http://www.kartuzy.pl/
http://www.kartuzy.pl/
Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk
199
BLOG

Ptak Wiecznie Żywy

Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0
To się może wydawać oklepane, ale ja w to głęboko wierzę: to z jakim nastawieniem organizowane jest wydarzenie, da się wyczuć w odbiorze rzeczy ulotnych, trudnych do opisania, w owej mitycznej atmosferce, w klimacie. Brzmi głupio, ale jestem przekonany, że tak jest. Klimat tej imprezy był... wręcz rodzinny, i to takiej rodziny bardzo przyjaznej zabłąkanym nieznajomym. Świetne miejsce, świetne przyjęcie.

Do kalendarza imprez jazzowych wróciła na swoje miejsce czasowe impreza, która przez osiem lat była wydarzeniem dość niezwykłym: lutowym festiwalem jazzowym Kartuzy Jazz Bass Days. Nie tylko luty był wyjątkowy, ale i Kartuzy. Mieszkając w Gdyni przez całe życie mogłem kojarzyć jedną z trzech (czterech? Pięciu?) stolic Kaszub (Kościerzyna, Wejherowo... Puck? Bytów? Lębork? Kaszuby to specyficzny region, trust me. Rodzice się tu sprowadzili jak miałem roczek, więc naprawdę poznaję go całe życie, a wciąż czuję się tu obcy;) z przepięknym parkiem w centrum miasta, z uroczymi uliczkami, z pysznymi pączkami... ale nigdy nie sądziłem, że będę tam jeździł na festiwal jazzowy! A jednak. 

image

Fot. Janina Stefanowska, kartuzy.naszemiasto.pl


Festiwal jest dwudniowy i, gdy piszę te słowa, miało to miejsce wczoraj, 25 lutego miały miejsce dwa koncerty, pierwszego dnia jego dziesiątej edycji. Pięknie oświetlona Scena Kartuskiego Centrum Kultury, jako gwiazdę wieczoru gościć miała kwartet żywej legendy polskiej muzyki jazzowej, maestro Jana Ptaszyna Wróblewskiego, i był to główny powód, dla którego wybrałem się na tę imprezę. Nie z miłości do Kartuz, nie z fascynacji tą imprezą, ani nawet niekoniecznie z tęsknoty za muzyką live Kwartetu Ptaszyna, ale z szacunku do postaci samego Ptaka. Dlatego, że jest legendą, dlatego, że wychowałem się na Trzech (potem inflacyjnych) Kwadransach Jazzu, dlatego, że jest postacią absolutnie wyjątkową, a jego statusu legendy nie próbowały nigdy podkopywać nawet najbardziej buntownicze charaktery naszej sceny muzycznej.

Nim jednak o legendach, to wypada napisać o gospodarzach. I to dwojako, bowiem raz, o organizatorach, a dwa o dyrekcji artystycznej festiwalu. Może najpierw o tej drugiej. Rolę tę pełni pan Piotr Lemańczyk, kontrabasista na naszych ziemiach znany i ceniony od lat. Z okazji jubileuszu imprezy dyrektor artystyczny postanowił otworzyć cały festiwal występem swojej grupy Skubisz Lemańczyk Cooperation. Jest to intrygująca współpraca Piotra Lemańczyka z MC Eskaubei, czyli Bartłomiejem Skubiszem, do której wciągnięci zostali perkusista Grzegorz Pałka, trębacz Tomasz Nowak, oraz obsługujący syntezatory, loopy i różne inne magiczne elektroniczne tła i dźwięki Wojciech Długosz, znany jako Mr Crime. 

Intrygująca jest to współpraca, gdyż zderzają się trochę w niej dwa światy — Lemańczyk, pochodzący z Kaszub, słynie, jako muzyk, z niezwykłej precyzji, z absolutnej doskonałości technicznej, z arcymistrzowskiej biegłości technicznej, która pozwala mu grać frazy tak wielkrotnie złożone, że gęstnieje powietrze. Eskaubei z kolei pochodzi z Rzeszowa i otrożnie określa sam siebie jako rapera i człowieka odpowiadającego za spoken word. Ani przez sekundę nie podważając jego statusu rapera, uważam, że to drugie określenie, jako po prostu szersze, lepiej go określa. Jest to artysta niezwykle wrażliwy, dla którego treść jest najważniejsza, a w formie zdecydowanie nie boi się przestrzeni i ciszy, która może ją wypełniać.

Cóż tak jest, że czasem w zderzeniach właśnie powstaje coś wartościowego, co przy homogenicznych zestawieniach powstać by nie mogło. Lemańczyk na majestatycznie wyglądającej basówce zdecydowanie zdominował na scenie muzycznie i brzmieniowo ten projekt, który na płycie "Stories About Life and Love" brzmi o wiele bardziej wyważenie. Jest to muzyka modalna, która choć poszukuje melodyjności, to jednak mam opory przed tym, żeby powiedzieć, że ją znajduje. Harmonicznie, tonalnie, utowory są naprawdę bardzo jednorodne. To niekoniecznie musi być zarzut — wszak, nie kto inny jak Wayne Shorter powiedział przed paru laty, że on w zasadzie od 40 lat gra jeden bardzo długi utwór. Mimo, że było bardzo jednakowo, a podczas prawie każdej, bardzo nastrojowej introdukcji Piotra Lemańczyka wybrzmieawały niemal te same arpegiowe funkcje i pochody, to jednak nie byłem tym znużony. Jeśli coś mnie zmęczyło, to niestety potężnie zescoopowane brzmienie dominującego w całym projekcie basu pana Lemańczyka. Sorry, ale jest to pewien problem do rozwiązania. Więcej selektywności w brzmieniu, a zyska muzyka i jej odbiór.

image

Podczas koncertu pozostali muzycy pełnili role zdecydowanie zadaniowe wobec liderów, ale wywiązali się z nich znakomicie — Grzegorz Pałka na bębnach grał w sposób lekki i wrażliwy, cały czas panując nad formą; Tomasz Nowak na trąbce miał bardzo ładny ton, który do tego starał się różnicować świetną grą, a czasem też modulacją elektroniczną; zasiadający za elektroniką Mr Crime był, a jakby go nie było — czyli grał na szóstkę — rozumiem rolę, którą pełnił, ale była, jak na mój gust, aż nazbyt defensywna. Ten projekt zdaje się powstał na jakieś wydarzenie związane z upamiętnieniem życia i twórczości Tomasza Stańki i na koniec występu muzycy zagrali swoją reinterpretację Aeoioe z "Jazzmessage From Poland", która, wskutek wspomnianej powyżej jednostajności kompozycji Piotra Lemańczyka, siłą rzeczy musiała stać się hajlajtem koncertu. Zagrane świetnie, świetnie zarapowane do tego okolicznościowe słowa doskonale ujmujące to, co najważniejsze, z doskonałą grą Tomasza Nowaka na trąbce i Mr Crime'a na elektronice. 

Osobny akapit winny jestem Eskaubei'owi. Nawet jeśli będzie krótki. Jeśli jest powód, dla którego warto się wybrać na koncert tej grupy, to jest tym powodem właśnie MC. Wyjątkowa postać. Niekrzyczący na nas raper. Skromny raper. Pokorny raper. Raper nie bojący się melorecytacji w stylu Gila Scott–Herona o rzeczach absolutnie najważniejszych. Człowiek, dla którego WSZYSTKIE wypowiadane słowa są nagą duszą. To rzadkość. To odwaga. Chylę głowę bez czapki przed Tobą, Eskaubei. Jesteś wielki. 

Zapowiedziałem, że będzie też o organizatorach. Kochani, to się może wydawać oklepane, ale ja w to głęboko wierzę: to z jakim nastawieniem organizowane jest wydarzenie, da się wyczuć w odbiorze rzeczy ulotnych, trudnych do opisania, w owej mitycznej atmosferce, w klimacie. Brzmi głupio, ale jestem przekonany, że tak jest. Nie znałem nikogo spośród ludzi zaangażowanych w ten festiwal, ale czułem się tam trochę, jakbym znał wszystkich. Z nikim za bardzo nie porozmawiałem, ale klimat imprezy był... wręcz rodzinny, i to takiej rodziny bardzo przyjaznej zabłąkanym nieznajomym. Świetne miejsce, świetne przyjęcie. Sala przygotowana doskonale, obsługa przemiła, nagłośnienie i światła bez zarzutu. Głupia herbata i ciasteczko w przerwie dla wszystkich wydaje się czymś głupim, by o tym wspominać, ale zamiast zadętego barku, pogłębiło ten klimat przemiłej rodzinnej imprezy. Klimat który zachęcił niejako muzyków z pierwszego koncertu, by zamiast pić wódę w kanciapie, wyszli do ludzi, do foyer, by przy tej rzeczonej herbatce i ciastku, pogadać z widzami, uścisnąć grabę. Naprawdę organizatorzy, chapeau bas!

image



Koncert Kwartetu Ptaszyna, jak to ładnie zapowiedziała niezwykle elegancko prezentująca się i prowadząca ze sceny całe wydarzenie pani Marta Goluch, był jednocześnie daniem głównym jak i deserem. Znów, oklepane, ale dokładnie tak to odbieram. Zespół zagrał zdaje się z osiem numerów plus blues na bis, w tym jeden numer w trio bez lidera. A to trio stanowiące zespół Mistrza, to oczywiście niezatapialny Wojciech Niedziela na fortepianie, Marcin Jahr na bębanch i Andrzej Święs na kontrabasie. Poszły słynna Bossanostra lidera na początek, potem dwa standardy Autumn Nocturn i nieśmiertelny Moritat Weilla, a bez lidera zespół zagrał bardzo błyskotliwe R.L.G. Niedzieli skomponowane, ale i mam wrażenie, że zagrane, w hołdzie Errolowi Garnerowi. Gdy lider powrócił po krótkiej regeneracji zagrali jeszcze ze trzy standardy i jedną kompozycję Ptaszyna. Chciałoby się więcej muzyki lidera  — jednego z najlepszych kompozytorów naszej sceny jazzowej. Chciałoby się też, żeby koncert trwał trochę dłużej, ale to nie zarzut, wszak Ptaszyn mółgby już spokojnie udać się na emeryturę i siedzieć gdzieś w kapciach przy kominku pod kocykiem, a nie w paskudnie zimny i śnieżny lutowy wieczór tułać się po Polsce do Kartuz! To niedosyt, bo koncert był naprawdę świetny.

image

Nigdy nie byłem fanem Wojciecha Niedzieli, ale zdaje się on jest jak wino, i dopiero teraz jego gra staje się tak dobra, jak zawsze była opinia o nim. A może to ja się starzeję, i to, co kiedyś wyadawało mi się nudą, dziś odbieram jako ładne i wartościowe? Dość powiedzieć, że wszyscy muzycy kwartetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego wykazali się mega profesjonalizmem i grali z pełnym zaangażowaniem oraz wrażliwością. Były dynamiczne popisówy, były super tight zagrane zaaranżowane frazy (wszak Ptaszyn to bezsprzecznie najlepszy aranżer w historii naszej muzyki jazzowej), a i nie zabrakło pięknie zagranych ballad, leciutko, eterycznie, ulotnie.

Jahr to wyjadacz, jego grę zawsze lubiłem — Billy Higgins, Al Foster, Jack de Johnette, a my mamy Marcina Jahra. Tak, to perkusista zdecydowanie straight ahead, w najlepszym tego wyrażenia znaczeniu. Doskonale grającemu bębniarzowi towarzyszył doskonale grający wczoraj Andrzej Święs, na pięknym "wiśniowym" kontrabasie. Andrzej Święs nie tylko pięknie grał, ale też i fantastycznie brzmiał. Potężnie, a selektywnie. Brawo pan Święs, brawo przystawka i piec, brawo nagłośnienie. 

Ptak już gorzej widzi, porusza się ze wsparciem osoby towarzyszącej i gra na siedząco. Mistrz nie zatracił jednak nic a nic ze swojej błyskotliwości, ani tonu saxu. Był sharp as ever! Jego swada w gadce, na której wychowały się pokolenia fanów jazzu go nie opuściła, a z wiekiem uwydatnił się jedynie ujmujący dystans do własnej osoby. Cała widownia chłonęła każde słowo z zapowiedzi pomiędzy wykonaniami, i choć udało się Ptaszynowi ani razu nie rozgadać, to my, zgromadzeni tam na widowni trochę tego żałowaliśmy! To jest człowiek, który mógłby się rozgadać, którego zawsze chciało się słuchać, o czymkolwiek zechce mówić! 

Jeszcze raz, podziękowania dla organizatorów i dyrekcji arytstycznej — odpowiednio, za niesamowicie ciepły klimat imprezy w samym sercu Kaszub, i za kapitalny pomysł ściągnięcia na ten zimny i śnieżny wieczór Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Brawo.

Drugi dzień festiwalu zapowiada się znakomicie, jeśli zdążycie, to wpadajcie. Warto:

image

image

ps. Tekst nie jest sponsorowany. Bilet kupiła mi żona, a ciastka nie jadłem. Nie posiadam też akredytacji, więc nie mam własnych foto. Halo Salon24, jeśli chcecie, to ja chętnie mogę reprezentować S24 na tego typu wydarzeniach, musicie mnie tylko wesprzeć "legitką". Polecam się. Jeżdżę za swoje, aparat mam swój, mało jem, a teksty piszę sprawnie:)

Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema. Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura