Jędrzej Napiecek Jędrzej Napiecek
1396
BLOG

Pod choinkę uchodźca

Jędrzej Napiecek Jędrzej Napiecek Społeczeństwo Obserwuj notkę 6

Święta. Na stole wódka, w żołądku dziczyzna, a bracia Golcowie w soundtracku. Wujkowie opowiadają o pracy, ciotki wymieniają się przepisami, a kuzynostwo czatuje przez smartfony. Odbębniamy familijną pańszczyznę, składając daninę z czasu w zamian za koperty. Stawka jest całkiem niezła, wychodzi z pięć dych na godzinę. Czasem tylko wypada się odezwać, bo cisza nie jest mile widziana. Po wszystkim, lekko pijani, będziemy mogli udać się do domów w poczuciu, że choćby świat się walił, to zawsze znajdziemy w rodzinie bezpieczną przystań. Bo jest święta.

Dziś jednak narracja na chwilę wykoleiła się z utartego łożyska, gdy jeden z krewnych wypalił ze zwierzeniem:

- W tym roku gwiazdor był szczodry i pod choinkę sprawił mi uchodźcę.

Moja rodzina - wedle klasycznego schematu - rozdzieliła obowiązki między małżonków. Żony, w duchu emancypacji, podjęły proste prace na pół etatu, by większość czasu móc spędzać w domu, zajmując się kultywowaniem tradycji pod postacią udoskonalania babcinych przepisów. Mężowie natomiast wyjechali w świat zarabiać na dzieci i walczyć o polski cud gospodarczy. Większość czasu spędzają na autostradach pomiędzy Poznaniem, a Londynem. Są przedstawicielami nowej klasy europejskich robotników, których drugim domem stały się stacje benzynowe we Francji, Belgii, czy Niemczech. Tam, zajadając na parkingach zawinięte w folię aluminiową kanapki z pasztetem podlaskim, otrzymali niepowtarzalną okazję zajrzeć wprost w trzewia geopolitycznego tworu, zwanego Unią Europejską.

I ujrzeli coś, o czym profesorowie na uniwersytetach czytali tylko w raportach.

- Stoję w korku do Calais i już wiem, co się święci - rozpoczyna krewny. - Korek większy niż normalnie, bo wiadomo, święta. Ja znam Europę i wiem co się wyprawia w krzakach przy autostradach. Tylko wysiądziesz się odlać i już ci głupio rozporek rozpiąć, bo wszędzie na ciebie łypią te wystraszone oczka w czarnych oczodołach. Wystarczy byle większy port w okolicy i już rowy na poboczach się od nich roją. A że święta idą, to kolejka na zjazdówce jak po pomarańcze w PRL-u. Tarabanię się z prędkością żółwia, więc nawet mnie nie zaskoczył celnik na prześwietleniu. Rozrywamy plombę i faktycznie - jest dwóch, w trasie musieli mi wskoczyć! A czarni jak smoła, to i między tymi wszystkimi białymi meblami po prostu nie da się przeoczyć. Strażnicy ich łapu-capu i po dwóch godzinach spisywania protokołów mogę ruszyć dalej. Potem mnie jeszcze na angielskiej sprawdzali, celnik czterdzieści minut między meblami się przeciskał, a wiadomo, że meble to nie paczka papierosów, niełatwo przetrząsnąć, szczelin mnóstwo i zakamarków. Pewnie by i dłużej sprawdzał, ale klient do niego zadzwonił, że te meble to wigilijne zamówienie, że jakieś christmas gifty i że go terminy gonią, i czy chce pan celnik wziąć na siebie koszta ewentualnych reklamacji. To mnie puścili. I widzicie kto faktyczną władzę w Europie trzyma. No ale jadę dalej, jestem akurat na stacji pod Londynem, kiedy słyszę takie stukanie. I nie nawet że jakieś lekkie szmery, tylko jakby mi ktoś łomem po zderzakach dzwonił. I już wiem wszystko. Rozglądam się po parkingu, a tu pełno ludzi, więc myślę: O nie, Makumba, nie będziesz tutaj wysiadał, jeszcze o przemyt mnie oskarżą i licencję odbiorą. Przesiedziałeś pół dnia, to kilka dodatkowych godzin wytrzymasz. Szukam więc zjazdu i polnej drogi, a pod Londynem trudno takie znaleźć, ale w końcu jest. Pakę otwieram, żeby sprawdzić i faktycznie - patrzą na mnie dwa wystraszone ślipia, co je dobrze znam z francuskich poboczy. On patrzy, ja patrzę i tak stoimy naprzeciw siebie, i żaden za bardzo nie wie co zrobić, a chude to było i zaropiałe, aż mi się żal zrobiło, to mu daję dwa bochenki chleba, jeszcze w Aldiku kupione, baniak wody pięć litrów i witamy w Europie, Bambino! Ten mnie uściskać chce, ale ja wiem jakie to choroby ze sobą wozi, więc na dystans go trzymam. I nagle niewiadomo skąd czmycha w polną ścieżkę, jakby się bał, że znów do tira go zgarnę. Patrzę jak odchodzi wzdłuż polnej drogi i tak mnie coś tchnęło, że "freedom, freedom" mu krzyczę na odchodne, chociaż jaka to wolność, skoro ścieżka w jedną stronę tylko prowadzi. Ale nawet się nie odwrócił, nie wiem, czy ja taki kiepski mam akcent, czy może na jakieś niewyuczone plemię trafiłem.

