Michał Tyrpa Michał Tyrpa
612
BLOG

Anioł z mieczem ognistym

Michał Tyrpa Michał Tyrpa Polityka Obserwuj notkę 17

…czyli wpis z dedykacją nie tylko dla biednych zalęknionych, niemożebnie zajętych „zawodowych” publicystów.

 

Nie można w nieskończoność zajmować się tematami źle obecnymi, światem nie przedstawionym, Polską, jakiej nie widać w gazecie, po którą co rano sięga kulturalny człowiek. Nie można w nieskończoność zanudzać buszujących w blogach, tym o czym mówić „nie wolno”, względnie - Tym Czego Jak Ognia Boi się Czerwony Bloger.

Do zamieszczenia niniejszej notki – poza okolicznościami wymienionymi wyżej, zainspirował mnie również tzw. rokosz „wykształciuchów” (Furda leges! Vivat obywatelskie nieposłuszeństwo!), pogłoski na temat – excusez le mot – matriksizacji Jankesów, wieści o emigracji (nie wiadomo czy trwałej) Mad Doga, nad którą ubolewają Adam i Tezeusz, krajoznawczo-quasi-politologiczne impresje Nicka i Junony (daj Boże, aby było takich więcej!) oraz permanentne desinteressement niektórych - również „niebieskich” - wobec czegoś, co wykracza poza horyzont czubka ich własnego nosa.

Do tego wszystkiego dodać trzeba coraz silniej zaznaczający się pęd do „uprywatnienia” blogerskiego oglądu, albo też – przeciwnie – do spoglądania na tę naszą wioskę globalną z perspektywy nieledwie historiozoficznej, a obejmującej całe kontynenty.

Zdaje mi się, że ostatnie dwie tendencje są przejawem reakcji (buntu?) wobec gazetowej sieczki, która dominuje u „czerwonych”. Podobno jednak – tak przynajmniej twierdzą znajomi z Niemiec, albo Francji (a także anonsowany przez Artura Bazaka – Roger Scruton) – i tak my, Polacy, możemy być z siebie, oraz z naszych mediów dumni. U nas jeszcze się dyskutuje. U nas jeszcze fundamentalne kwestie wywołują gorące spory, prowokują polemiki. W „cywilizowanym” świecie, monady wyzwolone z opresywnych tradycji, okopawszy się w twierdzach towarzystw wzajemnej adoracji, poprzestają na odprawianiu rytuałów, tylko dla niepoznaki zwanych „debatami”. U nas na szczęście, ów lęk wobec świata nieprzedstawionego, wobec pytań „źle postawionych” (czytaj: skandalicznie niebezpiecznych i skrajnie niewygodnych), ów strach przed konfrontacją z żywym oponentem, charakteryzuje wciąż jedynie elitę dziennikarstwa i publicystyki.

W ten sposób – pomimo wszelkich różnic w sferze deklaracji – nasi „czerwoni”, i to bez względu na opcję światopoglądową, czy polityczną, udowadniają, że należą do wielkiej rodziny żurnalistów europejskich. Wbrew pozorom, w odróżnieniu od tylu spośród obecnych tutaj „niebieskich”, śmiało można ich zaliczyć do tego samego gatunku, który reprezentują ich zachodni (a kto wie, może i wschodni?) koledzy. Ci, których można spotkać na łamach prasy codziennej, i których enuncjacje cechuje mniejsza lub większa przewidywalność.

Zdałem sobie z tego sprawę w sposób dojmujący w sobotnią noc, podczas imprezy, na której – jak to zwykle w Krakowie - nie zabrakło zagranicznych gości. Pośród „delegacji” niemieckiej znalazł się młody dziennikarz, zatrudniony w redakcji jednego z największych dzienników, jakie ukazują się w stolicy naszego zachodniego sąsiada. Rozmowa z Borisem (swoją drogą ta typowa dla Niemców predylekcja do rosyjskich imion aż kusi do jakichś „głębinowych” analiz), upłynęła w naprawdę sympatycznej atmosferze. A jednak po raz kolejny dała mi owo bez mała „magiczne” poczucie niemożności dojścia do porozumienia nas, prostych oraz misjonarzy Lepszego Świata.

A to ze względu na brak jakichkolwiek wspólnych punktów odniesienia. W naiwności swojej sądziłem, że jakąś godną szacunku ideą jest na przykład cywilizacja zachodnia. Ta, w której jest miejsce dla Polaków, Niemców, Amerykanów, Australijczyków etc. Ta, która jest bardziej od innych otwarta na "obcych". Oczywiście – jak się dowiedziałem – moje przekonanie to jedynie reminiscencja szkodliwego, skompromitowanego mitu..

Co ważniejsze jednak, przynajmniej ze względu na niniejsze, z ducha „salonowe” rozważania, rozmowa z młodym Niemcem uświadomiła mi również istnienie mentalnej wspólnoty europejskich żurnalistów. Czyż bowiem nie jest tak, że za obliczem Poprawności Politycznej, owego bóstwa opiekuńczego, które z takim wdziękiem czczą także nasi salonowi „czerwoni”, kryje się po prostu „zawodowy” oportunizm, strach i kunktatorstwo?

I jeszcze dwie kwestie na zakończenie. Primo: byłżeby to wciąż jeszcze salon, czy już raczej archipelag? Secundo: jakież to imię nosi ów anioł z mieczem ognistym, który pomimo zaproszeń ze strony autorów, pilnie strzeże, żeby żadnemu „czerwonemu” blogerowi nie udało się z zaproszenia skorzystać? A tym bardziej wpaść ot tak, bez zaproszenia.

Przecie nie Azrael… (?)

 

Przypomnijmy o Rotmistrzu / Let's Reminisce About Witold Pilecki on Facebook. Doświadczając kolejnych erupcji Inferno Polonico, przed oczami duszy widzę Witolda Pileckiego, który do nas, wolontariuszy akcji społecznej "Przypomnijmy o Rotmistrzu" ("Let's Reminisce About Witold Pilecki mówi"), mówi:"Z powodu mojego imienia będą was nienawidzić" (Mt 24,9)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Polityka