Mila Nowacka Mila Nowacka
359
BLOG

Fela i Mela. Część V. Wielki kryzys.

Mila Nowacka Mila Nowacka Rozmaitości Obserwuj notkę 8

Dedykowane Ellenai, przez którą to wszystko ;)

Z upływem powojennych lat kawiarnia coraz lepiej się rozwijała i właścicielkom się zdawało, że oto powróciło „stare”. Niestety – „nowe” bardzo szybko dało o sobie znać.

Czy to „dzięki uprzejmości” kogoś bardzo zawistnego, czy wskutek nadgorliwości jakiegoś urzędnika, Dunia i Fela doświadczyły niesłychanie wnikliwej kontroli skarbowej, w efekcie której nałożono na Dunię – formalną właścicielkę – domiar. Pretekstem do nałożenia stały się owe „akcje promocyjne”, polegające najczęściej na dołożeniu do filiżanki kawy paru cukierków na spodeczku. Urząd nie dopatrzył się w księgach zarejestrowanej sprzedaży tych drobiazgów, a tłumaczenie, że były one po prostu rozdawane „w celach reklamowych”, uznał za próbę okantowania państwa ludowego. Wartość tych „darowizn” nie była w ogóle dla Urzędu istotna – nałożono podatek niewiele niższy niż wartość samej kawiarni. Ciotki pożyczyły pieniądze od kogo się dało - głównie od rodziny – i należność uregulowały, ale od tego momentu kawiarnia popadła w prawdziwe i długotrwałe kłopoty.

W wyniku kolejnych kontroli – tym razem ze strony Sanepidu, trzeba było zlikwidować pokój brydżowy, bowiem aby dostarczyć wypieki ze znajdującej się po przeciwnej stronie kamienicy piekarni do sali głównej, trzeba było przez niego przejść, a to okazało się niezgodne z jakimiś nowymi przepisami. W tej sytuacji Ciotki postanowiły położyć większy nacisk na sprzedaż wypieków na wynos, co zresztą w powojennej rzeczywistości okazało się doskonałym wyjściem. Nowe czasy zmusiły kobiety do podejmowania pracy, więc nie miały już one czasu na plotkowanie w kawiarenkach, jednocześnie jednak nie miały też sił na pieczenie ciast w domu. Zatem ciotki wpasowały się w potrzeby ludności.

Wypieków sprzedawało się sporo, pokój brydżowy przerobiono więc na magazyn, gdzie na metalowych regałach układano blachy ze świeżo upieczonymi ciastami, donoszonymi wprost z piekarni. Tu ogromne placki były stosownie wyrównywane i dzielone na mniejsze kawałki „w sam raz do sprzedaży”, a następnie wędrowały „za bufet”.

Mimo to sytuacja finansowa nie ulegała poprawie.

Helena nadal ciężko chorowała, do tego trzeba było wykarmić Melę i Stefka, a chłopak rósł i rosły jego potrzeby. Ciotki ograniczały wydatki gdzie się dało – aby zaoszczędzić na opale wyłączono z użytku jadalnię na piętrze, przenosząc ją na parter do pomieszczenia położonego przy piekarni, w której z natury rzeczy grzało się w piecach aż do pory obiadowej. To wyjątkowe ciepło sama pamiętam – latem w jadalni trzeba było otwierać drzwi prowadzące na wewnętrzne podwórze, inaczej nie dało się tam wytrzymać. Zlikwidowano palarnię kawy, zresztą łatwiej było dostać gotową upaloną, niż świeże ziarna, zwolniono część personelu – zmywaniem zajęła się Mela, a Fela wróciła za ladę.

A w tym wszystkim dorastał sobie Stefek, który nieświadom wagi otaczających ciotki kłopotów, rozrabiał ile wlezie.

Ciotki wielkiego doświadczenia w wychowywaniu dzieci nie miały. Tyle wiedziały, co same pamiętały z czasów młodości. Wychowywały więc Stefka każda na swój sposób. Można by powiedzieć, że Stefek poniekąd miał w nich i ojca i matkę – Mela bowiem była łagodna i skłonna do utulania, Dunia i Fela natomiast wyznawały pogląd, że bez odpowiedniej porcji dyscypliny, małego człowieka nie da się wykierować na ludzi, przy czym nie zasadę tu miały na myśli, a konkretny przedmiot. Dyscyplina, która współczesnemu człowiekowi kojarzy się z ogólnym pojęciem karności, w czasach młodości naszych dziadków była narzędziem służącym do wymierzania kar cielesnych. Składała się ze związanych u nasady i osadzonych na trzonku skórzanych cienkich i długich pasków, którymi smagano miejsca położone poniżej pleców, a zadawane razy bolały gorzej niż oparzenie.

I tak Stefek co rusz doświadczał bezpośredniego kontaktu z dyscypliną. A to z powodu, że wykradł ze spiżarni i zeżarł z kolegami pół worka cukru, a to za podbieranie jabłek do szarlotki i nielegalną ich sprzedaż na targowisku, innym razem znów za sprytną podmianę prawdziwych cukierków na kamyczki, a tak je przy tym ładnie zapakował, że Dunia dowiedziała się o wybryku dopiero, gdy sprzedała ich pół kilo żonie dyrektora banku. Najdotkliwiej jednak oberwał, bo aż od trzech ciotek, w tym łagodnej Meli, za wielce pomysłowe podglądanie panny najętej do pomocy w piekarni. Panna pochodziła ze wsi i nie zwykła nosić majtek. Chłopcy ciekawi, co też panna ma pod spódnicą, uwiązali sobie lusterka do butów i kiedy panna zajęta była czy to zagniataniem ciasta, czy zmywaniem blach, stawali sobie przy niej, a gdy jeden ją zagadywał, drugi - odpowiednio ustawiając stopę - patrzył w zgoła niestosownym kierunku, w ten niecny sposób poznając tajemnice kobiecej anatomii. Współczesne dzieci nawet nie wiedzą, ile tracą na tym, że mając dostęp do internetu i literatury nie muszą się uciekać do tak skomplikowanych forteli.

Gdy Stefek stał się poważnym uczniem – wykrojono mu na piętrze z części przedpokoju kącik odgrodzony od wejścia cienką dyktą – w tym kąciku, pod oknem wychodzącym na wewnętrzne podwórze, mieścił się niewielki stolik, zaś przy ścianach ustawiono etażerkę oraz krótkie, a wysokie łóżko, pod którym Stefek trzymał kuferek na odzież. Nie było tej odzieży zbyt dużo, bo w tamtych czasach do szkoły chodziło się w mundurku, więc ubrań Stefek miał raptem cztery – dwa codzienne, jedno odświętne i ów mundurek.

Lata mijały i należało podjąć jakieś decyzje w sprawie dalszej edukacji Stefka. W rzemieślniczych rodzinach znacznie większą wagę przywiązywano do fachu, niż ogólnej wiedzy. Tak też było i w tym przypadku. Gdy Stefek ukończył podstawówkę, podjął naukę zawodu cukierniczego, praktykując u własnych ciotek, a raczej u mistrza, którego zatrudniały.

Mniej więcej w tym czasie zmarła Helena, a Dunia – bardzo z nią związana –  w niespełna rok później poszła w jej ślady.

Fela z Melą przeniosły się do sypialni sióstr, przez co zwolniła się zajmowana przez nie część dawnego salonu, wcześniej już przerobionego na pokoje. Część tę odnajęto uczniom pobliskiej szkoły ogrodniczej, a pozyskany w ten sposób dochód miał przyśpieszyć nieco spłacanie długów. Niestety - nie przyśpieszył, bowiem rychło okazało się, że Fela  kompletnie nie ma głowy do interesów, a ściślej mówiąc – do prowadzenia tych interesów w socjalistycznych warunkach.

Fela usiłowała działać jak dawniej, prosto i uczciwie. Nie umiała więc „załatwić” dostaw na czas, nazbyt ufała pracownikom, wskutek czego zwyczajnie kradli, dawała się też oszukiwać dostawcom i nie raz okazywało się, że worki z mąką zawierają więcej robaków niż zakupionego towaru. Nie przyjmowała do wiadomości, że z oficjalnego przydziału, jaki ustaliła władza, nie da się wypiec tyle ciast, ile trzeba, aby zapewnić odpowiedni dochód. Dodatkowy przydział można było oczywiście dostać, ale pod warunkiem uzyskania zgody jakiegoś kacyka. Fela szła zatem zabiegać o ów podpis z urzędowym podaniem zapakowanym w elegancką kopertę, kacyk brał kopertę, zaglądał do środka i jako że nic ciekawego tam nie znajdywał, odprawiał Felę z kwitkiem. Pieniędzy brakowało więc dosłownie na wszystko, odsetki od niespłaconych długów zaczęły przekraczać ich wartość, a zaniedbywana kamienica popadała w powolną ruinę.

Był to czas bardzo poważnego kryzysu w rodzinnym interesie i prawdopodobnie nigdy nie miałabym szansy oglądać tego miejsca na własne oczy, gdyby Stefek w samą porę nie skończył 18 lat.

 

Finał nieuchronnie nastąpić musi.

Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są. UWAGA NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Rozmaitości