Zdjęcia: Paweł Kotomski
Zdjęcia: Paweł Kotomski
Marysieńka Marysieńka
756
BLOG

10-4-11 na Trafalgar Square

Marysieńka Marysieńka Rozmaitości Obserwuj notkę 9

10-4-11 Polacy spotkali się w kilku miejscach Londynu. My postanowiliśmy zorganizować obchody Pierwszej Rocznicy Katastrofy Smoleńskiej na Trafalgar Square, w sercu angielskiej stolicy, aby zaapelować do serc Brytyjczyków.  Właśnie dlatego przemówienia wygłaszaliśmy w dwóch językach: angielskim i polskim, reprezentując Klub Gazety Polskiej w Londynie oraz Polską Wszechnicę w Wielkiej Brytanii. Dr Marek Laskiewicz urodził się tutaj, jako syn polskiego żołnierza, który pozostał po wojnie na emigracji w Londynie. Powiedział wprost: to nie był wypadek, tylko zaplanowane z zimną krwią morderstwo. Kilka razy dostał spore brawa za odwagę głoszonych poglądów. Na jego banerach można było odczytać w języku angielskim informacje o zaplombowaniu trumien, fałszywych oskarżenieach pod adresem generała Andrzeja Błasika, czy fotomontażu zdjęcia drzewa przy ulicy, przez którą przelatywał nasz samolot. Zebraliśmy się już na godzinę przed rozpoczęciem wiecu. 50 osób dostało bialo-czerwone opaski z napisem „Smoleńsk“, a 96 założyło biało-czerwone koszulki z napisem: „Smoleńsk 10-4-10 Katyń 2.“Właśnie te osoby zaczęły rozdawać dwujęzyczne ulotki. Zebrane były na nich informacje, mające odkłamać dezinformacje puszczane w mediach na temat katastrofy od pierwszych chwil po tragedii. Prosiliśmy za jej pośrednictwem o złożenie podpisu pod petycją o powołanie międzynarodowej Komisji Śledczej w sprawie katastrofy. Zaczęliśmy zapalać znicze. Dawałam je po dwa, biały i czerwony osobom, które założyły koszulki. W ten sposób ustawiło się kilkadziesiąt osób, a na czele kolumny stanął najmłodszy chłopczyk, któremu koszulka w rozmiarze „large“ sięgała do kostek. Marek pilnował, aby Krzyż wyglądał godnie. Wymierzaliśmy odległości pomiędzy zniczami co do centymetra. Kiedy 96 zniczy spoczęło na placu Trafalgar, wgramoliłam się po ogonie lwa na cokół Kolumny Nelsona. Zawsze, kiedy patrzę na te zastygłe w swojej dostojności zwierzęta, myślę o porzuconym Lwowie. I tym razem tak było.  

Powitanie ciepłe, serdeczne, polskie. Odśpiewaliśmy jedną zwrotkę hymnu i Marek zaczął wymieniać cele naszego wiecu. Mówił o konieczności upamiętnienia ofiar tej tragedii, ale także o konieczności zamanifestowania prawdy o tym, co się stało. Wymieniał argumenty świadczące, że katastrofa nie była wypadkiem, lecz zaplanowaną akcją. Ja skupiłam się na tym, co bezsporne, co wynika z polskich uwag do raporu MAK, lecz dodałam myśl, która towarzyszy mi od pierwszych chwil po tragedii, że „w 1989 roku kominizm w Polsce nie upadł. Założył maskę, która spadła 10-4-10 w Smoleńsku.“ Potem odczytaliśmy nazwiska wszystkich poległych, uczciliśmy ich pamięć minutą ciszy oraz odmówiliśmy modlitwę „Wieczny odpoczynek“. Kobiety, które pełniły wartę przy Krzyżu, złożyły biało-czerwone róże na ogromnej fladze, spływającej z cokołu Kolumny Nelsona, spod banera, na którym widniały portrety 96 ofiar oraz napis: „The force of destruction will never overcome the power of truth“, co znaczy: „siła zniszczenia nigdy nie pokona mocy prawdy“.  Na innym banerze umieściliśmy liczby ofiar, pogrupowane według pełnionych funkcji. Po polsku i angielsku można było odczytać na nim informacje, że straciliśmy 10 generałów, 10 duchownych, 12 parlamentarzystów itd. Do Brytyjczyków przemawiają liczby – stąd ten pomysł. Marek w drugiej części wystąpienia zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo ze strony Rosji dla Polski, Europy, świata i dla samej siebie. Ja cytowałam list córki zamordowanego w Katyniu podpułkownika Paszkiewicza, napisany specjalnie na okazję pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej i mówiłam o tym, co trapi dzisiaj rodziny ofiar. Brak zgody na ekshumację bliskich, rozczarowanie nonszalancją polskiego rządu, brak troski o polski honor. Na koniec wiecu zaśpiewaliśmy „Boże coś Polskę“ z referenem: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie“. Dziś zastanawiam się, czy kiedykolwiek ktokolwiek śpiewał tę polską wielowiekową pieśń – modlitwę przede mną właśnie w tym miejscu? W sercu Londynu?

Zamieniliśmy to miejsce w polski biało-czerwony ołtarz i to wyraźnie się podobało, bo nawet strażnicy miejscy robili nam fotografie. Pomyślałam: mamy szczęście, że nas nikt tu nie kajdankuje i zębów nie wybija, że możemy mówić to, co naprawdę myślimy i czujemy bez obaw, że za chwilę znicze wyrzuci ktoś do kosza i zniszczy portrety zmarłych. Polaków przyszło około 1000 osób. Drugie tyle słuchało nas w języku angielskim, siedząc nieco dalej na schodach National Gallery. Po zakończeniu wiecu podeszło do mnie kilku dziennikarzy, lecz nikt z Polski. Ci woleli pytać VIP o komentarz, z którego wynikało, że „przecież był to wypadek.“ Zjednoczenie Polskie i Ambasada zdystansowały się od naszej inicjatywy, argumentując niechęć obawą, że po naszej „zadymie“ Anglicy nie pozwolą Polakom zorganizować pikniku z okazji przejęcia przez Polskę przewodnictwa w Unii Europejskiej, w lipcu na Trafalgar Square. Nie przejął nas ten atak, spodziewaliśmy się tego, co zaszło. Nie było żadnej „zadymy“. The Polish Observer skomentował nawet, że zorganizowaliśmy „przykładną“ demonstrację „co warto polecić wielu osobom manifestującym z podobnych powodów w Polsce.Najbardziej zainteresował się naszą sprawą dziennikarz z Pakistanu. Migawki z wiecu puściło BBC, w angielskim „Metrze“ także pojawiła się relacja. Ktoś powiedział: „uruchomiliście domino“. Oby. Najważniejsze, że lwy były po naszej stronie.

Wieczorem zebrało się kilkadziesiąt osób na projekcji filmu „List z Polski“ Mariusza Pilisa w Sali Św. Józefa przy Little Brompton Oratory, po mszy św. za Ojczyznę. Po dość długiej dyskusji ustaliliśmy, że trzeba jak najszybciej wykonać angielskojęzyczną wersję filmu, aby zainteresować nim środowisko Brytyjczyków.

 

Zobacz galerię zdjęć:

Marysieńka
O mnie Marysieńka

Londynka (nie mylić z blondynką)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości