Neda Neda
27
BLOG

S jak skandal? /trochę o Giertychu, trochę o homoseksualistach i

Neda Neda Polityka Obserwuj notkę 1

Wiele by się chciało napisać, ale w tych tematach, jak żadnych inny [?] słowa należy ważyć wyjątkowo ostrożnie. Ważyć w duchu tolerancji, z dużą dozą subtelnego wyczucia człowieka i jego sytuacji, wreszcie ze znakiem zapytania, który sugerować ma pozycję tzw. otwartą.A więc niech będzie. 

Minister Roman Giertych – mężczyzna, Polak; na granatowej marynarce można by mu wyszyć znamienne hasło „rodzina ponad wszystko” [w mundurku przecież nigdy już nie będzie chodził]. Członek rządu, więcej, Minister Edukacji [Narodowej, proszę zapamiętać! jak słowa hymnu, również narodowego]. Zatem Giertych, tradycjonalista, narodowiec. Na pewno Katolik. A teraz – burzyciel, apelujący o przywrócenie wartości ery ciemnogrodu wstecznik [?] Hmmm, ciekawe, bardzo ciekawe. Tylko o co tak naprawdę poszło? 

Na stronie MEN czytamy [czasem to lepsze źródło, niż prasowe komentarze]: Na konferencji prasowej 2 marca 2007 r., dotyczącej spotkania ministrów edukacji w Heidelbergu na temat przyszłości Europy i jej wartości, Wicepremier Giertych podkreślał (…)Nie jest możliwe tworzenie struktur, które wymagają konstytucji, czyli quasi państwowych, bez oparcia ich na wspólnych wartościach”. Koniec cytatu. Czy widzę jakiś sprzeciw? Nikt nie podnosi zmęczonej ręki? Nikt nie krzyczy, że premier nie ma racji, że się grubo [albo chociaż chudo] myli? A może bunt wzniecą kolejne słowa Giertycha – że Europa, jeśli chodzi o wartości, winna wrócić do swoich korzeni, przede wszystkim poprzez uznanie tzw. praw naturalnych - „Prawo naturalne określa prawo do życia, prawo narodów do własnej tożsamości oraz konieczność wzmocnienia rodziny, jako związku kobiety i mężczyzny, a także fundamentu narodu. Te trzy wartości muszą zostać określone, żeby w ogóle podejść do debaty nad konstytucją europejską” [kolejny cytat]. Znowu milczenie? Dziwne… 

Przed tygodniem wzięłam udział w pierwszym z bodajże dziesięciu spotkań w ramach tzw. kursu ALPHA. Jest to kurs organizowany przy studenckich duszpasterstwach, skierowany głównie do ludzi młodych. Cel – poznać Boga, poznać Kościół. Porozmawiać, dać upust swoim wątpliwościom. Popytać. W czasie pierwszego wykładu ks. Antoni mówił o tym kim był Jezus. Przedstawił go jako postać przede wszystkim historyczną. By udowodnić, że istniał [a dowody są nam dziś bardzo potrzebne] przytaczał źródła, przede wszystkim pisarzy/filozofów świeckich. Tych, którzy niczego nie musieli udowadniać. Muszę się przyznać, że nigdy w ten sposób nie patrzyłam na Jezusa. Zawsze widziałam go jak Boga, postać magiczną/kosmiczną. Wiedziałam oczywiście, że  był człowiekiem, urodził się i umarł, ale wiara Nowego Testamentu [a tej trzyma się współczesny Kościół] opiera się głównie na zmartwychwstaniu, które nie jest ludzkie, a boskie.

Nie przedłużając zbytecznie – po wykładzie porozdzielani na małe, ok. 12.osobowe grupki, zaczęliśmy rozmawiać. Leaderzy zadawali przeróżne pytania. Czy dowody historyczne nas przekonują [oczywiście], czy łatwiej jest wiedzieć czy wierzyć [zależy] czy bardziej intymne – kim jest dla nas Jezus? W pewnym momencie Krzysiek zapytał czy według nas łatwiej było wierzyć kiedyś, czy teraz? Milczenie. Myślę intensywnie, trzeba przecież zagłuszyć tę krępującą ciszę [w grupie, rzecz jasna, nikogo nie znam, bo na tym to [?] ma polegać [?]]. Nagle przypominają mi się lekcje historii, te jeszcze z czasów liceum, kiedy to nauczyciel opowiadał o średniowieczu. Przypomina mi się ten odległy świat. Te zamki na szczytach zielonych wzgórz. Leśne polowania. Konie i powozy, ciągnące na targi i pielgrzymki. Ci bosi mnisi. Te piękne damy i bohaterscy rycerze… rozmarzyłam się trochę [?], ale do czego zmierzam. Otóż średniowiecze mimo całej tej legendarnej oprawy [kiedy o bogobojni bohaterowie walczyli m.in. ze smokiem wawelskim] kojarzy mi się z jednością. I niech to będzie tylko część prawdy, może nawet bujda. Ale takie mam właśnie wyobrażenie. Średniowiecze to czas wartości, które były [były prawie, mogły być] wspólne. Więcej, były wielkie, bo zakorzenione w… mądrości [bo teocentryzm zawsze będzie mądrzejszy niż antropocentryzm]. Średniowiecze, zwłaszcza to wczesne [epoki pierwszych Piastów] to usilne starania, by stworzyć pewną jedność [nasz Bolesław Chrobry miał ponoć stać na czele jednej z trzech części składowych, Wielkiej Europy tzw. Sklavinii; pozostałe dwie to Galia i Germania]. To czas świętych [?], jak choćby czeskiego Wojciecha [Vojtěcha], którego 23 kwietnia 997 roku zamordowano za wymierzoną przeciw poganom działalność misyjną [w miejscowości Turzo koło Elbląga].   

Zdaje się, że znowu zgubiłam wątek… Otóż przerywając dręczącą wszystkich ciszę odpowiadam, że łatwiej było kiedyś. Choćby dlatego, że wybór był mniejszy, że było mniej wątpliwości, co wybrać. Podaję przykład średniowiecza. Rozmawiamy przecież o Kościele i Bogu. Łatwiej przecież było wtedy, niż dzisiaj. Po pierwsze ludzie nie czytali, oglądali sobie tylko malowidła kościelne [a kapłani czytali Święte Księgi]. Nikt nie myślał, by rozmawiać w sposób: tak, to prawda, ale… bo prawda znaczyła jedno. A dziś… no właśnie, dziś Giertych rozmawia z jakimś np. ministrem homoseksualistą. I żaden z nich z drugim nigdy się nie dogada. Dziś wolność, wolność, wolność [i w niektórych krajach rozmowy nad legalizacją związków pedofilskich].

[za średniowiecze nieźle mi się dostało od jednej mocno zasępionej dziewczyny, chyba z pierwszego roku, która stwierdziła, że w średniowieczu ludzie wcale nie byli lepsi... miała rację, ale ja mówiłam tylko o tym, kiedy było łatwiej, nie lepiej...]

 Cóż, wybaczcie uproszczenie, ale czasem się zwyczajnie nie da, inaczej.

Trudno jest mi mówić o konkretnym przypadku. Temat homoseksualizmu pozostawiam trochę na uboczu [bo nieszczególnie interesuje mnie kto z kim i kiedy], ale jestem głęboko przekonana, iż szacunek dla każdego człowieka, o którym mówi [nawet] Roman Giertych nie oznacza od razu potrzeby legalizacji, wszystkiego.

Co do aborcji… sama [niestety] znam osoby, które przerwały życie swojego dziecka. Celowo sięgam do tej właśnie retoryki. Za każdym razem był to wybór-tragedia, decyzja, która przyniosła wiele przykrych konsekwencji. Nie wiem, ale chyba po prostu, najzwyczajniej w świecie, przekonuje mnie piąte [?] przykazanie – nie zabijaj [a nie nie zabijaj, ale…]. I tu też nie widzę powodu, żeby się burzyć i żeby powszechnie, wspólnie legalizować nadużycie [bo prawo do aborcji nie jest według mnie prawem].

I oto cały skandal wokół ministra.

Ach się wierzyć nie chce… 

Zapomniałabym, została jeszcze rodzina. Nie chcę nawet myśleć, jaki byłby/będzie [oby nie] świat, w którym rodzina nie jest na pierwszym miejscu... 

***

Co do skandali… w roku 2004 [albo 2005] w Wyższej Szkole Europejskiej ks. J. Tischnera w Krakowie pojawił się z wykładem prof. Rococo Butiglione, człowiek, który nie został komisarzem UE tylko dlatego, że podczas przesłuchań przed komisją nie ukrywał swoich konserwatywnych poglądów [m.in. na aborcję i homoseksualizm], bo jak stwierdził: „nie chce prostytuować swojego sumienia]. [Aż chce się powiedzieć, że dobrze, że nie spłonął za to na jakimś współcześnie-odwróconym stosie…]

Neda
O mnie Neda

... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka