Przedwojenna miseczka na konfitury (wielkośc 5x5 cm)
Przedwojenna miseczka na konfitury (wielkośc 5x5 cm)
Mila Nowacka Mila Nowacka
558
BLOG

Fela i Mela. Część II. „Słodkie” życie na prowincji

Mila Nowacka Mila Nowacka Rozmaitości Obserwuj notkę 15

 

Ciąg dalszy historii prawie całkiem przedwojennych Ciotek - Feli i Meli, której początek jest dostępny  tutaj

Dedykowane - Rzemykowi

W latach międzywojennych dobra praca to był luksus, dla którego nie poświęcało się innych spraw. Do tego o wyborze pracy zwykle decydowała rodzina, która przecież miała pannę czy kawalera na utrzymaniu. Młodego człowieka, gdy tylko był w stanie utrzymać w ręku jakiekolwiek narzędzie „dawało się” do „terminu”, czyli do mistrza na naukę, a pannę, o ile nie kręcił się wokół niej stosowny kandydat na męża - „do sklepu”, czy do „pani krawcowej”. Miała zdobyć zawód i być w stanie się utrzymać, w razie gdyby pisane jej było staropanieństwo. Celem było jak najszybsze pozbycie się dziecka z „garnuszka”, gdy więc młodej pannie Felicji zaproponowano pracę ekspedientki w ciocinej kawiarni, rodzina nie zastanawiała się nawet przez chwilę. Kwalifikacje Fela miała wystarczające - potrafiła pisać, czytać oraz miała opanowaną arytmetykę, zatem umiała wszystko co potrzebne, aby zważyć towar, odebrać pieniądze i wydać resztę. 

I ta decyzja zaważyła na całym dalszym życiu Feli.

Kawiarnię otwierano bardzo wcześnie, ponieważ w tamtych czasach panowie urzędnicy zwykli śniadania spożywać w takich właśnie miejscach. Od świtu serwowano więc świeżo pieczone bułeczki i rogaliki, jaja po wiedeńsku, aromatyczną świeżo paloną kawę z bitą śmietaną lub mlekiem. Na stołach w malusieńkich miseczkach czekały na chętnych własnej roboty konfitury. O tej porze kawiarnia była pełna gości, delektujących się świeżymi wypiekami i czytających poranną prasę, nad sprowadzeniem której ciotka Dunia czuwała z równą  dbałością, jak nad pracą personelu. Panna Fela biegała zaś między stolikami w koronkowej przepasce na głowie i fartuszku przypiętym to popielatej sukni, dolewając gościom kawy, lub donosząc pachnące pieczywo.

Ledwo zdążono uprzątnąć po śniadaniu, a już po sprawunki przybywały panny służące - a to po paczkę palonej kawy, a to po placek z wiśniami, czy pudełko pralin, a trzeba było się przy tym uwijać, bo pannom służącym śpieszyło się do innych zajęć, za które im płacono.

Około południa następowało coś nieznanego dziś, a wówczas dość powszechnego – mianowicie przerwa obiadowa. Trwała około półtorej godziny i w tym czasie miasto wymierało – zamknięte były wszystkie sklepy, zakłady usługowe, czy kawiarnie (ten zwyczaj utrzymał się tam zresztą aż do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku). Co oczywiste – pracowały restauracje, ale ciotka Ferdynanda prędzej by umarła niż poszła jeść „do szynku”, zatem obiady serwowała Helena, a sprzątała po nich Fela.

Po obiedzie kawiarnię nawiedzała młodzież i panie z towarzystwa – kawalerowie szeptali pannom o swoich mniej lub bardziej uczciwych zamiarach, a damy wymieniały się najnowszymi ploteczkami. Pod wieczór zaś schodziła się cała śmietanka miasteczka i gwar nie opuszczał kawiarni aż do późnych godzin wieczornych.

Po zamknięciu, które następowało niekiedy dobrze po dziesiątej wieczór, trzeba było jeszcze wszystko uprzątnąć, przy czym warto pamiętać, że nie dysponowano wówczas ani sprzętem elektrycznym, ani detergentami, podłogi natomiast zwykle myło się na klęczkach.

A o czwartej rano przychodzili piekarze, aby zdążyć upiec bułeczki i rogaliki na śniadanie.

Fela, mimo że nie grzeszyła wielka urodą, była dość atrakcyjną panną i miała spore powodzenie u mężczyzn. Filigranowa figura, delikatna twarz otoczona ciemnymi włosami, zielone oczy, uważnie wpatrzone w rozmówcę, elegancja i inteligencja – tym Ciotka potrafiła uwieść każdego. Ale panna, która chciałaby wydać się za mąż, potrzebowała bodaj na chwilę spotkać się z kawalerem, czy przynajmniej zostać mu przedstawiona na jakimś przyjęciu. A na to Fela zwyczajnie nie miała czasu.

Wówczas nie tracono pieniędzy na nadmiar personelu, a popłacić trzeba było przecież piekarzy, cukierników, panny zmywające i wreszcie Felę – sprzedającą w sklepie i usługującą przy stolikach. Praca trwała od świtu do późnej nocy przez siedem dni w tygodniu, a w soboty, gdy państwo schodzili się na brydża bywało, że kawiarnię zamykano niemal nad ranem. Co prawda w niedzielę nie podawano śniadań, ale i tak trzeba było być gotowym na „pierwsze wyjście wiary[1] z kościoła”, więc nawet na święcenie dnia świętego nie za bardzo był czas.

W tym zaklętym rewirze kawiarnianej rzeczywistości Fela dała się zamknąć na resztę życia, mimo to ostatnie co można o niej powiedzieć to, że była kobietą nieszczęśliwą. Przeciwnie – najwyraźniej realizowała się w tym zajęciu i trwała przy nim do późnej starości – wciąż widzę ją w  koronkowej przepasce na siwiejących włosach i fartuszku przypiętym gustowną kameą do czarnej lub popielatej sukni, gdy będąc już dobrze po osiemdziesiątce nalewa kawę do misternych filiżanek i podaje gościom, z których niejeden pamiętał ją młodą i uroczą.

 

Gdy na świat przyszła Melania, Fela miała już lat dziesięć. Więzi między rodzeństwem w dawnych, licznych rodzinach bywały luźne – gdy rodziło się najmłodsze, najstarsze przeważnie samo zakładało już rodzinę. Tak też było z Felą i Melą, choć różnica wieku między nimi nie była jakoś dramatycznie duża. Jednak Prababka przy swojej siódemce potomstwa miała dość roboty, by się nią podzielić, więc kolejne dzieci wraz z dorastaniem były systematycznie dociążane rozmaitymi pracami, szczególnie, że edukację wtedy kończono raczej wcześnie. I tak, gdy pojawiła się Mela, Fela musiała niańczyć inną roczną siostrzyczkę, nosić węgiel, palić w piecu, krótko mówiąc na nawiązanie bliższych relacji z nową siostrą nie było już czasu.

Melania z całego rodzeństwa została najgorzej potraktowana przez naturę. Nie była ani ładna, ani szczególnie inteligentna. Do tego urodziła się z jedną nogą nieco krótszą, co w ówczesnym świecie stawiało ją poza kręgiem zainteresowania kawalerów, tym bardziej, że nie dysponowała żadnym posagiem. Jedyne co umiała naprawdę dobrze robić, to zajmować się domem.

Mela, jako jedna z najmłodszych wśród rodzeństwa, nie mogła też liczyć na wsparcie rodziców. Ci zainwestowali w starszych synów, z których jeden został kolejarzem, drugi urzędnikiem bankowym, a trzeci – owym słynnym twórcą marcepanowych cudeniek. Czwarty – najmłodszy ze wszystkich dzieci -  swoje wykształcenie (jako jedyny ukończył wyższe studia) zawdzięczał ożenkowi, jak się zresztą okazało - nieszczęśliwemu. Jedną z córek udało się dobrze wydać za mąż, Felę – wiadomo, „dano do kawiarni”, zaś Mela początkowo najmowała się do gotowania u tzw. państwa,  by później w charakterze ubogiej krewnej stać się darmową pomocą domową u swego najmłodszego brata – rejenta i jego żony.

I tak sobie żyły dwie siostry w jednym niedużym miasteczku, na całkiem różnych jego biegunach, niemal się nie widując, bo pani rejentowej nawet do głowy nie przyszło, aby Melę zabierać ze sobą do kawiarni prowadzonej przez jej własną ciotkę, gdy wybierała się z mężem brylować w towarzystwie. Fela zaś, jak wiadomo, ledwie miała możność wyrwania się od obowiazków by przejść się na mszę w niedzielę, a co dopiero mówić o towarzyskich wypadach.

I tak to trwało przez wiele lat, aż do chwili, gdy niedługo po II wojnie w życiu sióstr pojawił się pewien mały chłopiec.

Ciąg dalszy nastąpi prawie na pewno.



[1] wiara – w gwarze wielkopolskiej – towarzystwo, ludzie, grupa ludzi

Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są. UWAGA NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Rozmaitości