Jeden z wierszy Stanisława Raginiaka, które leżakują jeszcze w szufladzie w oczekiwaniu na publikację;
***
Być śniegiem i lodem pod nim ukrytym,
po którym brną sanie konne.
Bałwanem być stojącym jak wryty
przed umarłym domem.
Być śniegiem raz nocnym, a raz fioletowym
– zawsze warto po swojemu malować świat,
zmagać się z zamiecią z odcieniem bursztynowym
– takie ręce w chwili śmierci miał mój brat.
Śnieg z całego świata zwieźć za ledwie stojąca stodołę,
by przykryć ślady, które z czyjąś pomocą w lodzie wyrąbałem,
marząc w przerwach stalowych… o, nad ziemię się wznieść, być sokołem.
Nie stać tu, gdzie próżno ciebie wołałem.
Być śniegiem z najsroższej zamieci,
marznąć jak ci, których zesłano na Przeklętą Wyspę.
– Jak oni chciałbym poznać oddech śmierci
i objąć nadzieją żyjących, zamkniętych w pacierz i krzywdę.
Wszystko raz w nas zamarza, to znowu topnieje,
jak ludzka pamięć w dolinie Ötztal, odwieczne pytania i skargi.
Ludzki los – lodowata mgła, z której nawet słońce się nie śmieje,
podobnie jak z miłości, raz tylko w welonie wniesionej na sanki.
Wysycha rzeka z pstrągami, ostatkiem sił klęczy ogrodzenie,
trwa, bo raz jeszcze chciałoby spojrzeć na nasz taniec – śnieg bezdomny.
Wieczór. Śnieg znów pada, gwiazdy z trudem patrzą przed siebie,
w oddali, sprzed lodowatego domu zrywa się biały sokół wędrowny.
S. Raginiak