Jak donosi ogólnopolski serwis informacyjny, nie ustają protesty społeczne we Francji, skierowane przeciwko reformie emerytalnej forsowanej przez administrację prezydenta Macrona. Jak czytamy w artykule, protesty zachowują swój tradycyjnie brutalny przebieg. "W trakcie czwartkowych protestów demonstranci w Paryżu wznosili oraz podpalali uliczne barykady oraz obrzucali kamieniami i butelkami szturmowe oddziały policji", czytamy. Punktem kulminacyjnym dzisiejszych zamieszek było zaś podpalenie restauracji "La Rotonde", ulubionego lokalu gastronomicznego urzędującego prezydenta Republiki.
Więcej w linku: https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-francja-demonstranci-podpalili-ulubiona-restauracje-macrona,nId,6701943
Rzecz jest warta wspomnienia, ponieważ pokazuje jedną z najważniejszych (moim zdaniem przynajmniej) kwestii związanych z szeroko pojętym oporem społecznym i ruchem wolnościowym, mianowicie: ambiwalencję wszelkich działań rewolucyjnych. Z jednej strony, trudno nie podziwiać zdolności (chyba wrodzonej) Francuzów do samoorganizacji i oporu wobec władzy. Z drugiej, trudno nie niepokoić się niepotrzebną, by nie powiedzieć: idiotyczną, brutalnością ich działań bezpośrednich, która wprost podważa zasadność reprezentowanej podczas demonstracji idei. Demonstrujący, domagając się dla siebie szacunku i godnego traktowania, nie potrafią uszanować godności innych i niszczą prywatne lokale Bogu ducha winnych ludzi. Nietrudno zauważyć zachodzącą tutaj sprzeczność. Pozostaje pytanie: dlaczego sami demonstrujący jej nie widzą? Długo można by spekulować na ten temat, ale nie o to w tym poście chodzi; w każdym razie pozostaje pewne, że obecne demonstracje społeczne we Francji żadnego długofalowego celu nie osiągną. To bowiem wymagałoby zmiany systemowej. A nie da się zmienić systemu działając zgodnie z jego logiką. Dlatego tak ważne jest dla wszystkich ruchów społecznych i obywatelskich przyswojenie sobie metod pacyfistycznych, nieprzemocowych, i podjęcie walki bez gwałtu -- jedynej walki naprawdę godnej człowieka. Niestety, przemoc, wszechobecna w naszym życiu społecznym, odciska swoje piętno także na tych, którzy nominalnie pragną ją zmienić.
Jest to ważne zagadnienie z punktu widzenia tradycji anarchistycznej, którą uznaję i staram się reprezentować. Można wręcz powiedzieć, że niezrozumienie tego faktu to swoisty grzech pierworodny anarchizmu. Proudhon, arcyanarchista (bo unikający wszelkich etykietek, nawet anarchistycznych), odrzucał perspektywę brutalnej rewolucji. Jego następcy i uczniowie wszakże (Bakunin, Kropotkin czy Malatesta) do niej nawoływali. Dzisiaj również myśl anarchistyczna kojarzy się większości z podkładaniem bomb i kałasznikowami. Należy jednak powiedzieć stanowczo, że to błędne założenie, a przemoc i zmiana systemu politycznego przemocą pozostaje w rażącej sprzeczności z istotą tej myśli. Jak zauważył to pięknie Bart de Ligt, anarchista konsekwentny, a więc i pacyfistyczny, im mniej przemocy, tym większa będzie rewolucja. Im więcej przemocy zaś, tym rewolucji mniej. Trwam w wierze, że kiedyś zobaczymy jeszcze w Europie opór prawdziwie obywatelskiej natury.
Maciej Sobiech
Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo