ICTY pierwsze skrzypce, nie była ponoć zbyt sympatyczna w relacjach międzyludzkich, natomiast cechował ją skrajny profesjonalizm i koncentrowanie się na tym, co ma znaczenie dla prowadzonych spraw. On, argentyński prawnik i prokurator ICC, koncentruje się na konferencjach prasowych i wywiadach, czyli tzw. piarze, jak zwykło się ostatnio mawiać. 

Zmarnowana dekada 

Z rozbawieniem czytałem relacje z kampalskich dyskusji o tym, jak należy rozszerzyć katalog zbrodni wymienionych w artykule 5. Statutu Rzymskiego [patrz ramka - red.], które stanowią o właściwości ICC. Poprawki miały dotyczyć głównie ścigania zbrodni agresji. Już się niejeden szykował do nowego świata bez konfliktów, bo przecież nikt nie śmie nigdy nikogo napaść, zwłaszcza jak już wsadzi się do haskich więzień cały Izrael i Stany Zjednoczone... 

Ale dyskusja była zażarta, zupełnie na poważnie. Wyglądało to jak gadanie faceta, który rozważa podniesienie ciężarówki, choć nie umie dźwignąć taczek. Bo w ciągu niemal 10 lat istnienia Trybunał nie skazał jeszcze nikogo. Na wokandę trafiły z trudem bodaj cztery sprawy, koncertowo zepsute od początku do końca. Starczy przypomnieć sprawę Tomasa Lubangi - rzeźnika z Ituri, odpowiedzialnego za masakry w tej północno-wschodniej prowincji Konga. 

Lubanga, były szef organizacji UPC (Union des Patriotes Congolais), odpowiedzialny jest za masowe mordy, wycinanie całych wiosek i właściwie niemal wszystko, co przewiduje statut Trybunału. Ale w ramach oszczędności procesowej skoncentrowano się tylko na rekrutacji dzieci-żołnierzy. Paru z nich przesłuchano. Lubanga siedzi od kilku lat, ale pierwsze przesłuchania świadków w sądzie zaczęły się niedawno. Pierwszych dwóch świadków stwierdziło na sali sądowej, że nigdy nie było bojownikami. Świadków nie ma wielu, bo trzeba oszczędzać i się spieszyć. No i oczywiście nie trzeba weryfikować tego, co mówią... 

Przypomina mi się rozmowa z pewną wysoką urzędniczką ICC, która usiłowała przekonać mnie, że nie należy pytać świadka, skąd wie to, co mówi, bo może to doprowadzić do "uzyskania wiedzy nieleżącej w granicach naszego mandatu". Warto zaznaczyć, że większość śledczych Trybunału nigdy wcześniej nie miała do czynienia z żadną pracą dochodzeniową; to ich pierwsze przesłuchania w życiu. 

Strach przed wiedzą 

Strach przed "wejściem w posiadanie wiedzy" jest jedną z największych trosk pracowników Trybunału. Do anglosaskiego w dużej mierze systemu (każącego dzielić się na sali sądowej każdą bzdurą) dołożono fobie właściwe wyłącznie temu Trybunałowi. 

Wynika to z kolizji dwóch przepisów: ogólnej zasady, że prokurator musi ujawnić wszystkie dokumenty i informacje obronie, oraz artykułu 54., który przewiduje, że nie podlegają ujawnieniu informacje uzyskane pod warunkiem tajności. Artykuł nie precyzuje podmiotu stawiającego taki warunek, więc należy domniemywać, że może to być ktokolwiek - zarówno przedstawiciel instytucji czy państwa mającego swoje przepisy dotyczące ochrony informacji niejawnych, jak też osoba prywatna. 

Podczas jednej z pierwszych spraw prokurator zbudował oskarżenie niemal wyłącznie na materiałach niejawnych, a więc nieweryfikowalnych. Trudno się dziwić, że sąd oskarżenie wyśmiał. Prokurator wpadł w drugą skrajność, doprowadzając ją do absurdu. Odtąd nie wolno się niczego dowiedzieć, bo wszystko podlega ujawnieniu. Przepisy są sprzeczne, więc z jednego trzeba zrezygnować... Jakoś nikt nie wziął pod uwagę zasady wkuwanej na pierwszym roku studiów prawniczych, że lex specialis derogat legi generali (prawo o większym stopniu szczegółowości należy stosować przed prawem ogólniejszym). Oczywiście dotyczy to sytuacji wyjątkowych, na samych wyjątkach nie można budować sprawy. Ale też nie należy z nich rezygnować. 

Zgodnie z interpretacją trybunalskich prawników, jeżeli świadek podczas przesłuchania zacznie mówić coś, czego nie było w planie przesłuchania, to należy mu przerwać i go nie słuchać. Jeśli w hotelu, w którym zatrzymał się śledczy, dajmy na to w Bangui, w Republice Środkowej Afryki, podejdzie do niego nieznajomy i powie: "Panie, tam za rogiem jest masowy grób, gdzie rozstrzeliwali ludzi dwa lata temu" - to informacja zdobyta jest nielegalnie i może być to powód postępowania dyscyplinarnego. Oczywiście, źródło informacji musi być świadkiem i wszystko, co do informacji doprowadziło, jest dowodem. 

Podczas dyskusji na ten temat pewien trybunalski ekspert został zapytany: czy kiedy śledczy udający się na przesłuchanie zapyta sklepikarza, jak trafić pod adres, pod którym ma się spotkać ze świadkiem, to sklepikarz ma status świadka? I czy informację zdobyto nielegalnie, bo nie było wcześniejszej zgody na rozmowę z nim? Ekspert chyba się obraził. 

Zbrodnia? Jaka zbrodnia? 

Pewien znany mi Belg, pracujący w 2008 r. w ICC, otrzymał mailem porażające materiały. Przesłał mu je jeden z dziennikarzy, którzy byli na miejscu zdarzenia w chwilę po rzezi. Udokumentował zmasakrowane maczetami dziesiątki ciał, zebrał informacje o sprawcach - i wysłał do śledczego Trybunału. Ów Belg, który w owej dobrze opłacanej pracy wytrzymał niecałe pół roku, przesłał materiały do Sekcji Kongijskiej - wywołując tym furię administracji. Bo, po pierwsze, nie jest w Sekcji Kongijskiej, więc czemu się wtrąca. A po drugie, zebrał nielegalnie dowody. 

To nie dowody, to na razie informacje - próbował tłumaczyć Belg. Nie pomogło. Zgodnie z opinią szefów, w Trybunale nie istnieje termin "informacja", a jedynie "dowód". Podejście takie jest oczywistą bzdurą z profesjonalnego punktu widzenia i nie wydaje się zgodne z artykułem 42. Statutu (mówi on, że Biuro Prokuratora odpowiada za otrzymywanie "wszelkich wskazówek i informacji w celu ich analizowania, i dochodzenia, i oskarżania osób"). Gdzie indziej statut posługuje się terminem "dowody", co może wskazywać, że nie jest to termin tożsamy. 

Ale szefostwo wie swoje - i wykonanie choćby telefonu do kogokolwiek wymaga zgody szefów kilku sekcji. Co trwa jakieś dwa miesiące. W międzyczasie śledczy może korzystać z Google’a, co jest jedynym zajęciem, do którego się go zachęca. 

Ofiary? Jakie ofiary? 

Do tego dochodzi megalomania Trybunału. Przejawia się ona w polityce polegającej na wszczynaniu spraw wyłącznie wobec "grubych ryb" - szefów grup zbrojnych, prezydentów. Sugestia, że skuteczna walka z jakąkolwiek zorganizowaną grupą przestępczą polega raczej na zaczynaniu od wykonawców, którzy, oskarżeni, często wsypują mocodawców (tak to skutecznie robił ICTY), nie przekonuje trybunalskiej administracji. 

Trybunał wie lepiej - i nie będzie zajmować się jakąś "płotką" kierującą oddziałem, który spalił parę wiosek, zgwałcił i zamordował kilkaset czy kilka tysięcy ludzi. W końcu nikt wtedy nie przyjdzie na konferencję prasową. Za to gdy wyda się list gończy za prezydentem Sudanu, zaproszenia na wykłady i wywiady posypią się z całego świata. Oczywiście, prezydent Sudanu nie zjawi się w Hadze, rządy afrykańskie opowiedzą się przeciw Trybunałowi, w sudańskim Darfurze wściekłe bojówki prezydenckie zmasakrują kolejne wioski, a policja sudańska zamknie za szpiegostwo przypadkowych nieszczęśników, którzy mieli pecha porozmawiać z kimś z Trybunału (może akurat pytał o drogę?). 

Ale kto by się przejmował ofiarami? Na jednym ze spotkań zarabiający tysiące euro urzędnicy roztrząsali problem, jak spożytkować pokaźny majątek jednego z oskarżonych w razie jego skazania (generalnie powinien być wydany na rekompensaty dla ofiar). Jednym z pomysłów, które się pojawiły, było wybudowanie w kongijskich wioskach pomników... 

PAWEŁ LESKI od kilku lat pracuje w organizacjach międzynarodowych; pracował również w Międzynarodowym Trybunale Karnym

BICO
O mnie BICO

Interesuję sie działalnością polskiego wymiaru sprawiedliwości, szczególnie władzą sądowniczą, a także orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka