Na naszych oczach rozkręca się przedstawienie w Cyrku Europa
Halo! Halo! Tu wasz specjalny korespondent z Cyrku Europa. Spieszę poinformować, że spektakl pt. „Winien i ma”, prezentowany od dłuższego czasu przez niemieckich komików i akrobatów z każdą chwilą nabiera rumieńców. Dla porządku pokrótce przypomnę dotychczasowy przebieg przedstawienia.
Tuż przed przerwą widzieliśmy występ naszej największej (choć we własnym kraju kompletnie nie znanej) gwiazdy: zimnej Eryki – skrzypaczki i akrobatki występującej pod pseudonimem „Blond-Bestia”. Za sprawą nieprawdopodobnej zręczności oraz dzięki doskonałej synchronizacji z reflektorem, artystka to pojawiając się, to znów znikając publiczności z oczu, dokonuje istnych cudów w ewolucjach na trapezie.
Mieliśmy również przyjemność obejrzeć zmysłowy taniec z rurą w wykonaniu duetu „Gerard i Aniela”. W tej części programu wystąpił gościnnie światowej sławy pogromca – mistrz Władymir, przez przyjaciół zwany Jego Imperatorską Wysokością, przez resztę zaś „sumą wszystkich smutków”. Ten drobny, przyodziany w niedźwiedzią szubę człowieczek o niewiarygodnie długich rękach, potrafi zadziwić biegłością w strzelaniu z bata. Być może to właśnie ów legendarny osobisty urok sprawił, że bardzo szybko udało się Władymirowi wprawić w stan ekstazy nie tylko tańczącą parę.. Scena, gdy na zakończenie pokazu, srogi treser podchodzi do łaszącego się doń Gerarda i - poczęstowawszy kostką cukru - głaszcze go po grzywie, a następnie zapina na smycz i przy akompaniamencie huraganowych braw znika za kurtyną, na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Artyści nie na długo pozwalają odpocząć publiczności. Już po chwili widzimy wspaniałą paradę peletonu złożonego z 220 czerwono-zielonych klaunów, przystrojonych w gustowne kapelusiki z piórkiem, wieńczące śliczne, tęczowe czuprynki. Dokonując cudów woltyżerki, wesoła kompania wkrótce dogania zimną Erykę, sprawiającą dotąd wrażenie trochę osamotnionej. Dzieje się to akurat w chwili, gdy nasza Blond-Bestia wspaniałym susem spod ugwieżdżonej kopuły, zeskakuje na arenę. Naręcza świeżych kwiatów lądują u jej stóp, gdy kłaniając się, staje na niewielkim kopczyku usypanym z piszczeli i czaszek. Nie milkną oklaski. Posągowe oblicze akrobatki rozpromienia uśmiech szczęścia. Fragment kwartetu cesarskiego Haydna upewnia w przekonaniu, że dla naszej gwiazdy, skrzypce nie są jedynie rekwizytem.
Tymczasem, wykonując serię figur, w porównaniu z którymi salto mortale to błahostka, pojawia się na scenie arlekin Jochen-Konrad. Ubrany w rodzaj togi z wyłogami oraz skromny tupecik pokazuje wszystkim ogromne, starannie oprawione arkusze. A na nich wręcz roi się od wygrawerowanych gotykiem paragrafów i merdających tasiemkami odcisków lakowych pieczęci. Arlekin, chwytając brunatną teczkę z gracją torreadora, prowokuje do ataku wepchniętą nagle na scenę, chudą krowę. Przez moment Jochen-Konrad udaje zaskoczenie. Następnie podbiega do krowy, wyciąga z teczki stołeczek i kucnąwszy zaczyna doić. Podczas tej czynności chwacko podśpiewuje ucieszną piosnkę o podłych kłusownikach i gajowym-kosmicie, depcących konwencje i prawa człowieka. Aniela z Eryką oraz chór klaunów pomagają mu w refrenie.
Niestety, ten piękny spektakl nie jest wolny od zgrzytów. Grupa pijanych złodziei samochodów, którym w ramach wdrażanego przez dyrekcję cyrku programu resocjalizacyjnego nieopatrznie podarowano bilety, w pewnej chwili wszczyna awanturę. Osobnicy samym swoim wyglądem budzący niesmak pozwalają sobie na impertynencje i twierdzenie, że naturalność koloru włosów skrzypaczki-akrobatki nastręcza wątpliwości.
W pijanym widzie bełkoczą coś o wypalonych ruinach, rabunkach (sic!) i stosach trupów. Kilku, najwyraźniej nie całkiem przebudzonych, próbuje popisywać się znajomością języka artystów, wznosząc okrzyki: „Juristen böse Christen!". Niektórzy, wygrażając pięściami skandują: „Eryka do kurnika!”, „Marsjanie na Marsa!”, albo: „Veto! Nie pozwalam!”.
Na zakończenie przedstawienia kierownik trupy wygłasza przygotowane wcześniej oświadczenie. Zdecydowanie potępia w nim próby przypisywania któremukolwiek z niemieckich cyrkowców jakichkolwiek związków z szajką znaną powszechnie pod kryptonimem „Dzięcioły z Marsa” („Woodpeckers from Mars”).
Przypomnijmy, chodzi o bandę, której hersztem był niejaki Nadleśniczy i która na przestrzeni trwającego dwanaście lat tysiąclecia, bez czyjejkolwiek wiedzy i zgody zarządzała całym tym cyrkiem. Pod oświadczeniem, które raz na zawsze ucina niemądre dywagacje, podpisali się wszyscy uczestnicy obecnego przedstawienia. Od najmniejszego karzełka, aż po Anielę z Eryką. Kiedy jeszcze z pomocą mistrza Władymira uda się poskromić złodziei i pijaków, będzie można odetchnąć z ulgą.
Ale uwaga! Show must go on. Właśnie fanfary sygnalizują koniec przerwy. Za chwilę dalszy ciąg tego świetnego spektaklu. Obyśmy nie pękli. Rzecz jasna - ze śmiechu..
Brawa dla artystów!
Michał Tyrpa
Zobacz także: http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/pierwsza_strona_061212/pierwsza_strona_a_1.html
Inne tematy w dziale Polityka