W notce: http://alexx.salon24.pl/607746,drang-nach-osten-miedzy-mitem-a-rzeczywistoscia
znany „politolog i slawista” po raz kolejny dał popis swojej erudycji historycznej i poddał surowej krytyce rozpowszechnione wśród Polaków przeświadczenie o „niemieckiej ekspansji na wschodzie, jako „Drang nach Osten”.
Zdaniem „politologa i slawisty” ten termin „ Został on najprawdopodobniej użyty po raz pierwszy w rewolucyjnym pamflecie politycznym polskiego dziennikarza Juliana Klaczko.”
[…]
Swój rozkwit zawdzięcza jego propagandowemu użyciu przez Masarka i Dmowskiego, a następnie od 1941 przez propagandzie radzieckiej i powojennej komunistycznej w Polsce.
Jak nietrudno zgadnąć, termin ten stał się flagowym pojęciem propagandowym powstałych po wojnie państw komunistycznych, z byłym NRD włącznie.
„ Politolog i slawista” podkreśla z naciskiem,
że nauka polska aż do lat 70. ub. wieku kierowała się najpierw motywami nacjonalnymi, co wiązało się z powstaniem pojęcia narodu i myślenia tymi kategoriami, brakiem niepodległości i krótkim okresem niepodległości w XX leciu międzywojennym, zakończonym zresztą rządami endecji.
W konkluzji swoich rozważań, „politolog i slawista” stwierdza, że termin „ Drang nach Osten” bardziej pasuje do Polski, jeżeli już, gdyż jej historia była ciągłą wojną i rywalizacją na wschodzie w celu zdobycia nowych terytoriów.
Oszołomiona trochę erudycją zaprezentowaną przez „politologa i slawistę” (kim był ten Masark?) postanowiłam szukać pomocy u wybitnego znawcy polskich dziejów, pana Teosia Piecyka. Oto jak p. Teoś przedstawił kwestie polskiego „Drang nach Osten”:
Możem teraz pobarłożyc sobie troszkie na konto drugiej naszej królewskiej rodziny, czyli tak zwanych Jagiellońszczaków, które po Kaźmierzu Wielkim przejęli cały ten nasz państwowy majdan. Nie można powiedzieć, w ogólności chłopaki były równe, a zwłaszcza poniekąd sam Jagiełlo, któren pod miastem Gronwaldem historyczne knoty dał Krzyżakom.
Otóż uważasz mnie pan, ten Jagiełlo nie od razu za króla polskiego się został, tylko się jako kawaler, jak to mówią wżenił w interes. Królową była u nas wtem czasie jedna panienka na wydaniu, niejaka Jadwiga. Ponieważ, że posag miała niewąski, a także sama oczywiście dała się lubić i bardzo było jej twarzowo w koronie, starających się miała do nagłej krwi i trochę.
Oprócz Jagiełly miedzy innemy uderzał do niej jeden szkopiak z Wiednia rodem, niejaki Wiluś, bo oni cholery przeważnie Wilusie.
I tu z przykrością musiem zauważyć, że na razie Jagiełlo był u Jadwigi fatalnie przegrany. Wiluś ładnie się nosił, łeb miał stale i wciąż zaondulowany, walczyka wiedeńskiego ładnie odstawiał, „Usta milczą” i „Nad mądrem Dunajem” cienkim glosem Jadwidze śpiewał i rózne prezenta jej odpalał. Po większej części bukieta z samych róż i kolońskie wodę z potrójnem zapachem. Dla przyszłej teściowej znowuż butelki gorzkiej wody „Franciszka Józefa” zawsze miał przy sobie.
A Jagiełlo mężczyzna poważny, w średniem wieku, jak już przytargał coś ze sobą to albo dwa kila litewskiej kiełbasy, albo literek żubrówki z trawką w środku. My oba wiedzielibyśmy co z tym zrobić, ale Jadwiga wolała kolońskie wode. Rzecz gustu i nie będziemy jej za to pod krytykę brali.
Toteż Jagiełło, ktoren do Krakowa ze swojem stryjecznem braciszkiem Witoldem z Wilna w konkury przyjechał, na ksiutach pod Floriańską Bramą nieraz ją z tem wiedeńskim ancymonkiem nakrywał. Aż koniec końców się zgniewał, przyszedł na Wawel i mówi do Jadwigi:
- Widzę, że to panna Dziunia balona z tem szkopem ze mnie odstawia, to w taki sposób mówi się trudno i wysiadka! O królewskie posadę mnie się nie rozchodzi, bo u siebie w Wilnie, Bogu dzięki, mam co zjeść i wypić, a krakowska kuchnia, poza jedną może kiełbasą, nie powiem, żeby znowuż taka ważna była.
Rozchodziło się mnie o to, żeby Litwinów ochrzcić, które za poganów do dziś dnia chodzą i wstyd mnie w towarzystwie robią, bo jak się należy świętych nie mają, tylko do różnych węży się modlą. A co to za święty, któren człowieka podczas nabożeństwa w pierwsze krzyżowe może ugryźć, tak że w krótkich abcugach zakituje.
Ale trudno się mówi, niech tam moje Rodaki w dalszem ciągu do węzy litanie odmawiają, do choinek w świętych lasach się modlą i u wajdelotów zamiast u naturalnych księży spowiedają, milcz serce i moje uszanowanie, idę na stację po bilet do Wilna dla mnie i dla braciszka.
A trzeba szanownemu panu wiedzieć, że Jadwiga była nadzwyczaj pobożna i ogromnie się temi wężami martwiła, toteż przykro jej się zrobiło i zgodziła się za Jagiełłowe zostać. Z miejsca Wilusiowi kota popędziła. Mentryki w parafii wyrobili, wyciągi z ksiąg ludności w komisariacie poświadczyli i był ślub.
Już na drugi dzień Jagiełlo wajdelotów do mamra, świętych węży drani, do zeologicznego ogrodu opylił, a Litwinów dawaj chrzcić. Na zachętę każden jeden nowy chrześcijanin garnitur i parę kamaszy otrzymał. Przydziałowe to byli kompleta z felerkamy, ale zawsze lepsze niż skórki królików, w których przedtem Litwini chodzili. Jak ją pan naciągłeś na przód, to z tylu panu cielesna autonomia wychodziła, a na odwrót jeszcze gorzej.
Wiluś łachudra cięty, że mu się taka partia wymkła, bo już był pewny, że się na Wawel wtranżoli, i co się da z mebli a także samo landszaftów do Niemiec wywiezie, poleciał na skargę do Krzyżaków. Krzyżaków także samo cholera ciskała na to małżeństwo, bo zamiarowali Polskie i Litwę po kolei wykołować, a teraz bojeli się, że same poważnywycisk od Jagiełły mogą otrzymać. Totyż zaczęli się do wojny szykować.
Autor omawianej notki sporo uwagi poświęcił kwestii bitwy pod Grunwaldem. Popatrzmy więc jak opisał tę bitwę historyk z Targówka:
Król w pałatce jak raz siedział z Witoldem na polu bitwy pod Grunwaldem, a tu kołdra co w drzwiach wisiała, się podnosi i dwóch Krzyżaków wchodzi, pierzynę z sobą przynieśli a na niej dwa pałasze. Król się na familianta spojrzał, a ten znowuż na niego i myślą: „na cholerę oni te pościel tu wnoszą?”
A Krzyżaki się ukłonili i zaznaczają:
- Te pałasze, proszę króla, tośmy przynieśli na to, żebyś się król miał czym bronić.
Ten Witold był czarny, kindziorowaty i znakiem tego raptus , poderwał się z krzesła o mówi:
-Władek, drakie sobie z nas robią, nie wytrzymam.
Ale Jagiełlo go posadził i zaznacza:
- Tylko bez nerw, ja się tu zaraz z niemy oblece,
I odpowiedź daje, że się te pałasze przydadzą, żeby jem większe knoty spuścić.
I tak się stało. Taki dostali wycisk, że zjeżdżali spod Grunwaldu, aż się jem komże wiwali.
Ale nie od razu. Litwini na razie zdrefili i chodu. Jeden Krzyżak z ruda brodą, jak to widzi, zdzielił konia nahajem, pikie nastawił i leci prosto na króla, któren z boku stojał i na bitwe kapował
- Był to, zdaje się, rycerz niemiecki Dipold Kikerzicz von Dieter –wtrącilem przypomniawszy sobie nagle zapamiętane jeszcze ze szkoly to dziwne nazwisko.
_Faktycznie! – potwierdził pan Piecyk – von Biber. I na te pamiątkie każdego faceta z brodą bibrem teraz nazywamy.
Nie wydało mi się to prawdopodobne i usiłowałem zaprzeczyć, ale pan Teoś spojrzał na mnie surowo i wznowił wykład.
- Otóż uważasz pan, ten rudy biber zapycha z piką na króla, żeby mu krzywdę zrobic, ale widzi to biskup Zbigniew Oleśnicki, któren stojał obok króla i jak się nie odwinie, jak nie gwizdnie szkopa pastorałem, z miejsca zimnem trupem go położył.
- Zaraz, zaraz, panie Teosiu – przerwałem znowu – Pan, zdaje się coś pomylił… Zbigniew z Oleśnicy znacznie później dopiero został biskupem, podczas bitwy grunwaldzkiej i według historyków naszych był „młodym pisarzem królewskim” i nie pastorałem, ale „złomkiem kopii zwalił Niemca z konia na ziemię”.
- Co insze historycy mówią, to mnie nie obchodzi -odrzekł na to chłodno pan Piecyk – po mojemu był biskupem, a ponieważ że duchowieństwo nawet na polu bitwy bez broni się znajduje, musiał go zaprawić pastorałem!
Zresztą czem go załatwił, rzecz obojętna, dosyć na tem, że rudy biber z miejsca kojfnął.
Litwini jak zobaczyli co się dzieje, o malo nie spalili się ze wstydu, że duchowna osoba sama się fatyguje, cafli się nazad i razem z Polakami wykończyli Krzyżaków na cacy!
Pozwoliłam sobie przytoczyć obszerne cytaty z wykładu p. Teofila Piecyka, gdyż uważam, że pod względem faktograficznym reprezentuje on poziom nie gorszy od notek „politologa i slawisty”, a ponadto zostal napisany klarownym i zrozumialym językiem , czego, niestety, nie da się powiedzieć o notkach "politologa". Jeśli chodzi natomiast o walory rozrywkowe, to wykład p. Piecyka jest o niebo lepszy.
PS. Autorka różne rzeczy czytała o Julianie Klaczko, ale o tym, że pracował jako dziennikarz, przeczytała dopiero po raz pierwszy dzisiaj.
Wychodząc jednak z założenia, ze należy „nieść oświaty kaganek", dla ignorantów kilka słów z biogramu Juliana Klaczko:
Klaczko Julian, (1825-1906), rodowe nazwisko Jehuda Lejb, polski pisarz polityczny, krytyk i eseista literacki, publicysta. Studia w Królewcu i Heidelbergu. Początkowo zwolennik liberalizmu. Uczestnik powstania wielkopolskiego 1848, od 1849 w Paryżu, gdzie współpracował ze stronnictwem patriotycznym Hotelu Lambert. Po upadku powstania styczniowego polityk i wysoki urzędnik austriacki, pracujący na rzecz zbliżenia Galicji do monarchii. Od 1887 w Krakowie. Swoje ksiązki i broszury pisał po francusku. Autor książek i broszur o charakterze politycznym, np. Le congrès de Moscou et la propagande panslaviste (1867, polski przekład w tym samym roku. Największe uznanie zyskały jego studia poświęcone kulturze i sztuce Włoch: Causeries florentines (1880, przekład polski Wieczory florenckie 1880-1881) i Rome et la Renaissance... (1893, przekład polski 1900) a także studia literackie o Mickiewiczu i Krasińskim
****
Przytoczone przez autorkę cytaty pochodzą z monografii historycznej:
Stefan Wiechecki-Wiech, Rudy biber pod Grunwaldem, [w] Helena w stroju niedbałem, czyli królewskie opowieści pana Piecyka, Wydawnictwo Gebethner i Wolff, Warszawa 1949, s. 131-139
Inne tematy w dziale Kultura