Jan Herman Jan Herman
224
BLOG

Czy Europa to rodzina?

Jan Herman Jan Herman UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

Jeśli właśnie obserwujemy w Europie kryzys brytyjski w sprawie Brexitu (ma być, ale jakby nie miał) albo kryzys „nadzoru konstytucyjnego” nad państwem polskim – to warto choćby na chwilę unieść się ponad Błękitną Planetę i zauważyć, że wszystko co zwykliśmy nazywać suwerennością – jest w rzeczywistości funkcją „alertu przynależności”: albo wchodzisz i robisz jak tutejsze kierownictwo – albo będziesz pośród nas pariasem, o ile nie banitą. 

* * *

Mowa będzie o „suwerenności w sytuacji przynależności”. Współczesność wymaga od każdego „podmiotowca” (obywatela, związkowca, członka partii, firmy, organizacji, samorządu, państwa), aby dobrowolnie lub „obowiązkowo” cedował część swoich „niezbywalnych” praw na „podmiotowca wyżej zorganizowanego”. To oznacza, ze niby jestem samo-decydentem w swoich sprawach, ale coraz więcej moich samo-decyzji – to tylko reakcja na zbiorowe konieczności.

Zacznijmy od najfajniejszej demokracji w Historii. Amerykanie (potomkowie białych najeźdźców kontynentu) w życiu nie przyznają się do tego, że są najbardziej zniewolonymi białymi we współczesności.

Żartuję?

Na terenie Stanów Zjednoczonych wystarczy okazać „zaświadczenie o ubezpieczeniu”, aby kontroler mający bezwzględne prawo wglądu (np. policjant) wiedział o nas wszystko: wiek, zatrudnienie, status rodzinny, historia niezapłaconych mandatów i zaległych kredytów, status wg. służb socjalnych, armii, relacje z wymiarem sprawiedliwości, itd., itp. To oznacza, że Amerykanin jest wciąż od nowa i coraz „głębiej” inwigilowany przez USA-organy, służby, urzędy, jest bezwolnie i bez prawa do „separacji” wpisany w państwowe rubryki, i kiedy okazuje się, że w jakiejś rubryce go nie ma – nie załatwi swoich spraw, a nawet postawiony zostanie w „stan podejrzenia”, że jest „szary albo czarny”.

Najbardziej mnie bawi taka okoliczność ustrojowa Ameryki, która mówi, że każdy kto otrzymuje środki finansowe z zagranicy – ląduje w rubryce „agentura obca”, co powoduje dodatkową falę inwigilacyjną, jakby tej „normalnej” było mało. A mówimy np. o „zwykłej” instytucji, jak np. biblioteka.

Chlubią się np. Amerykanie, że poszczególne stany mają tak dużo samodzielności, że wiele przepisów prawnych jest różnych w każdym z nich. Ja jednak poczekam (z wiadomym skutkiem) na chwilę, kiedy jakiś stan „wypowie” państwu USA współpracę w sprawach „krytycznych”: CIA, FBI i tych kilkadziesiąt „państw w państwie”, które mogą „lege artis” przeistoczyć obywatela czy firmę albo organizację w „enemy” – bez powodu, chyba że takim powodem jest awaria systemu albo głupota pojedynczego urzędnika-funkcjonariusza.

Nie lepiej jest w najstarszej demokracji w Historii (przywołującej tradycje helleńskie i rzymskie).

Niezaprzeczalną przewagą UE nad USA jest stosunkowo słaba kontrola doraźno-interwencyjna administracji unijnej nad administracją poszczególnych krajów. Bardzo ona uwiera „Brukselę”, ale kilka prób pogłębienia władzy centralnej nad władzami poszczególnych państw spełzło na niczym. To nie jest objaw demokratyzmu Europejczyków, tylko instynkt samozachowawczy.

Czego nie da się wobec „suwerennych” państw – da się wobec zainstalowanych w nich organizacji i firm. Unijna przestrzeń gospodarcza ujednolica się i centralizuje w takich szczegółach, że dochodzi do absurdów takich jak „marchewka to owoc” (jest ich już kilkadziesiąt).

W Europie też mamy coś, co mnie „najbardziej śmieszy”: to euroregiony (oficjalna ich nazwa – podkreślmy – to cross-border-regions). Ich niejawnym zadaniem jest rozmycie granic w taki sposób, aby centralny (brukselski) budżet mógł równorzędnie traktować takie podbudżety jak np. Mazowsze i Wielkopolskę z takimi jak Bałtyk (DK, LT, PL, RUS, S), Tracja (BG, GR, TR) czy Karpaty (PL, HU, SK, RO, UA). Oczywiście, ponadgraniczność jest ponętna, zwłaszcza że jest niekulawym sposobem lokalnych administracji (udających samorządy) na dostęp do dodatkowych strumieni finansowych spoza stolic rodzimych państw, ale jest też sposobem na nowe separatyzmy. Oczywiście, dziś jeszcze ten pogląd zalicza się do „przesadnie przewrażliwionych”.

Zauważmy, że niektóre kraje, zwłaszcza nowe – entuzjastycznie lub na skutek „stanowczej inspiracji” – tłumaczą biurokratyczny nawis procedur brukselskich na język swoich przepisów „własnych” i stawiają – np. Polska – wyżej w hierarchii prawa niż rozwiązania rodzime. Nadal jednak chodzi o to, by „wytypowane” biznesy, służby i platformy technologiczno-logistyczne stały się „wszędzie jednakie” i „wszędzie niezawisłe” (od państw członkowskich UE). Mówimy o chemii medycznej, o transporcie, o „bezpiecznych dobrach konsumpcyjnych”, o „prawach i obowiązkach” oraz o jednolitym arbitrażu.

Eufemizm „prawa i obowiązki” proponuję odczytywać jako „ustrojowa trój-relacja między strukturą państwową, formacjami pozarządowymi oraz obywatelami”.

Naprawdę dużego „farta” mają kraje Europy Środkowej, że w międzyczasie przez kontynent przelała się fala kryzysu ukraińskiego, greckiego i imigranckiego: pozwoliło to ujawnić zakusy „Brukseli”, a wobec przerysowanej reakcji „zainteresowanych” – doprowadzić do kryzysu formuły „teutońskiej” (Europa – Rzeszą, euro biurokracja – Kaiserem).

Jeszcze ważniejsza od tych trzech fal obnażających intencje „Brukseli” okazała się jawna wojna globalna o Azję Centralną, jakiej nikt (poza mną, he-he) nie dostrzegał (piszę o tym co najmniej od kilku lat), a która ostatnio przybiera postać bardziej rozpoznawalną, czyli dotyczy ceł i standaryzacji-normatywów.

Europa w tej wojnie – jako kontynent – jest rozmemłana i przez to – po 1500 latach – powraca do właściwych wymiarów globalnych, czyli staje się na powrót śmiesznym półwyspem pozującym na pępek świata.

Jeśli więc obserwujemy w Europie kryzys brytyjski w sprawie Brexitu (ma być, ale jakby nie miał) albo kryzys „nadzoru konstytucyjnego” nad państwem polskim – to warto choćby na chwilę unieść się ponad Błękitną Planetę i zauważyć, że wszystko co zwykliśmy nazywać suwerennością – jest w rzeczywistości funkcją „alertu przynależności”: albo wchodzisz i robisz jak tutejsze kierownictwo – albo będziesz pośród nas pariasem, o ile nie banitą.


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka