Jesienią po wyborach parlamentarnych bez wątpienia nasilą się dyskusje nt. zmian w Konstytucji, obejmujące nie tylko ordynację wyborczą, lecz także inne obszary.
Do pewnego stopnia ordynacja proporcjonalna ma się tak do JOWów jak gospodarka centralnie sterowana z czasów PRL do wolnego rynku. Wokół JOWów narosło wiele mitów, zastanówmy się nad niektórymi z ich.
- JOWy cementują system dwupartyjny? Możliwe, ale to byłyby zupełnie inne partie. Poseł stałby się zależny od wyborców ze swojego okręgu, a nie od władz partii. W szczególności dyscyplina głosowania w Sejmie, będąca swoistą kpiną z wyborców (głosuję tak jak wódz każe), zniknęłaby, bowiem poseł nie mógłby sobie pozwolić na wspieranie w głosowaniu zmian prawnych w jakiś sposób negatywnie uderzających w jego okręg wyborczy. Jeśli za niesubordynację partia wyrzuciłaby go ze swoich szeregów, zapewne w kolejnych wyborach i tak wszedłby do parlamentu głosami wyborców przekonanych, że potrafi „postawić się” w sprawach ważnych dla okręgu. Oznacza to, że partie polityczne musiałby przekonywać swoich posłów do głosowania w kontrowersyjnych kwestiach i godzić się z tym, że nie zawsze mogą liczyć na wszystkie ich głosy.
- Zachodnia Polska zostałaby zdominowana przez PO, zaś wschodnia przez PIS? To taka sama logika jak hipotetyczne rozważania nt. celowości demokratycznych wyborów w PRL skoro i tak PZPR miała większość w każdym okręgu. To rozumowanie zawiera dwa podstawowe błędy: JOWy fundamentalnie zmieniają reguły gry oraz znika dominujący obecnie wodzowski model partii. Być może po wprowadzeniu JOWów system polityczny dążyłby do dwupartyjnego, ale byłyby to zupełnie inne partie. Co więcej: niewykluczone jest iż PO w najbliższych latach rozleci się.
- Głosy oddane na przegranych kandydatów są tracone? Owszem, ale ten syndrom jest jeszcze silniejszy w obowiązującej dziś ordynacji proporcjonalnej. Dziś gdy np. koalicja rządząca ma 51% w parlamencie zaś opozycja 49% oznacza to, że głosy oddane na opozycję są w istocie stracone, bowiem jest ona ZAWSZE przegłosowywana przez rządzących. Po prostu w powyższym przykładzie 49% posłów ma faktycznie głosy NIEME, niezdolne do przeforsowanie czegokolwiek w parlamencie. Ponadto koalicja rządząca również ma większość posłów niemych, bowiem wszystkie kluczowe decyzje podejmują wodzowie partyjni i ich dwory, pozostali parlamentarzyści są od nich całkowicie uzależnieni, poprzez mechanizm ustalania list wyborczych. Jeśli do tego dodamy oczywisty fakt, iż znacząca liczba posłów jest finansowo uzależniona od decyzji partyjnych wodzów (ich zawodem i środkiem utrzymania jest bycie w polityce), zawsze przedłożą wolę partii od woli wyborców.
- JOWy doprowadzą do skupiania się jedynie na sprawach lokalnych? Nic takiego nie ma miejsca w USA lub Wielkiej Brytanii, państwa te realizują wieloletnie strategie gospodarcze i geopolityczne (coś czego w Polsce nie ma). JOWy wymuszają wyższy poziom merytorycznych posłów, muszą oni bowiem przekonać swoją wiedzą i zaangażowaniem wyborców. Model posła-celebryty, zajmującego się jedynie komentowaniem zachodzących wydarzeń i unikającego brania jakiejkolwiek osobistej odpowiedzialności, nie miałby racji bytu. Ordynacja proporcjonalna może sprawdzać się w krajach o istniejącym bardzo wysokim etosie pracy dla dobra publicznego oraz umiejętnościach zarządzania / menadżerskich klasy politycznych. Dobrym przykładem jest Skandynawia. W Polsce mamy sytuację dokładnie odwrotną. Premier Kopacz była słabym ministrem zdrowia oraz bardzo słabym i niesamodzielnym Marszałkiem Sejmu, a mimo to została awansowana na wodza partii rządzącej i premiera RP. Mimo wojny na wschodzie i generalnie niebezpiecznej sytuacji geopolitycznej, na stanowiska ministra Spr. Wewnętrznych nominowano osobę, która kompletnie nie nadaje się na to stanowisko. Po tym gdy minister Piotrowska zaczęła pleść androny o „samolotach bez głowy”, najwyraźniej w trosce o ryzyko kolejnych kompromitacji, ograniczono jej występy publiczne. Mimo wielkiego hałasu przed kilku laty nt. eldorado gazu łupkowego, do dziś nie roztrzygnięto nawet kwestii prawnych. Powyższe przykłady świadczą o kompletniej degrengoladzie państwa, nominacjach kadrowych forsowanych przez wodzowskie partie polityczne opartych na zasadach: mierny, bierny ale wierny. Wielu zwycięzkich nominatów partyjnych to albo organizacyjne niedołęgi, albo drobni krętacze. Oczywiście nie zawsze i nie wszyscy, ale zbyt wielu i za często. To jest coś gorszego niż partiokracja, to jest idiotokracja: głupsi awansują.
- Obecnie posłowie reprezentują swoje okręgi, po co więc JOWy? Jakaś część posłów, zapewne niewielka, istotnie angażuje się w lokalne sprawy dla dobra swoich okręgów wyborczych. Jednakże większość bierze pieniądze na swoje biura poselskie i nic z tego nie wynika. Jakiś rok lub dwa temu dziennikarze wizytowali losowo wybrane biura poselskie w godzinach ich urzędowania, większość była zamknięta lub nawet jeśli ktoś tam urzędował okazywało się, że szanowny pan lub pani poseł nie był tam widziany od wielu tygodniu. W JOWach taki zachowanie to oczywista gwarancja porażki w następnych wyborach.
- JOWy w Senacie niczego nie przyniosły? Polska polityka definiuje się w Sejmie, to wynik w wyborach do Sejmu decyzuje o strukturze sceny politycznej.
- Partie polityczne i tak będą odgrywały decydującą rolę w systemie JOWów? Tak i to nic złego. To nie partie polityczne jako takie stanowią problem, lecz ich patalogiczne formy na polskiej scenie politycznej. Model wodzowski zarządzany przez niekompetentne struktury, struktura awansu w PO oparta na zasadzie: mierny, bierny, ale wierny (pkt. 4 powyżej), liczna grupa „zawodowych” polityków uzależnionych finansowo od stanowisk partyjnych (lub takowego poparcia), gigantyczny nepotyzm, niska kultura prawna, nieumiejętność budowania czegoś przypominającego strategię (plan rozwoju RP do 2030 roku autorstwa Boniego stał się martwy po kilku miesiącach) itd.
Oczywiście, że JOWy nie są lekarstwem na całe zło. Rzecz jednak w tym, że racjonalne postępowanie polega na minimalizowaniu ryzyka i maksymalizowaniu korzyści, a nie na szukaniu cudownych i idealnych modeli. Specyfika Polski jednoznacznie wskazuje, iż ordynacja proporcjonalna wzmacnia patologie, zaś JOWy to krok we właściwym kierunku. JOWy po 1-2 przejściowych kadencjach bez wątpienia zlikwidują prymitywny model wodzowski partii, tłumy posłów celebrytów bardzo oddalonych od realnej pracy na rzecz swoich okręgów, wystawianie „bylekogo” ale wiernego wobec wodza, bylejakość bieżącej polityki sterowanej przez słupki sondaży wyborczych, zmniejszenie nepotyzmu (nic bardziej nie wkurzy wyborców niż informacja, że dany poseł załątwiał robotę za peiniądze publiczne swoim pociotkom) i parę innych patologii. Ew. ryzyka to np. stworzenie jakieś lokalnej sitwy, ale to już się dzieje pod obecna ordynacją.
Po jesiennych wyborach prawdopodobne jest, iż PIS oraz Ruch Kukiza w sumie będą miały większość konstytucyjną. PIS nie jest zwolennikiem JOWów, chciałby jednak zmian konstytucyjnych zmierzających w kierunku systemu prezydenckiego. Potencjalnie możliwy jest więc kompromis: Ruch Kukiza może wesprzeć zmianę Konstytucji w kierunku ustanowienia systemu prezydenckiego, zaś PIS zgodzi się na JOWy. Innymi słowy: nasz prezydent, wasze JOWy.
Inne tematy w dziale Polityka