Ze względu na prezydencję UE powinniśmy zagłosować na wiosnę, ale "powinniśmy" nie znaczy "zagłosujemy".
Wystartowała publiczna debata w związku z możliwością przeprowadzenia wcześniejszych wyborów parlamentarnych na wiosnę przyszłego roku. Co spowodowało, że niektórzy politycy i część opinii publicznych tak przebiera nogami w oczekiwaniu na wizytę przy urnie? Po pierwsze fakt, że w drugiej połówce 2011 roku Polska będzie przewodniczyła Unii Europejskiej i trudno sobie wyobrazić, że w samym środku tak istotnego dla państwa przedsięwzięcia rozegra się wyborcza potyczka na śmierć i życie. Toć wykrwawimy się na oczach całej Europy.
Poza tym konfuzję wzbudził wynik PSL w wyborach samorządowych. Bo Ludowcy – rządowy koalicjant – przez długie miesiące popiskiwali jak szara myszka gdy w sondażach słupki poparcia uderzały w barierę trzech procent, a teraz mogą ryknąć lwim głosem krusząc twarde koalicyjne więzy. Krótko mówiąc – koalicję może w każdej chwili trafić szlag, bo PSL będzie się stawiał.
PO wiadomo – chce wyborów na jesień, bo obrazek Donalda Tuska ściskającego się z możnymi Unii Europejskiej z powodzeniem może zastąpić wyborcze spoty i plakaty. Pijarowcy premiera z pewnością rozegraliby kampanię wyborczą perfekcyjnie, czyniąc z przypadającej Polsce prezydencji atut numer jeden. Na dalszy plan zeszłyby dokonania i porażki rządu w minionej kadencji. Zresztą nie mam wątpliwości, że tak wyreżyserowana fabuła – bez KRUS, OFE, deficytu – byłaby w dużej mierze skuteczna i znalazłaby swoje odbicie w wyborczym wyniku.
A co z PiS? Rzecz jasna zausznicy Kaczyńskiego pod jesiennymi wyborami się nie podpiszą. Głównie dlatego, że nie w smak im wygrzewanie się Tuska w blasku przywódców Unii Europejskiej. Poza tym widać jak na dłoni, że PiS jest w odwrocie i jeśli nie zjeżdża powoli po równi pochyłej to na pewno stoi w miejscu. Czas będzie tutaj działał raczej na niekorzyść. Stąd też PiS woli wybrać wiosną z myślą „zawsze mogło być gorzej”.
SLD chyba zdecydować się nie może. To partia, której poparcie od czasu wyborów prezydenckich utknęło na jednym poziomie i nie bardzo wiadomo, w którą stronę ten wskaźnik się wybierze. Najnowszą zapowiedź Napieralskiego, że lewica jest jednak za wcześniejszymi wyborami, można odczytać jako obawę przed tym, że za rok może być w partii różnie, więc lepiej nie przeszarżować.
Za to PSL dałby się pokroić za wybory na wiosnę. Ludowcy mają swój renesans, kwitną, a wybory to najlepsze co może się zdarzyć. Tylko jak najszybciej, bo wiadomo, że w polityce nic nie dane jest na zawsze (tym bardziej w przypadku PSL) i w każdej chwili równie szybko jak zakwitnęli mogą zwiędnąć.
Na tym bajka się nie kończy, bo przecież są jeszcze Kluzikowcy i Palikotowcy. Ci pierwsi już zaapelowali o wcześniejsze wybory, choć przyznam, że nie bardzo widzę tutaj korzyść. Wiem – na fali zainteresowania medialnego wiecznie utrzymywać się nie będą, ale w końcu struktury i program wymagają sporo czasu. Z takiego założenia wyszedł Janusz Palikot zaczynając budować własną formację właśnie od zaplecza regionalnego. On jednak nie ma tego pierwszego. Jego partia nie absorbuje dziś uwagi opinii publicznej i niektórzy już pogrzebali ją konstatując – tyle szumu o nic. Były poseł PO nie ukrywa zresztą, że woli mieć więcej czasu na rozkręcenie projektu i optymalny byłby termin jesienny.
A jak będzie? Ze względu na prezydencję powinniśmy zagłosować na wiosnę, ale „powinniśmy” nie znaczy „zagłosujemy”.
Inne tematy w dziale Polityka