mOrfeusz+ mOrfeusz+
51
BLOG

"Muszę wygarnąć"" - wywiad z Jackiem Inglotem, część 3. i ostatn

mOrfeusz+ mOrfeusz+ Polityka Obserwuj notkę 1

m.
Ile głównego bohatera jest w Tobie? Nie podejrzewam Cię, rzecz jasna, o wożenie "sabinek" do Reichu, ale zastanawiają mnie choćby zbieżne gusta kulinarne. Idąc tym tropem - czy jakaś część zgorzkniałego cynizmu bohatera Twojej powieści i Tobie przypadła w udziale? Nawet z naszego wywiadu wyziera Twoje rozczarowanie kondycją ludzką...


J. I.
Powieść jest pisana z użyciem chwytu bohatera narratora. Takie narracyjne "ja" sprzyja pomniejszeniu dystansu pomiędzy autorem i bohaterem. Oczywiście w każdej książce autor musi sprzedawać choć odrobinę własnego "ja", inaczej recenzenci będą się rozwodzić nad "papierowością postaci". Nie ukrywam, że w bezimiennym bohaterze "Porwania sabinek" ukryłem sporo swych poglądów, nawet niektórych zachowań i obyczajów. To w końcu przedstawiciel mojego pokolenia, tych młodych ludzi, którzy w '80 roku zachłysnęli się wolnością i Solidarnością. I którzy teraz widzą, jak z tego wszystkiego po latach zostaje popiół i kurz... Takie przeświadczenie raczej nie skłania do optymizmu. Ale to chyba naturalna kolej rzeczy, gdy marzenia rozmijają się z rzeczywistością... i nie każcie mi się z tego cieszyć!

m.
Skoro o tym mowa, to czy przygotowywałeś się jakoś do napisania tej powieści? Wykonałeś pracę badawczą? Sprawdziłeś, na przykład, trasę, którą podróżuje Twój bohater?

J. I.
Przeczytałem kilka dużych artykułów o handlu kobietami - notabene w GW - i obejrzałem trochę dokumentów w tv. Głębsze studia nie były potrzebne, bo opisywałem jedynie mały wycinek tego procederu, podróż jednej dziewczyny. Chciałem się skupić na jej jednostkowej tragedii, a nie wdawać w detaliczne opisy. Trasy dokładnie nie przejeździłem, choć podróżowałem jej odcinkami, zwłaszcza w Czechach. W Niemczech nie bywam tak często, choć znam trochę północne rejony. To zresztą nie jest powieść, gdzie krajobraz czy realia grają jakąś podstawową rolę, choć starałem się być maksymalnie wiarygodny. To, co najważniejsze, dzieje się w duszach bohaterów... bo oni jeszcze mają dusze.

m.
Dusze duszami, ale jak się czyta o tym czeskim żarciu, to aż ma się ochotę tam wybrać...

J. I.
Bo czeskie żarcie jest po prostu wyśmienite... o ile trafi się na naturalną czeską knajpę, najlepiej na prowincji, bo i tam w miastach mnożą się fast-foody.

m.
Kolejne pytanie o "pisarskie zaplecze". Masz całą książkę naszkicowaną w głowie, czy układa się w trakcie pisania? Piszesz po kolei czy nie?

J. I.
Mam skłonność do pisania fragmentami. Najpierw układam sobie pewną całość, czasem ją nawet szkicuję w jakimś konspekcie, a potem piszę fragment, na jaki mam ochotę i pomysł – w danej chwili oczywiście. "Sabinki" powstały w ten sposób, najpierw napisałem początek, potem sporo ze środka, potem znowu sceny z początku, potem coś pod koniec. Tylko finał napisałem tak jak należy, na sam koniec. To zresztą logiczne, końcówka musi uwzględniać całość materiału powieściowego, to rodzaj podsumowania. Trzeba przy tym zawsze pamiętać, co się napisało w innych fragmentach, aby potem logicznie połączyć je w całość. W przypadku tej powieści, zbudowanej epizodycznie, nie było to trudne. W przypadku powieści bardziej linearnej taka technika może być zbyt skomplikowana i tylko utrudniłaby pisanie. Tak że nie jest to uniwersalny patent.

m.
Skoro już wspomniałeś o finale... "Porwanie sabinek" ma zakończenie otwarte. Wiesz, jak zakończyła się ta historia? Nie chcę, abyś mi tutaj ją dopowiadał, nie o to przecież chodzi. Ciekawi mnie tylko, czy w ogóle wyobrażałeś sobie definitywne zakończenie - tylko dla siebie? Jedno? Kilka?

J. I.
A jakie jest zakończenie "Kordiana"? Padła ta słynna salwa czy nie? W podtytule dzieła jest mowa o pierwszej części tragedii, ale Słowacki nigdy nie wrócił do tematu. Może wtedy wiedział, a potem zapomniał? Powiem szczerze, nie wiem. Może mój „Kordian” powinien zginąć i dopełnić swego romantycznego paradygmatu i wreszcie zostać bohaterem? A może powinien go przełamać, dopierdolić skurwysynom i zostać zbawcą jak szeryf z klasycznego westernu? A może powinien cisnąć gnata w błoto i dać sobie spokój? Każde z tych rozwiązań ma swoje wady i zalety, dlatego, podobnie jak Słowacki, uciekłem od tych dylematów w otwarte zakończenie. Wiem, czytelnik tego nie lubi - lubi happy end - ale, do cholery, nie jest to miła powieść o miłych ludziach, którym się fajnie żyje. To wkurwiająca proza o tej stronie naszego życia, o której nie wiemy i nie chcemy wiedzieć. Dlaczego w finale miałbym odpuszczać? Niech się ludziska wpieniają do końca. Lub czytają chick lit o robieniu zakupów czy o rozterkach umysłowych celebrytów (z kim i za ile). Inglot nigdy nie był łatwy i takim już chyba pozostanie.

m.
Ha, toteż ja wcale od Ciebie nie wymagam dopisania zakończenia. Byłem ciekaw tylko, czy je nosisz w sobie, czy sam dla siebie... też nie jesteś łatwy.

J. I.
Nie jestem. Zawsze chciałem tworzyć literaturę ważną, nieobojętną, ustosunkowaną do rzeczywistości, zmuszającą czytelnika do refleksji. Nigdy nie interesowało mnie trefnisiowanie, przypodobanie się publice poprzez pisanie rzeczy łatwych i przyjemnych. To postawa o znamionach tragizmu. Chiński współczesny pisarz, laureat Nagrody Nobla, Gao Xingjian, stwierdził: "Rola pisarza polega na rzuceniu wyzwania całemu światu, z pełną świadomością, że to i tak niczego nie zmieni." Człowiek ma w stu procentach rację.

m.
W "Porwaniu..." przeciwstawiasz bohaterszczyznę ciężkiej codziennej pracy - nad własną kondycją moralną, ale też, mam wrażenie, pracy w ogóle. Niewidzialny przyjaciel głównego bohatera wiecznie go krytykuje, że nie może on stawić czoła codzienności, jednak w finale okazuje się, że musi jednak odegrać rolę bohatera. To jak to w końcu jest? Co wybierasz? A może bohaterstwo jest tylko dla tych, którzy wcześniej zawiedli w codzienności?

J. I.
W tej powieści duch pozytywistyczny walczy z romantycznym. Bo pozytywizm to jedyna epoka w naszej historii, która nie zostawiła właściwie żadnego śladu, z pozytywistycznego etosu nie została nawet drzazga. I wielka szkoda. W mojej książce jest sporo akcentów antyromantycznych, choć zarazem - w finale - zawarłem wskazanie, że, jeśli przyjdzie chwila ostateczna, to w romantyzmie należy szukać wzorców moralnych. Bo przecież Kordian nie ugiął się i nie ukorzył przed carem, choć wiedział, że zapłaci życiem. Pragmatyzm często prowadzi do małości ducha, jest usprawiedliwieniem własnej niemocy. Pracujmy, ale i szukajmy w romantyzmie wzorców moralnych. Bez nich pogrążymy się w banalnym dorobkiewiczostwie i staniemy się takim samym nieciekawym narodem jak Szwajcarzy czy Holendrzy. Nie rycerze, a kupczyki. Nie bohaterowie, a konsumenci. Tacy sami, jak dziesiątki innych narodów, kłaniających się w hipermarketach Wielkiemu Konsumowi. Jeśli nie uda nam się ocalić bodaj odrobiny tego "pozytywnego" romantyzmu, roztopimy się za kilkadziesiąt lat w globalnym tyglu. Będziemy tacy jak inni. To znaczy nas nie będzie.

m.
I to jest dobre podsumowanie chyba, ale... nie może zabraknąć jeszcze jednego pytania - o plany. Uchylisz rąbka tajemnicy?

J. I.
Powiem tylko tyle, że płynę dalej głównym nurtem. Choć to, co teraz piszę, nie dzieje się tu i teraz. Może źródeł dzisiejszego rozkładu należy poszukać w historii? "Plunąć na tę skorupę i zstąpić do głębi"? Nie będzie to jednak powieść stricte historyczna, jak zwykle bardziej będzie mnie interesowało starcie ludzi i idei niż zawartość ich talerzy i garderób. Ale kolejny pomysł, który nieśpiesznie obracam w myślach, to hard SF dziejąca się około połowy naszego wieku. Oczywiście nie będzie to wizja świetlanej przyszłości rodzaju ludzkiego. Nadal jestem konsekwentnym pesymistą.

m.
Mam tylko nadzieję, że konsekwentnie piszącym pesymistyczne kawałki na równie wysokim poziomie, co "Porwanie..."! Dziękuję Ci zatem za wywiad... i do następnej powieści!

J. I.
Też mam taką nadzieję.

mOrfeusz+
O mnie mOrfeusz+

Prawicowy oszołom. Anarchokonserwatysta. Patriota polski i wrocławski. Znawca literatury fantastycznej i filmu. Entuzjasta Apple i MacOS-a.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka