Bolesław Antoni Nawrocki, "Cud nad Wisłą"
Bolesław Antoni Nawrocki, "Cud nad Wisłą"
M.Sobiech M.Sobiech
132
BLOG

15 sierpnia, garść refleksji

M.Sobiech M.Sobiech Polityka Obserwuj notkę 2

Dzisiejsza rocznica, na pozór przynajmniej, nie powinna mnie w ogóle obchodzić. Zwycięstwo jednej armii nad drugą, okupione ciężkimi stratami, prowadzące do ocalenia państwa narodowego o charakterze klasowym,  do tego podszyte katolickim sosem. Nic nie może być bardziej sprzeczne ze polityko-poglądem anarchokomunistycznym i anarchopacyfistycznym.

Czyż nie?

Otóż nie. Bo każdą sprawę należy rozpatrywać realnie, a w przypadku dylematów realnych obowiązuje zasada mniejszego zła. Wielu nie lubi zasady mniejszego zła i ją atakuje. Zło to zawsze zło, nieważne jakie, i tak i tak się plamisz, bla bla bla...

No, ale jednak ta zasada obowiązuje. I jest wiele powodów, dla których zwycięstwo wojsko polskich 15 sierpnia 1920 było naprawdę mniejszym złem. Wymienię trzy, które mnie wydają się najważniejsze.

1. Akcent religijny (to jest taki dośc prywatny powód). Nie lubię katolicyzmu, ale lubię przeżycie religijne oraz religijność ludową. A zwycięstwo wojska polskiego dlatego zostało podlane owym ludowo-maryjno-katolickim sosem, o którym napisałem wcześniej, że wojsko to broniło cywilizacji w jakiejś maleńkiej cząstce jeszcze metafizycznej, a przynajmniej otwartej na metafizykę, szczególnie jeżeli chodzi o jej warstwę ludową właśnie. Bolszewizm, z jego "naukowym" materializmem, jest śmiercią ludzkiego ducha, w związku z czym odczuwam naturalną sympatię do wszystkiego, co się od niego różni.

2. Ludowość, wspomniana wyżej (już bardziej bezosobowo). Bitwę warszawską wygrał polski rolnik i robotnik, który bronił swojego życia i swojej wolności, czy też jakiejkolwiek wolności, która miał w starym systemie, a którą straciłby w przypadku zwycięstwa armii bolszewickiej, ponieważ...

3. ... i to jest powód najważniejszy(i najbardziej bezosobowy): nie było chyba bardziej jaskrawego zaprzeczenia idei anarchistycznych i komunistycznych w historii, niż ZSRR (czy jego krótkotrwałe preludia) -- szczególnie, że państwo to starało się nominalnie je urzeczywistniać. Enrico Malatesta, wybitny anarchista włoski (acz też materialista) mądrze przestrzegał, że próba obalenia komunizmu bez uprzedniego demontażu struktury państwowej przyniesie skutek taki, że będzie jeszcze gorzej, ponieważ klasa rządząca odrodzi się, ale bez wszystkich owych kompromisów wobec samostanowienia lokalnego, jakie wymusza porządek długiego trwania. Dzieje ZSRR potwierdziły prawdziwość jego słów w całej rozciągłości. Doskonale pokazał to Józef Guttman (piszący pod pseudonimem Peter Meyer) w artykule "Związek Radziecki -- nowe społeczeństwo klasowe" (1944), jaki miałem przyjemność przełożyć jakiś czas temu dla "Nowego Obywatela". Już za Lenina, Kraj Rad był rządzony biurokratycznie, a nie ludowo, własność upaństwowił, a nie uspołecznił, i coraz mocniej zaciskał swoje stalowe kleszcze wokół karków klasy robotniczej. Za Stalina, proces ten przyśpieszył w niespotykany sposób. W krótkim czasie, ZSRR stał się poletkiem nieodpowiadającej przed nikim klasy urzędników, która zawłaszczyła dla siebie władzę, kulturę i pieniądze, a swoim robotniczym braciom zgotowała los wielokrotnie gorszy, niż w kapitalistycznych Stanach Zjednoczonych. Mówienie o "komunizmie" ZSRR jest, z socjologicznego i politologicznego punktu widzenia, nieporozumieniem. Dlatego też, jako komunista, mogę się tylko cieszyć na wspomnienie dnia, w którym zahamowano terytorialną ekspansję tego kłamstwa, które znalazło swoją siedzibę na wschodzie.

Oczywiście, można wyobrazić sobie też lepsze scenariusze tamtego dnia, a raczej -- scenariusz, w którym by go w ogóle nie było. Nie wiadomo, jak potoczyłaby się ta historia, gdyby nie tzw. wyprawa kijowska pewnego pana, z którego robi się wielkiego bohatera historii "narodu". Obecnie raczej się o tym fakcie nie pamięta, a jeśli, to niuansuje aż do całkowitego zaniku, no bo to niedobra jest o tym mówić (to w ogóle niepodobne, w ogóle niepodobne), ale to właśnie ten krok stanowił ostateczny impuls do bolszewickiej ofensywy przeciwko Wolsce i przekreślił szanse na pokój. Być może, że gdyby Piłsudski się otrząsnął ze swojej megalomanii i od niego odstąpił, prowadząc negocjacje w dobrej wierze i nie stawiając bolszewikom zaporowych warunków, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej (już słyszę te armie ludzi, którzy tu będą krzyczeć, że i tak by bolszewicy Wolskę napadli -- otóż nie, nie wiadomo, czy by tak zrobili; i ja tego nie wiem, i wy). W tym przypadku zatem, znów mamy do czynienia z gęstą siecią czynników, z których żaden nie może zostać uznany za "naczelny" czy "decydujący", a więc z pewnym systemem, w którym liczyły się tylko "wielkie" wizje wodzów i ideologów, a najmniej szary człowiek, z Polski, Ukrainy, Białorusi czy skądkolwiek indziej, który musiał zapłacić za te zabawy własną krwią.

Jak zwykle. Bo wojen ludowych nie ma.

Owszem więc, zło -- nawet mniejsze -- to jednak zawsze zło. Bo państwa to zło -- nieważne, czy narodowe, czy "robotnicze", czy jakie-tam bądź.

Maciej Sobiech

P.S.

Tekst Guttmana tutaj: https://nowyobywatel.pl/2022/11/19/josef-guttmann-zwiazek-radziecki-nowe-spoleczenstwo-klasowe-1944/

M.Sobiech
O mnie M.Sobiech

Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka