Mówi się, że najtrudniej dostrzec to co najważniejsze. Np. powietrze. Przecież gdyby nie powietrze, można by te wszystkie piękne gadżety i samochody wyrzucić na śmietnik, tyle by było z tej naszej cywilizacji. Podobnie chyba rzecz ma się z naszym życiem społeczno-politycznym. Bawimy się newsami, kłótniami polityków i kolejnymi kontrowersjami Palikota. Chcąc nie chcąc, uznaliśmy je za sedno. Tymczasem, kto z nas regularnie przegląda strony BIP? Kto zadaje sobie trud obserwacji na jakie inwestycje publiczne idą nasze pieniądze? Przecież tam jest mnóstwo, podstawowych dla nas jako obywateli informacji. Zaglądacie tam? Czy przeciętny bloger S24 wie, kim jest poseł w teorii reprezentujący jego region? Czy wreszcie my, którzy lubimy nazywać się ponad normatywnie politycznie uświadomionymi jednostkami, wiemy jak w praktyce wygląda wygląda polityczna działalność radnych i czy wiemy czym ci radni się aktualnie zajmują?
Do tych przemyśleń zmusza mnie obserwacja reakcji S24 na tematykę JOW-ów. Pomijam to, że teksty o JOW-ach nie mają szans wisieć na topie SG, wszak przecież są ważniejsze sprawy, rozumiem. Gorzej, że teksty te wzbudzają chęć do dyskusji jedynie u kilku zapaleńców, na których patrzy się z politowaniem, i mruga się litościwie okiem: „A ten szaleniec znów o tych JOW-ach, co za nuda”. Wygląda na to, że ponad normatywnie uświadomione jednostki, uznały te podstawowe, wydawałoby się, dla funkcjonowania demokracji kwestie za mało ważne. Nie dziwi mnie to specjalnie, ale nieco jednocześnie przeraża.
W warunkach demokracji zasada jest prosta. Albo jesteś obywatelem, albo jesteś niewolnikiem. Aby być obywatelem, nie wystarczy zapłacić podatek w benzynie, oglądać wiadomości i rozmawiać na imieninach o Kaczyńskim i Tusku. To niestety jeszcze trochę za mało. To, że w Polsce mało kto ową zależność rozumie, widać choćby po frekwencji wyborczej. Ponad połowa Polaków ma serdecznie gdzieś, kto będzie rządził ich krajem. Pod pozorem „splendid isolation” wyzbywa się ta połowa Polaków swoich podstawowych praw. Często zresztą wśród gromkich braw osób, które nazywa się opiniotwórczymi – wszak jak rozmaici mędrcy głoszą, polityka to tylko program Moniki Olejnik i w ogóle ściek, w którym z zasady nie warto się nurzać.
Potem idzie już samo. Demonstracja w obronie telewizji Trwam gromadzi ledwie kilka tysięcy ludzi. Kilka tysięcy ludzi, głównie starszych, którym chce się wyjść na ulicę i zaprezentować swoje poglądy, którym coś się chce.
Jak sprawdzić czy jest się niewolnikiem czy obywatelem? To proste. Wystarczy zapytać samego siebie, czy wiemy ile wydajemy jako kraj na kulturę, a ile na instytucję zwaną ZUS-em. Jeśli nie znamy odpowiedzi na tego typu pytanie, to powinien być to dla nas pierwszy dzwonek alarmowy. Można się też zapytać siebie, czy wiemy jaka partia ma większość w naszym samorządzie. Może się okazać, że nie wiemy nic. Każdy z nas z pewnością wie natomiast, że Kaczyński ma kota, a Tusk bił żonę.
Zanim zacznie się do mnie strzelać, to dokonam aktu posypania głowy popiołem. Oczywiście sam w tym wszystkim tkwię po uszy. Wiem dobrze, że jeśli w tytule tekstu wpiszę „Kaczyński”, to będę powiewał na SG i odbierał kwiaty od uroczych dziewcząt w strojach ludowych. Pokusa pisania o „bitwach na głosy” jest przeogromna i sam jej często ulegam.
W każdym z nas, wobec powyższych uwag, rodzi się zrozumiały, niewolniczy bunt. Jak to, co za znaczenie ma JOW, samorząd czy gminny przetarg na przedszkole, skoro tutaj walczymy o niepodległość i o sprawy, rozumiecie Kacprzak, wyższe. Jednak czasem wyłączamy komputery i wychodzimy na ulicę – a tam jak byk zaczyna się prawdziwe, prozaiczne życie. Chodnik do naprawy, stary dom kultury i pijaczki na rentach socjalnych. Tam już nie ma abstraktów medialnych, tylko są realni ludzie, którym można się przyjrzeć i dowiedzieć się co tam sobie oni dłubią. Jak się już ktoś temu przyjrzy to zacznie rozumieć, że nasza odpowiedzialność za kraj nie kończy się na wrzuceniu kartki do urny i na obsobaczaniu oponentów.
Możemy wybrać. Możemy być niewolnikami, ale możemy być też obywatelami. Wiele osób nam powie, że nie warto być obywatelem w „takim kraju”. Nie słuchajcie ich. To eskapizm, emigracja wewnętrzna, która nie przyniesie nigdy nic dobrego. Wiele osób będzie też nam mówić, że nie warto kształtować w sobie świadomości obywatelskiej, bo już wszystko zostało zrobione i teraz można to konsumować. Bo Polacy podzielili się na dwa obozy – tych których nic nie obchodzi, bo mają domek z ogródkiem i tych których nic nie obchodzi, bo nie mają nic i uważają że to wszystko i tak zaraz się rozleci.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dziś nikt nas fizycznie nie zniewala. My sami na siebie zakładamy te pęta. Bo przecież niewolnik nic nie może zrobić, prawda?
Inne tematy w dziale Polityka