Mnóstwo jest porównań polityki do szachów. Słusznie. W szachach liczy się nie tyle bieżąca sytuacja, ale wyobraźnia co będzie za kilka ruchów. Znane też jest pojęcie gambitu, czyli oddania fugury, by nasze ustawienie na szachownicy stało się korzystniejsze.
Cosik mi się zdaje, że właśnie mamy okazję zaobserwować amerykansko-gruziński gambit kaukaski.
Nie warto nawet strzępić klawiatury pisząc o znaczeniu Gruzji jako pasa transmisyjnego dla ropy i gazu z pól Środkowej Azji. Gruzja to klucz i tyle. Klucz dobrze jest trzymać w garści i nie popuszczać go ani na chwilę. Stąd dość entuzjastyczne opinie o możliwości przystąpienia Gruzji do NATO a nawet UE. Jednak nawet najwięksi entuzjaści musieli postawić kilka warunków. Przede wszystkim uporządkowanie spraw Osetii Pd. i Abchazji. Nikt nie chciał przyjmować kraju będacego w zasadzie w konflikcie pół-zbrojnym z Rosją.
Szans na dyplomatyczne "uporządkowanie" tych spraw z Rosją nie było żadnych. Zatem postawiony w ten sposób warunek odkładał przyjęcie Gruzji do tych organizacji "ad calendas graecas". Nie wyobrażam sobie bowiem, by Rosja w którymkolwiek momencie powiedziała Gruzinom - A bierzcie te prowincje, mamy to w nosie.
Co zatem zrobić by zjeść jajko i mieć jajko? Szczególnie z punktu widzenia Saakaszwilego, który obiecywał Gruzinom odbicie zbuntowanych prowincji? Jak oddać Rosji kość niezgody, ale tak żeby rodacy mu nóg z dupy nie powyrywali?
Ano trzeba było zdobyć żelazny argument, że walczyło się do upadłego, ale i Hercules dupa jak wrogów kupa. Sorry. Nie daliśmy rady.
Żeby piguła nieodwołalnej straty kawałka Gruzji nie była zbyt gorzka dla Gruzinów (patrz: wyborców), to można dać coś na osłodę. Na przykład... członkostwo w NATO i perspektywę związku z UE.
Paradoksalnie Gruzja, poprzez umiejętne kopnięcie misia w kostkę i krótką wojenkę (w sumie bez większych strat) spełniła warunki postawione jej przez zachodnich polityków - sprawa Abchazji i Osetii Pd została definitywnie zakończona. Kolejnej wojny o te prowincje z pewnością już nie będzie. Oczywiście nikt tego nie powie ani dziś, ani jutro. Ale za kilkanaście miesięcy można już będzie to przyznać. W międzyczasie UE a może i ONZ wprowadzi tam swoje siły rozjemcze, Ruscy zostaną w Abchazji i Osetii, Gruzini w Gruzji. NATO, ONZ i UE da gwarancje zachowania takiego statu quo i będzie OK.
Ponadto Gruzja może liczyć na naprawdę solidną pomoc Zachodu, bo przecież wojna, bo przecież krzywda od misia, bo przecież to będzie wizytówka korzyści płynących ze związku z zachodnim stylem życia.
A że kilkuset, czy kilka tysięcy ludzi straciło życie? No coż, polityka. To cena naprawdę niska za zrealizowanie strategicznych celów. Nie bez znaczenia jest fakt, że owe życia, to przede wszystkim Abchazowie i Osetyjczycy.
Za tym, że w tej spekulacji może być sporo prawdy przemawia fakt, iż armia gruzińska (zupełnie nieźle wyposażona, wszak Gruzja 10% swego PKB przenacza od kilku lat na zbrojenia) w zasadzie unikała kontaktu z rosyjskimi zagonami i nie przeszkadzała im w turystycznych przejazdach - nawet blisko Tbilisi.
W rezultacie zatem Saakaszwili uzyska statut ojca: wejścia do NATO, zacieśnienia kontaktów z UE, strategicznego sojuszu z USA i budowniczego dobrobytu tego niewielkiego kraju położonego w strategicznym punkcie świata (Amerykanie bedą pompować szmal z równą ochotą jak w Izrael). Zachód Europy uzyska pewność dostaw surowców energetycznych z pominięciem Rosji. Rosja "zdobyła" dwie prowincje potrzebne jej jak zającowi na polowaniu tarcza strzelecka na pupie. Tak naprawdę, to nie Rosjanie prowokowali Gruzję do działań będących jej na rękę, ale wręcz odwrotnie, to Gruzini (Saakaszwili) deptali misia po nagniotkach, aż ten ryknął i zrobił to, czego po nim można było sie spodziewać. Miodzio.
A co zyska nasz kraj? Hmm, niech no się chwilkę zastanowię.... Wiem. Moralne zwycięstwo i tarczę.
PS
Zdaję sobie sprawę, że w poprzednich tekstach przedstawiałem nieco inny punkt widzenia, ale jeśli człowiek nie potrafi przyznać się do pewnej naiwności, to nie zasługuje na przydomek "sapiens".
Od zawsze nie podobało mi się to, co mnie otaczało. I - o dziwo - pomimo, że fundament mych przekonań nie zmienił się, to nadal mam wiele zastrzeżeń do rzeczywistości. Nie potrafiłem cieszyć się starym systemem, bo byłem zbyt liberalny, nie mogę i obecnym, bo jestem zbyt socjaldemokratyczny. Jak się człowiek nie obróci to system ma z tyłu, a i system go tam ma.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka