Rok 2012
Pierwszy mecz Polaków na Mistrzostwach Europy zostaje przegrany. "Co za pech. Te cztery gole padły niezasłużenie. Ładnie przegraliśmy. Pozostał jednak jeszcze mecz o wszystko oraz trzeci tradycyjnie o honor" - słychać głos komentatora wydobywający się z futurystycznie wyglądającego telewizora nie wiadomo dlaczego kształtem przypominającego rządową szczekaczkę. Pod telewizorem tłum kibiców. Miejsce akcji: stacja metra "Stadion Narodowy". Przygnębieni biało-czerwoni kibice w ciszy oczekują na kolejny pociąg, gdy wtedy... następuję potężny wybuch który rozrywa i rozrzuca resztki ciał o ściany stacji. Krzyk i panika. Podobne zdarzenia mają miejsce w kilku miastach gdzie organizowane jest Euro. W Gdańsku napastnik z urodą afgańską rzuca granat w ogródek piwny, po czym wyjmuje karabin maszynowy i strzela do wszystkiego co się rusza. W Poznaniu, grupa terrorystów opanowuję hotel dla międzynarodowych kibiców. Wielu ginie, sześćdziesiąt osób zostaje wziętych jako zakładnicy. Terroryści nie ujawniają jednak żadnych żądań. Z hotelu słychać tylko odgłosy podrzynanych gardeł. Dokładnie co minute ginie jeden zakładnik. Po godzinie wszyscy są martwi. Ich ciała wyrzucane są przez okna hotelu prosto na ulice. Na żywo relacjonują to zdarzenie telewizje całego świata. Po wyrzuceniu wszystkich ciał terroryści zaczynają walkę z oddziałami policyjnymi. Odgłosy strzelaniny słychać jeszcze do późnych godzin nocnych...
Friendly Fire
Prezydent z Premierem kłócili się wielokrotnie o stołki. Tym razem jednak poszło o to kto wygłosi przemówienie do narodu po tak tragicznych wydarzeniach. Prezydent wysłał niezwłocznie swoich ludzi do telewizji po wóz transmisyjny. Chciał udać się w teren i wygłosić przemówienie do narodu bezpośrednio z miejsca tragedii. Premier oświadczył, że swoje przemówienie nada z gabinetu. Ludzie Premiera zdołali przeciąć drogę ochronie prezydenckiej eskortującej wóz transmisyjny. Czarne BMW spektakularnie zajechało drogę telewizyjnej półciężarówce. Ochrona prezydencka uznała, że jest to najprawdopodobniej kolejny zamach terrorystów i otworzyła ogień. Rozpoczęła się strzelanina w centrum stolicy. Po chwili jednak służby rozpoznały się na wzajem i powiadomiły swoich przełożonych o zaistniałej sytuacji. Natychmiast utworzono gorącą linie telefoniczną Premier - Prezydent. Podobno nigdy nie było słychać z obu gabinetów tyle niecenzuralnych słów, chociaż rozmowa zaczęła się tradycyjnie od "Jak Pan śmie". Politycy jednak doszli do porozumienia i podzielili się miejscami gdzie przeprowadzono zamachy. Premier pojechał do Gdańska, Prezydent na stacje metra w Warszawie. Za namową spin doktorów którzy radzili unikać Poznania gdzie w hotelu odbywała się jeszcze większa tragedia, żaden z nich nie zdecydował się tam pojechać. Prezydent oświadczył, że zbrodniarze stojący za tym zamachem będą zlikwidowani. Premier nazwał ich bestiami grożąc kastracją chemiczną. Na drugi dzień rozpoczęła się debata publiczna, a raczej okrzyki polegające na zrzucaniu odpowiedzialności a to na złe zabezpieczenia, a to na zwykły pech, na organizatorów, na policje, na Islam itd.
Gniew Orła
Powróćmy jednak do teraźniejszości. Jak donosi "Rzeczpospolita" w artykule "Czy nasze F-16 polecą do Afganistanu?" dowiadujemy się, że duma naszego lotnictwa - skrzydła Orła - dla zmylenia przeciwnika nazwane Jastrzębiami wyruszą do Afganistanu aby wspierać naszych żołnierzy w misji oczywiście stabilizacyjnej czasami ćwicząc pokojowe ataki rakietowe na wioski gdzie ukrywają się terroryści Al Kaidy. Nie warto jednak już ukrywać - to po prostu nie jest misja stabilizacyjna. To jest zwykła wojna. Wojna która trwa już prawie 10 lat. Wojna bez celu do zdobycia. Wojna bez frontu. Wojna bez końca. W tym samym momencie trwa również wojna o nasze umysły. Wmawia nam się, że tą wojnę można jeszcze wygrać, że jesteśmy na dobrej drodze. Że zwycięstwo jest tuż za rogiem. Warto zadać sobie pytanie. Skoro jest tak dobrze to dlaczego w 2010 roku mówi się o wysłaniu samolotów F-16 do Afganistanu w roku 2012!
Szanowni Państwo! Ta wojna wcale nie zmierza ku końcowi. Ona się dopiero rozpoczyna. Nikt nie wysyła samolotów oraz niezbędnego sprzętu aby sobie polatać na parę miesięcy w 2012. Polska zdecydowała, że będzie tam jeszcze dłużej. Przygotujcie się na co najmniej następne 5 lat w wariancie optymistycznym lub na następne 10 lat w wariancie bardziej pesymistycznym. Warto jednak uświadomić sobie co to oznacza. Polska nie jest już jednym z wielu krajów uczestniczących w misji Afgańskiej. Koalicja tych krajów topnieje z roku na rok. Kanada i inne kraje chcą się wycofać w 2011. Armia jest po to aby walczyć. I słusznie parę nalotów na afgańskie wioski naszymi F-16 będzie można uznać jako świetną misje szkoleniową. Przetestować sprzęt, zapisać statystyki strat w cywilach. Ale pamiętajmy jednak, że ludzie tam na dole w tych wioskach mają dzieci, mają rodziny. Na nadlatujących samolotach będą widzieć polskie biało-czerwone szachownice. Będzie krzyk i panika. Bomby rozerwą ciała na strzępy. Ojca oraz dzieci. Wdowa będzie klęczeć nad zmasakrowanymi zwłokami płacząc i błagając Allaha "Dlaczego?". Za nią stanie brodaty wojownik, kucnie nad kałużą krwi i zwróci oczy ku płaczącej kobiecie. Spokojnym i cichym głosem wypowie dobrze nam znane słowa: "To nie ludzie, to bestie i zostaną zlikwidowani"
Inne tematy w dziale Polityka