Rodzina sikała ze śmiechu. Wszyscy cieszyli się z niespodziewanie egzotycznej historii. Już dawno w kuchni nie rozbrzmiewały tak orientalne słowa jak Calais, Bambino czy Afryka. Jak miło wibrowały w uszach po tych wszystkich "służbach zdrowia", czy "świętej pamięci" imionach krewnych z Gdańska.

- Czyli musiałeś samemu plombę zerwać na pace, żeby go wypuścić? - trzeźwo zapytał wujek, gdy ustąpiła pierwsza salwa śmiechu. - I co, nikt się potem w magazynie nie przypieprzył?

- Co ty, nikt tam plomb nie sprawdza, jeśli się ładunek zgadza.

- To na żyłę złota trafiłeś! Teraz tylko biznes otwierać! Słyszałem, że tacy nawet i tysiąc euro płacą za przejazd!

- A pewnie, zachciało się lepszego świata, to niech płacą!

- My swoje już odpracowaliśmy! Ile lat na brytoli robiłeś? To teraz niech Murzyni na nas zarobią.

- A jak fama pójdzie w Afryce jaki to jestem Święty Mikołaj, to za rok jeszcze mi kupią w podzięce mieszkanie w Tangerze. Bo to Algierczyk był.

- Skąd wiesz, że Algierczyk?

- A co, myślisz, że ja Murzyna nie poznam? Przecież widziałem dokładnie, buty to miał chyba z owczej skóry, tylko mu rogu brakowało baraniego, żeby w niego zadął, tu-ruuuu, Europo, nadchodzę, dajcie mi swe kozy paść!

Zabawa była przednia, a rodzina wniebowzięta. Tak dobrej anegdoty dawno nie słyszeli. Co dalej stało się z rzekomym Algierczykiem - nie wie nikt. Może zostanie dżihadystą, a może za pieniądze, które zarobi na budowie wyżywi jakąś wioskę w Afryce. Niezbadane są koleje losu uchodźców. Zbadane są natomiast koleje losu krewnego, który niespodziewanie stał się ogniwem problemu, z którym Europa boryka się od kilkunastu lat. O którym profesorowie na uniwersytetach pisują długie rozprawki, że z jednej strony nasza europejska tożsamość zagrożona, a z drugiej - przecież bez taniej siły roboczej jak domek z kart runiemy. Krewnego kwestie globalne niezbyt obchodziły. Znalazł jednak sposób jak globalny problem oswoić. Przetworzył go na anegdotę. I tak oto chudy Algierczyk stał się naszym prywatnym, zbłąkanym wędrowcem. Z dodatkowego nakrycia przy wigilijnym stole co prawda nie skorzystał, ale przynajmniej uratował rodzinną wieczerzę od starych, odgrzewanych anegdot.

Kilka godzin później, już mocno pijani, rozeszliśmy się do domów, uspokojeni świadomością, że co by się nie działo, rodzina zawsze pozostanie czymś świętym i nawet jeśli czasem przy stole skończą się tematy, to przecież istnieje nadzieja, że znów pojawi się jakiś chudy Algierczyk, który wskoczy krewnemu do tira i odświeży repertuar rodzinnych anegdot, ratując świąteczny nastrój. Bo taki Algierczyk to świetna historyjka. Duża fajniejsza od tych wszystkich narzekań na służbę zdrowia czy brak sensownych partii w polskiej polityce. Bo ile można o tym samym gadać. Taka powtarzalność prowadzi tylko do marazmu, a konfrontacja z marazmem nie byłaby za fajna. Szczególnie w święta, które powinny być przecież wyjątkowym czasem. Skłaniającym do refleksji. A najlepiej gdyby to była refleksja pokrzepiająca. Na co komu smutki w święta, skoro ma ich aż nadto w dzień powszedni. Jeszcze wróciłby taki wujek do domu zafrasowany i zaczął się zastanawiać, czy świat idzie w dobrym kierunku. Ale całe szczęście są Algierczycy, dzięki którym nie trzeba za dużo się zastanawiać. Którzy dostarczą solidnej dawki zdrowego śmiechu przy wigilijnym stole. I teraz już nic nie przeszkodzi rodzinie, by zapaść w spokojny sen zimowy sytych Europejczyków.

mój debiut prozatorski: https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/krol-ktory-uciekl-jedrzej-napiecek-768 nieoficjalny fanpage: https://www.facebook.com/jssnapiecek/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo