mosher mosher
470
BLOG

Czego się boją polscy historycy?

mosher mosher Polityka Obserwuj notkę 14

  Na początek – dość obszerny fragment niedawnego artykułu Dariusza Baliszewskiego we „Wprost”:  

  Pytanie, czy ujawniać prawdę, czy milczeć, towarzyszy historii od zawsze. Także polskiej historii, której jednym z głównych zadań zawsze było krzepienie serc. Czy więc należy w takim bohaterskim narodzie, który – w odróżnieniu od wszystkich innych biorących udział w tej wojnie – nie wydał z siebie Quislinga, badać i opowiadać dramatyczną wojenną historię marszałka Rydza-Śmigłego? Powrócił on z wygnania do kraju, by podjąć próbę utworzenia rządu kolaboracyjnego. Gdy przed prawie trzydziestoma laty podejmowałem w tej sprawie badania, byłem przekonany, że trzeba i należy, że to jakże ważna polska historia. Gdy się jednak okazało, że już sama publikacja pytań w tej wstydliwej sprawie nie służy polskiej historii, nie służy tak dalece, że jej luminarze w Polskiej Akademii Nauk zdecydowali się na kapturowy (bez obecności oskarżonego) sąd nad zbyt dociekliwym badaczem, by powstrzymać dalsze szkodnictwo, zrozumiałem, że znaczące milczenie jest jedną z pierwszych powinności polskiego historyka.
 

  Kilka lat później wezwał mnie jeden z największych polskich dziejopisów, by zapytać – wskazując dwie piętrzące się na biurku sterty dokumentów – czy nie zechciałbym zająć się pewnymi sprawami. Pierwsza to niemieckie dossier ministra Józefa Becka i zapis jego rozmów z Niemcami w Rumunii w latach internowania na temat ewentualności utworzenia proniemieckiego rządu w Warszawie. Druga to stenogramy rozmów z Niemcami w Falenicy, prowadzonych przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego i oficerów KG AK przed powstaniem warszawskim. Profesor stwierdził, że te dokumenty ma wielu historyków. – Dlaczego więc nikt tego nie ujawnia? – spytałem. – Bo celowe byłoby, aby ujawnił to ktoś nieobawiający się skandalu. A wtedy nam będzie łatwiej publicznie zająć się tą sprawą – powiedział profesor. Odmówiłem.
 

  Przypominam to jedynie dlatego, że w mojej długiej już i burzliwej historii historyka pojawiła się pewna prawidłowość, która być może uniwersalizuje się i powiela. Oto dopiero w ostatnich kilku latach pojąłem, że ci wszyscy, którzy niegdyś organizowali ów kapturowy sąd PAN nad niewygodną prawdą o Rydzu-Śmigłym, którzy próbowali na wszystkie sposoby zdezawuować próby dochodzenia prawdy o tragedii gibraltarskiej, prawdy o Józefie Kurasiu Ogniu czy Stefanie Witkowskim, twórcy „Muszkieterów", skrytobójczo zamordowanym przez polskie podziemie, ci wszyscy Drozdowscy, Garliccy, Leżeńscy, Passentowie, Rozłubirscy, wszyscy oni w dniach lustracji okazali się po prostu agentami UB czy SB. Być może to zwykły przypadek, a być może jednak nie.  

Tyle Baliszewski.  

Warto mieć na uwadze, że są to słowa napisane przez twórcę Rewizji nadzwyczajnej, programu, który wielokrotnie stawiał niewygodne pytania i wysuwał odważne tezy dotyczące spraw istotnych.  

Wydaje mi się, że autor tego tekstu przedstawił niezwykle ważny problem – problem niechęci przeważającej większości polskich historyków do podejmowania tematów trudnych, kłopotliwych, niejasnych. Niechęci wynikającej być może ze strachu. Strachu przed odbrązowianiem mitów, jak i przeciwnie – przed wyjaśnianiem spraw funkcjonujących w historiografii jako „czarne legendy”.  

To nie jest tylko i wyłącznie kwestia atmosfery tworzonej wokół co poniektórych odważniejszych badań historycznych. Oczywiście na myśl przychodzi medialna nagonka rozpętana wokół książki o tajnym współpracowniku „Bolek”. A także innych prac firmowanych przez IPN, opartych na badaniu osławionych ubeckich/esbeckich teczek. Chwała Instytutowi, że podejmuje te zagadnienia konsekwentnie dążąc do wyjaśnienia ich. Sądzę, że pod kierunkiem poprzedniego prezesa IPN nie zachowałby się tak odważnie. Ale to uwaga na marginesie.  

Lecz jak już powiedziałem – nie o atmosferę tu chodzi. W końcu teki bezpieki nie są i nie mogą być jedynym źródłem służącym do odtworzenia dziejów najnowszych. Tematów do podjęcia jest multum. Chętnych – brak.  

Mówi prof. Paweł Wieczorkiewicz:  

Właściwie każda praktycznie sprawa, która dotyczy II wojny światowej, wymaga albo nowej interpretacji, albo głębokiego zastanowienia. Bo okazuje się, że to nie Sucharski dowodził obroną Westerplatte, lecz Dąbrowski, że wojna wybuchła nie o 4.45 tylko o 4.32 i tak dalej, od najdrobniejszych faktów po wielkie interpretacje. Po zadanie fundamentalnego pytania, które brzmi szokująco, ale Polacy powinni je sobie w końcu postawić: czy warto było w 1939 roku stawiać opór Niemcom, czy nie trzeba było pójść z Niemcami przeciw ZSRS?
 

Moja opinia jest całkowicie jednoznaczna: Polska przegrała II wojnę światową, i to katastrofalnie. Obowiązkiem historyków jest próba odpowiedzi, czy były sposoby uniknięcia tej klęski.  

Polscy historycy skutecznie się od tego obowiązku wymigują.  

Czy ktoś jest w stanie podać choćby przybliżoną liczbę polskich ofiar drugiej wojny światowej? Jeszcze w końcu lat czterdziestych ustalono: 6 milionów i bodajże 28 tysięcy. I problem uznano za rozwiązany. „W czasie II wojny zginęło ok. 6 mln obywateli polskich”. To wszystko. Dziś wiemy doskonale, że jest to liczba tragicznie błędna. Może należy mówić o 7 milionach, może o 8. Może tych ofiar było więcej. Niestety, zdani jesteśmy na domysły, uogólnienia, przypuszczenia.   Zdaję sobie sprawę, że nie jest to problem, który można wyjaśnić w ciągu dwóch tygodni. Wymaga kompleksowej pracy, przeszukania dziesiątek archiwów, przejrzenia tysięcy dokumentów. Do prawdy całkowitej już nigdy nie dojdziemy. Ale możemy znacząco się do niej przybliżyć. Czy jednak ktoś słyszał cokolwiek o podjęciu przez jakąkolwiek instytucję badań dotyczącej tej kwestii?  

Inna sprawa – biografie. Od dawien dawna czekam na historię żywota głównych bohaterów sceny politycznej ostatnich 50 lat. No, powiedzmy, 60. Czekam na rzetelne biografie Bermana, Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, Wałęsy, Kuronia, Olszewskiego, Kaczyńskiego… I jeszcze wielu innych, których nie miejsce tu wymieniać. Odnoszę coraz silniejsze przekonanie, że wiele jeszcze wody w Odrze i Wiśle upłynie, nim się doczekam. Owszem, raz na jakiś czas ukaże się godna uwagi pozycja. Na przykład biografia Bolesława Piaseckiego. Albo Mieczysława Moczara. Ukazuje się w mikroskopijnym nakładzie, po niemałej cenie, dlatego osoby niewtajemniczone, a po prostu interesujące się historią najnowszą, pojęcia o nich nie mają. I trudno je o to winić. Jaką książkę dotyczącą polskiego polityka widziałem ostatnio – czyli ładnych parę lat temu – na stoisku księgarskim w prawie każdym hipermarkecie? Janusza Rolickiego Gierek. Życie i narodziny legendy. Mając na uwadze osobę autora – jakoś nie kupiłem.  

Modne są za to – czy przynajmniej jeszcze niedawno były – autobiografie. Albo książki wspomnieniowe dawnych prominentów. Dzięki temu w wielu bibliotekach półki zalegają wyjaśnienia Jaruzelskiego tłumaczące, dlaczego wprowadził stan wojenny. Albo Rakowskiego o tym, Jak to się stało. O, byłbym zapomniał o Drodze nadziei. Chociaż tam nie uwzględniono na okładce nazwisk faktycznych autorów.  

Dziwnie się składa, że najlepsza niehagiograficzna książka o Wałęsie wyszła spod pióra Anglika (Nagi prezydent Rogera Boyesa). Chociaż może nie ma w tym nic dziwnego zważywszy, że historię powstania warszawskiego musiał nam kompleksowo opisać inny Brytyjczyk.   

Swego czasu kibice warszawskiej Legii zasiadający na popularnej „żylecie” wywiesili podczas jednego z meczów swego klubu transparent o treści: Norman Davies – dziękujemy za prawdę o Powstaniu ’44.  

Polscy historycy jakoś nie doczekali się podziękowań.   

Rafał Ziemkiewicz w jednej ze swych publikacji – była to chyba książka Polactwo – napisał mimochodem, że przypominana od lat na każdym kroku mityczna liczba 10 milionów członków „Solidarności” wydaje mu się cokolwiek podejrzana. Nie chodziło mu o dezawuowanie tego ruchu ani zaprzeczanie skali jego masowości. Chciał po prostu wiedzieć, jak ta liczba ma się do rzeczywistości.  

Cóż, Ziemkiewicz jest mężczyzną w średnim wieku, obawiam się zatem, że nie doczeka chwili przedstawienia przynajmniej w miarę dokładnych danych.  

Ja co prawda jestem od niego o kilkanaście lat młodszy, ale też niespecjalnie łudzę się, że kiedykolwiek ta sprawa zostanie wyjaśniona.  

Podobnie jak wiele innych.    

Odpowiedź na tytułowe pytanie nie jest prosta. Sam nie podejmuję się próby udzielenia jej. Jestem jednak przekonany, że przyczyny są głębsze niż spisek różowych z czerwonymi, zmowa Gazety Wyborczej i Polityki albo kampania TVN-u w parze z Polsatem. Bo jakoś udało się nakręcić znakomity film dokumentalny o Wildsteinie, Pyjasie i Maleszce. I, co ważniejsze, wyemitować go w jednej z oskarżanych o wszelkie zło stacji telewizyjnych.  

Czy ktoś czytał książkę na temat śmierci Pyjasa? O agenturalności Maleszki? O działalności Wildsteina?  

Ile jeszcze książek nie zostało napisanych? I dlaczego?  

Jak długo jeszcze będziemy na nie czekać?  

Czego się boją polscy historycy?   

mosher
O mnie mosher

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka