15 czerwca 2007 roku sejm, niemal jednogłośnie (z wyłączeniem SLD, które wstrzymało się od głosu), postanowił o obniżeniu składki rentowej z 13% na 6%.
Wszyscy się ucieszyli bo widocznie było nas na to wówczas stać (?).
Wprowadzono również karkołomną ulgę prorodzinną, dzięki której - o ile wysokość rocznego podatku na to pozwalała - ojciec pięciorga dzieci mógł dostać od skarbówki w rozliczeniu rocznym ponad 5000 zł zwrotu podatku.
Wielu nie było takimi szczęśliwcami, bo co z tego, że ulga wynosi powyżej 1000 zł, skoro podatek najbiedniejszych, zarabiających w granicach pensji minimalnej, nie przekraczał rocznie 300 zł - ci, bez względu na liczbę dzieci, mogli liczyć jedynie na taki zwrot.
Oba posunięcia wówczas uznałam za błędne, a to drugie - szczególnie, jako rozwiązanie niesprawiedliwe i dające tym niższe korzyści, im biedniejszy był podatnik . W mojej ocenie wówczas należało się ograniczyć do obniżenia stawek podatkowych.
Gdyby nie wprowadzono wówczas tych rozwiązań, dziś być może nie istniałby problem dziury budżetowej. Ale tak to jest, gdy w walce o stołki wszystkie ugrupowania chcą się przypodobać wyborcom.
Wycofać się z niektórych rozwiązań byłoby obecnie ciężko - ludzie bardzo nie lubią, gdy im się coś zabiera. Do tego należy dodać, że najbiedniejsze rodziny będą i tak "w plecy" na kwotę około 20 zł miesięcznie w wyniku podniesienia stawki VAT. Niby to są pieniądze nieduże, ale za to da się ugotować obiad na cztery osoby, więc dla rodziny pozostającej w ubóstwie - kwota nie bez znaczenia.
Gdyby jednak zubożyć tę najbiedniejszą rodzinę o jeszcze 6,93 zł od każdego pracującego - tyle bowiem wynosi 0,5% minimalnego przychodu brutto - czy miałoby to znaczenie dla budżetu?
Miałoby i to niemałe.
Zakładając, że w Polsce zaledwie 12 mln spośród 21 mln zatrudnionych płaci składkę rentową (czyli pozostaje czynnie w zatrudnieniu i pracuje w innej instytucji niż wojsko lub wymiar sprawiedliwości), podniesienie tej składki o 0,5% dałoby wpływ do budżetu, a ściślej - do ZUS, rzędu 2,3 mld rocznie.
Nie optuję tu za podniesieniem składki płaconej przez przedsiębiorców za pracowników. Te 0,5% w przypadku firmy zatrudniającej 1000 osób stanowi kwotę 200 tys. rocznie, dla małego przedsiębiorcy, zatrudniającego powiedzmy 10 pracowników będzie to od 830 zł do 2000 zł rocznie. Wydaje się, że to nic wielkiego, ale przedsiębiorca tego z kapelusza nie wyciągnie, tylko z rynku, więc docelowo i tak zapłaci konsument. Lepiej więc, aby konsument sam zapłacił swoją część składki, w wysokości odpowiedniej do jego dochodu, a nie do dochodu pracowników przedsiębiorcy.
Gdyby z kolei ograniczyć ulgę prorodzinną (nie zawiesić, jak proponuje min. Rostowski) i zawęzić krąg osób do niej uprawnionych, wpływ do budżetu z tego tytułu sięgałby 3-3,5 mld rocznie. Warto byłoby przy okazji pomyśleć o nowym sposobie przyznawania tych pieniędzy, bo ludzie mało zarabiający, zatrudnieni w niepełnym wymiarze czasu pracy często podatku żadnego do zapłaty nie mają, zatem ulga prorodzinna zależna od podatku nie jest dla nich żadnym dobrodziejstwem.
5,3-5,8 mld rocznie to zaledwie 1/10 kwoty potrzebnej do załatania dziury w ZUSie.
Pytanie tylko, czy my sami jesteśmy skłonni ratować za taką cenę nasze emerytury.
Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są.
UWAGA
NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka