Nie system wygrywa mecze, a raczej dobrzy gracze, dla których ten system jest stworzony jako narzędzie. Nie wystarczy ustawić taktycznie klubu osiedlowego tak samo jak gra Barcelona, aby ten osiedlowy klub zaczął nagle kopać piłkę niczym Duma Katalonii. Podobnie jest i w polityce. Możemy rozprawiać godzinami o najlepszym dla Polski ustroju, a i tak będzie to nieco czcza gadanina, jeśli wcześniej nie pomyślimy o przygotowaniu dobrego gruntu, na którym dopiero będzie można dokonywać jakiejś sensownej przebudowy. Bo co nam dadzą JOW-y, skoro media lokalne i centralne obiema nogami tkwią w patologicznych nawykach? Co nam pomoże wprowadzenie systemu prezydenckiego, skoro nadal Polacy nie będą chcieć takiej władzy masowo legitymizować, a wszystkie nowo powstałe instytucje publiczne zasiedlą ci sami co dotąd ludzie, nie umiejący pojąć, iż ich praca to służebność społeczeństwu? Trudno w tak zabagnionym krajobrazie zdecydować się, od czego zaczynać remanent.
Istnieją dwie szkoły. Jedna, która wierzy w to, że nasza klasa polityczna i urzędnicza będzie z biegiem lat się cywilizować, i kiedyś, może za dziesięć albo piętnaście lat, wreszcie doczekamy czasów, że polski premier poda się do dymisji kiedy padnie na niego jakikolwiek cień podejrzenia o udział w nieczystej grze. Druga, (do której, przyznam, ja sam raczej się skłaniam) widzi raczej nadzieję w jakiejś stosunkowo szybkiej stymulacji zwiędniętych odruchów obywatelskich. Oczywiście, obie szkoły mogą miejscowo się na siebie nakładać, to naturalne, bo te dwa procesy mogłyby zachodzić jednocześnie. Jednak sądzę, że jeśli nie podejmiemy natychmiast jakichś mocniejszych i bardziej żwawych działań, to niestety ale nasz rozwój będzie tylko zakamuflowanym regresem. Zresztą widać to najdobitniej w przypadku mediów, które niesłychanie szybko uległy procesom gnilnym i dziś nie nadają się do niczego więcej, jak tylko do dostarczania pseudo-politycznej rozrywki.
Za co się więc zabrać w pierwszej kolejności? Czy zacząć od elit, np.za pomocą punktowego uderzenia w postaci wprowadzenia JOW-ów, (tu znów nieśmiało napomknę, że jestem za tym rozwiązaniem) i liczenie na to, że polskie społeczeństwo odbierze ten komunikat jako wezwanie do większej aktywności obywatelskiej, czy może odwrotnie - najpierw próbować grać na pobudzenie społecznych emocji, i dopiero na tej fali dokonywać koniecznych zmian na poziomie instytucji?
Uwaga, uwaga. Mam salomonowe rozwiązanie. Gdyby tak połączyć te dwa nurty? Wykorzystując internet, spróbować stworzyć mocny oddolny ruch (początkowo mógłby on być politycznie obojętny – trzeba by to wszystko poregulować odpowiednim statutem), którego cała energia skierowana byłaby na uświadamianie społeczeństwa co do jego praw i obowiązków, wynikających z życia w kraju demokratycznym. Taki ruch, mógłby spróbować postarać się o jakieś dofinansowanie i prowadzić kampanie edukacyjne – w postaci strony internetowej, eventów ulicznych czy prostych i przejrzystych broszurek. Za pomocą tych narzędzi, można by próbować uzmysłowić ludziom jaka jest struktura dzisiejszego ustroju, jaki mamy na nią wpływ, czy wreszcie podawać ludziom proste, nie wymagające dużych nakładów czasu, sposoby na sprawowanie kontroli społecznej nad choćby lokalną władzą. Być może, za czas nie tak odległy, z takiego masowego ruchu wykształciłyby się jakieś zdrowsze niż dziś elity, które raz dobrze i zdrowo zaprogramowane byłyby w stanie wpłynąć na obraz całości systemu.
Wiem, ze brzmi to trochę naiwnie. Jednak czy naiwność czasem nie bywa najlepszym rozwiązaniem? Owszem, można czekać w nieskończoność na to, że w końcu przyjedzie jakiś polityk na białym koniu i zrobi u nas Kuwejt. Myślę, że praca o której piszę powyżej, tak czy siak nas czeka i dalsze jej odkładanie może tylko pogorszyć sprawę. Już widać efekty wieloletniego działania „mediów” zespolonych symbiotycznie z politykami, publicystami czy ekonomistami w "koalicję dobrego samopoczucia". Dzięki ich „pracy” polskie społeczeństwo coraz bardziej pogrąża się w apatii i obojętności wobec spraw toczących się ponad ich głowami, a jedynymi przejawami życia społecznego są silne (ale w gruncie rzeczy bardzo powierzchowne) wewnętrzne podziały.
W mojej opinii, jedyną naszą szansą jest, choćby okresowe, skumulowanie energii ludzi, którym jeszcze chce się popracować organicznie i pozytywnie. Musi, po prostu musi, w końcu wytrącić się z takich działań masa krytyczna, która wywrze wreszcie jakiś realny nacisk na teoretycznie demokratyczną władzę nie mającą dziś żadnego styku ze społeczeństwem.
Inne tematy w dziale Polityka