Zbliża się „nieformalny szczyt UE” w sprawie kryzysu finansowego, podczas którego Polskę reprezentować będzie prezydent Lech Kaczyński. Na naszych oczach dokonuje się „przewrót kopernikański”, a tu „cicho wszędzie, głucho wszędzie”. Komentatorzy entuzjazmują się, co też powiedzieli wczoraj Tusk z Sikorskim podczas konferencji prasowej i kto komu wbił większą „szpilę”.
Wygląda jednak na to, że relacje pomiędzy „konstytucyjnymi organami państwa” zaczynają zmierzać ku systemowi „pół-prezydenckiemu”, nawet bez zmian zapisów w samej Konstytucji. Czyli, Polska staje się państwem „pół – prezydenckim” de facto, a nie, de iure.
Po pierwsze, dlatego, że konstytucyjna formuła „powołuje i odwołuje” dzięki praktyce sprawowania urzędu prezydenta RP przez Lecha Kaczyńskiego, przestała być formułą „automatyczną”. Praktyka Aleksandra Kwaśniewskiego była taka, że „powoływał” on wszystkich, których otrzymał do od różnych instytucji państwowych „do powołania” – sędziów, profesorów, generałów, odznaczonych i tak dalej. Kaczyński, w niektórych przypadkach, odmawia „powołania”. Jak dotychczas nie spotkało się to z żadną reakcją „konstytucjonalistów”, należy, więc domniemywać, że „powołanie” należy do „wyłącznych uprawnień prezydenta RP” i jest zgodne, jedynie, z jego decyzją. Należy, więc czekać na sytuację, gdy premier desygnuje kogoś na urząd ministra, zaś prezydent odmówi jego powołania. Per analogiam!
Po drugie, dlatego, że bracia Kaczyńscy w poprzedniej kadencji Sejmu wykazali „iluzoryczność” sprawowania „kontroli władzy ustawodawczej nad władzą wykonawczą”. Pamiętacie wniosek Platformy Obywatelskiej o odwołanie wszystkich ministrów rządu Jarosława Kaczyńskiego? Nie był nawet głosowany. Dlaczego? Bo, prezydent RP najpierw wszystkich odwołał (czym uczynił wniosek PO „bezprzedmiotowym”), a potem wszystkich ich ponownie powołał. Okazało się, że Sejm może sobie głosować własne wnioski, ale ostatecznie decyduje prezydent.
Po trzecie, dlatego, że rząd Donalda Tuska nie był w stanie skutecznie (w sensie „konstytucyjnym”) zablokować wyjazdu prezydenta RP na ostatni szczyt Unii Europejskiej, a „Europa” zinterpretowała polskie „zapisy konstytucyjne” w sensie faktycznym, na korzyść prezydenta. Był, i czerwony dywan, i auto służbowe, i miejsce przy stole obrad, i witał przewodniczący Rady UE, i miejsce na kolacji oraz wspólnym zdjęciu. Teraz prezydent RP wyznacza premierowi, kiedy leci ten pierwszy, a kiedy ten drugi. I na nic zdadzą się uszczypliwości premiera. Rząd, podczas swojego wczorajszego posiedzenia, poza ogólnymi deklaracjami, że „chciałby to i tamto” nie przekazał prezydentowi żadnych instrukcji, ponieważ zgodnie z Konstytucją, uchwały rządu wiążą jedynie instytucje „podległe rządowi”.
I tak dokonała się „cicha rewolucja konstytucyjna” bez zmiany Konstytucji. Ale, chyba, Donald Tusk, jako „przyszły prezydent RP” nie bardzo się tym przejmuje.
Pytanie jest tylko takie: kto komu strzelił w stopę w tym przypadku? Czyli, kto na tym skorzysta?
Jesteśmy trollami, którzy lansują spiskową praktykę dziejów. Teorie spiskowe są ośmieszane przez: 1) użytecznych idiotów, 2) innych spiskowców. Pochodzimy z Dolnego Śląska i publikujemy także nasze spiskowe teorie na Dolny Śląsk 24
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka