Dedykowane – Teresie.
Zawsze uwielbiałam starsze panie. Nawet wtedy, gdy byłam dzieckiem Oczywiście, nie wszystkie, bo niektóre ze starszych pań były po prostu przedwczesnymi zgryźliwymi staruszkami, ale większość z nich to urocze osoby.
Sławne już z Sagi ciotki - Fela i Mela, które poznałam, gdy obie były już po sześćdziesiątce, moja przyszywana ciotka Teresa (ach cóż to była za Dama), literacka panna Marple, czy filmowa J.B. Fletcher.
Dziś coraz więcej wokół mnie starszych pań – moja najbliższa przyjaciółka jest równiutkie 20 lat starsza ode mnie i można ją już zaliczyć do tego uroczego kręgu - a za jakiś czas i ja z radością wejdę do tego zacnego grona.
Starsze panie – zdystansowane, mądre, mające dużą wiedzę, która na ogół chcą i umieją się dzielić, pogodne mimo dolegliwości, zadowolone z tego, co już przeżyły i ciekawe tego, co im jeszcze zostało, nie bojące się śmierci, smakujące każdy dzień życia niczym unikalną potrawę….
Teresa – przyszywana ciotka, która w chwili mojego urodzenia miała lat blisko pięćdziesiąt – zawsze wyglądała na dużo młodszą. Tak naprawdę była przyjaciółką mojej Mamy, jej dawną nauczycielką, która – mając na uwadze różnice wieku (25 lat) mogłaby być jej matką. I w pewnym sensie była, bo jak wspomniałam w którejś części Sagi – moja babcia dzieci nie lubiła, nie wyłączając własnych.
Teresa natomiast własnych dzieci nie miała. Miała za to trzech mężów i podwójne nazwisko – po dwóch ostatnich małżonkach - seksapil i zawsze młody wygląd. I miała tę szczególną mądrość kobiecą, która pozwala wyjść z każdej sytuacji i bez względu na okoliczności - zachować godność.
Pamiętam ją od chwili, gdy była już bardzo dojrzała – od mojej babci dzieliły ją zaledwie dwa lata - i gdy babcia należała niestety do grupy przedwczesnych zgryźliwych staruszek, Teresa w tym czasie roztaczała wdzięki na salonach, wyglądając na nieco ponad 40 lat. Dodajmy – piękne i pociągające 40 lat. Warto przy tym wspomnieć, że nie czyniła w tym kierunku żadnych szczególnych starań, po prostu piękno było w niej samej. Piękno, wdzięk, gracja i – mądrość, która emanowała z niej wraz z całą resztą.
Całe życie „interesowała się”.
Interesowało ją dosłownie wszystko – wydarzenia światowe i lokalne, które pilnie śledziła, czytając wszystko, co jej wpadło w ręce, interesy jej pasierba (trzeci mąż był obciążony dziećmi, które po rozwodzie z pierwszą żoną jemu przypadły, a które Teresa bez zastanowienia zaadoptowała), doktorat mojej matki, moje małżeństwo, moja praca, jej własne korepetycje z niemieckiego (jako przedwojenna mieszkanka Królewca znała ten język doskonale), nauka, kultura (nikt więcej nie wiedział o teatrze na Pomorzu), sport, literatura – słowem naprawdę wszystko.
Była zawsze od rana do nocy niesłychanie zajęta i wciąż zainteresowana tym co było i jest, a ciekawa tego co będzie. Mając lat 85 opanowała bez problemu tajniki komputera, dzięki czemu zamiast – jak dotąd - korespondować, „majlowała”. Ileż to zaoszczędzało czasu i pieniędzy! A należała do kobiet oszczędnych, nie mylić ze skąpymi. Oszczędność brała się stąd, że wolała nie zjeść i się nie ubrać („A po cóż mi w tym wieku nowe stroje, figura mi się nie zmieniła od 30 lat!”), aby mieć pieniądze na podróże. Zwiedziła bez mała cały świat, może z wyjątkiem południowej Afryki. Umiała też opowiadać o tym, co widziała, dzięki niej wiem, jak wyglądała prawdziwa Bursztynowa Komnata - Teresa miała szansę oglądać ją na własne oczy.
W wieku lat 93, na rok przed śmiercią, przestała wychodzić z domu. Nie czuła się już pewnie na ulicy. Uregulowała wówczas wszystkie sprawy majątkowe, „bo wiecie, nie ma nic gorszego, jak się wykłócać o spadek”. Przepisała na każdego jeszcze za swojego życia, co miało mu przypaść w udziale. Zostawiła też pisemną dyspozycję, aby nie ratować jej życia „na siłę” w razie, gdyby straciła przytomność, czy kontrolę nad umysłem. Po 11 miesiącach straciła władzę w nogach, przestała chodzić i przestała też dzwonić do mojej Mamy. A do tej pory regularnie raz w tygodniu, w ustalonym dniu i określonej godzinie, łączyły się przez telefon, by omówić najnowsze najważniejsze zdarzenia, te polityczne i te rodzinne.
Cóż, dla zawsze aktywnej Teresy, która od kwietnia do września codziennie o piątej rano biegała na plażę, by sobie popływać, to nie był stan normalny. Zgodnie z Jej wolą nie próbowano jej ratować, acz Jej agonia trwała mimo to zbyt długo i była bolesna. Niemniej uwolniła się od życia we wrześniu 2009 roku.
Niespełna pół roku później zmarła moja Mama.
A moją pierwszą myślą po katastrofie Smoleńskiej było to, że one obie jej nie dożyły i nie mogą między sobą omówić tego tragicznego zdarzenia.
Ludzka myśl czasem biegnie dziwacznymi torami.
Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są.
UWAGA
NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości