Martynka Martynka
1233
BLOG

"JAK ICH CZTERECH BY ZAMKNĘLI, TO BY SPOKÓJ ZAPANOWAŁ".

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 5
 
Ludzie WSI oraz byłej SB mieli w III RP, jak u Pana Boga za piecem. Od samego początku czuli się w tym państwie absolutnie swobodnie i nieskrępowanie. Skąd się brało ich doskonale samopoczucie, przekonanie o własnej wyższości, które pozwalało na dość luźne podejście do prawa i najwyższych urzędów?  Otóż zostali zaprojektowani przez architektów III RP na warstwę przywódczą nowotworzonego państwa, która wprawdzie miała być mało widoczna, nie wychylać się, ale de facto stanowić o istocie tego państwa oraz sterować procesami w nim zachodzącymi, tak aby interes grup oficerów komunistycznych służb nie został naruszony.
 
Tak więc postanowili stosować się do reguł demokracji dopóty,  dopóki  ta demokracja im nie zagrażała. Kiedy sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli, a lud swoimi decyzjami wybierał nie tych przez nich  namaszczonych, zaczynali działać stosując zasadę: demokracja tak, ale w rozsądnych ilościach. Kto czytał książkę Wojciecha Sumlińskiego „ Z mocy bezprawia” lub interesował się życiorysami i mentalnością ludzi wywodzących się z komunistycznych służb, ten zrozumie, o czym piszę.
Ludzie tych służb, których jedynym kapitałem i umiejętnością były informacje wyniesione z lat pracy,  zostali przyzwyczajeni  przez polityków i  urzędników III RP do absolutnej  bezkarności, pełnej swobody, będącej skutkiem komfortowego życia w państwie bez lustracji i dekomunizacji. Jednak był jeden moment, kiedy ci ludzie poczuli, że ich interesy, zagwarantowane u progu III RP, są zagrożone. Tym momentem były rządy PiS i okres, kiedy Antoni Macierewicz stanął na czele Komisji Weryfikacyjnej. Wówczas wiele osób ze zdumieniem obserwowało nasilającą się nagonkę na prezydenta Kaczyńskiego, na jego brata oraz na znienawidzonego przynajmniej od 1992 roku Antoniego Macierewicza, co było irracjonalne z punktu widzenia interesów przeciętnego Kowalskiego.  A jednak ataki się nasilały, z ekranów i głośników, o każdej porze dnia i nocy, sączył się jad nie do zniesienia. Najwyraźniej była to emanacja uczuć oficerów byłych służb, którzy w tamtych dniach byli kłębkiem nerwów i niczym rozdrażniony pies, usiłowali zagryźć sprawców swoich nieszczęść. „Afera marszałkowa”, rozmaite intrygi, o których szeroko rozpisuje się wspomniany przeze mnie Sumliński, to tylko pewne elementy szeroko zakrojonej akcji. Akcji, której cel tak oto wyłuszczyli dwaj oficerowie WSI, w jednej  z rozmów w 2007 roku:
 
Leszek Tobiasz:jego [chodzi o Antoniego Macierewicza - przyp. red.] to się powinno pod Trybunał Stanu postawić.
Aleksander L.: nie, jego powinien pojechać pluton... tych sierżantów i zamknąć. (...) znaczy, jego, [Jana] Olszewskiego, obu tych Kaczorów.
Leszek Tobiasz: Obu?
Aleksander L.: obu, to jest czterech.
Leszek Tobiasz: prezydenta?
Aleksander L.: To jest czterech. (...) jak ich czterech, by zamknęli to by spokój zapanował (...).
 
Jak widać panowie nie owijali w bawełnę: pluton egzekucyjny względnie więzienie dla Prezydenta, premiera, byłego premiera  oraz ministra.
W kolejnych miesiącach panowie „od ciężarówek ze żwirem” (ulubiona groźba panów z WSI – patrz: „Z mocy bezprawia”) mogli czuć się coraz bardziej ukontentowani: przegrane przez PiS wybory, dojście do władzy ludzi, którzy nie stanowili  dla nich zagrożenia, a dawali tak potrzebne skołatanym sercom wsparcie i w ogóle powrót do status quo sprzed rządów Kaczorów.
Pozostał wszak jeden problem: prezydentem nadal był Lech Kaczyński. W tym momencie ostrze ataków skierowano na niego z całą bezwzględnością, w ktorych prym wiedli znani politycy. Pojawiły się życzenia śmierci, spekulacje o niedokończonej kadencji, czy radykalnej zmianie, która miała się dokonać wówczas, kiedy prezydent gdzieś poleci.  Jeżeli dodać do tego żarty z nieudanego zamachu w Gruzji to mamy pełen obraz tego, co się w  niektórych rozpalonych głowach działo.
 
Czy panowie oficerowie i podwieszone pod nich „elity” mogli sobie wymarzyć  tak wielkie szczęście, jakie stało  ich udziałem 10 kwietnia 2010 roku? Czy mogli sobie zaprojektować taką wizję, że znika znienawidzony Prezydent, znienawidzeni urzędnicy i politycy? Czy im się to w ogóle kiedykolwiek śniło? 
Niektórzy twierdzą, że jak się czegoś bardzo pragnie, to  życzenie się  w końcu spełni. A skoro już w 2007 roku powstawały szatańskie pomysły usunięcia Kaczorów i Macierewicza, to co się musiało dziać w tych chorych z nienawiści głowach w 2009 roku?
Boję się nawet myśleć.
 
P.S
Polecam całość dialogów:
 
 
 
 
 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka