"Pierwszą informację o katastrofie minister otrzymał od szefa Departamentu Wschód w MSZ o godz. 8.48. - Wiem precyzyjnie, bo sprawdziłem bilingi później - opowiada.Te pierwsze, wysyłane na bieżąco sygnały początkowo nie brzmiały tak dramatycznie: "samolot się rozbił, ale nie było słychać wybuchu". - To dawało nadzieję, że po prostu mieli awaryjne lądowanie, że może stracili koło, może podwozie - mówi Sikorski.
Minister pierwszego sms-a z informacją o wypadku wysłał do premiera Donalda Tuska. Tylko tyle, bo - jak tłumaczy - uważał, że te informacje to za mało, żeby "stawiać w stan zawału całe państwo".
Było przed dziewiątą rano, byłem jeszcze w sypialni. Już nie spałem. Dostałem SMS, następnie telefon. A może było odwrotnie: najpierw telefon, potem SMS, od oficera dyżurnego z sekretariatu operacyjnego premiera. Poinformował, nie mając jeszcze tak naprawdę żadnych szczegółowych informacji, że chyba doszło do jakiegoś wypadku, być może samolot zjechał z pasa albo dziób samolotu zarył w ziemię. Lakoniczna wiadomość. Zadzwoniłem do premiera. Był już po rozmowie z ministrem Sikorskim. Już wiedział, że coś się stało.
"8.57 Małgorzata Tusk, odbiera telefon od ministra Sikorskiego. Szef MSZ informuje premiera, że samolot się rozbił i prawdopodobnie nikt nie przeżył. Sikorski zadzwoni do niego trzeci raz ok. godz. 10
- Około 9. zadzwonił premier i powiedział, że coś się stałoz samolotem prezydenta. Na początku w to nie uwierzyłem. Pomyślałem nawet, że postanowił zepsuć mi weekend. Zacząłem wydzwaniać do BOR. Potwierdziło się, że dzieje się coś niedobrego. (...) Po kilku minutach ponownie dzwoni premier i mówi: "Wracaj do Warszawy, oni wszyscy nie żyją".
W ciągu kilku minut od pierwszej informacji Sikorskiemu udało połączyć się z ambasadorem RP w Moskwie, Jerzym Bahrem. - On stał dosłownie przy dymiących szczątkach, jeszcze we mgle i powiedział mi, że z tego wypadku nikt nie mógł wyjść żywy - opowiada.
Wtedy jeszcze raz Sikorski zadzwonił do premiera"
PODSUMUJMY:
10 kwietnia o 8.48 do Radosława Sikorskiego zatelefonował szef departamentu wschodniego MSZ: „samolot się rozbił, ale nie było wybuchu”. Sikorski jadł akurat śniadanie w swoim dworku w Chobielinie. Siedział za stołem z matką i synem. Wysłał esemesa do premiera Tuska, o tym że tupolew miał kłopoty przy lądowaniu. Nie wierzył w najgorszy scenariusz, bo katastrofy nie zdarzają się prezydenckim samolotom. (…) szef MSZ połączył się z nim po kilku minutach, dokładnie o 8.55, poprzez Centrum Operacyjne Rządu. „Zameldowałem ministrowi, co widzę, to była krótka rozmowa” – opowiadał Bahr Teresie Torańskiej.
Sikorski natychmiast dzwoni do Tuska. Odbiera jego żona, której Sikorski przekazuje słowa Bahra, że samolot się rozbił i najpewniej nikt nie został żywy. Mniej więcej w tym samym czasie o kłopotach samolotu dowiedział się szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, który także spędzał weekend w domu w Trójmieście. Esemesa przysłał oficer dyżurny sekretariatu operacyjnego premiera. Ze Smoleńska nadchodziły coraz ściślejsze informacje. Tusk osobiście wykonał kilka telefonów do najbliższych współpracowników: Grzegorza Schetyny, Bronisława Komorowskiego. Jeden z nich do Pawła Grasia, który był wtedy w Bieszczadach: „Wracaj do Warszawy, oni wszyscy nie żyją”.http://tygodnik.onet.pl/kraj/b-jak-brzoza-t-jak-trotyl-czyli-smolenski-alfabet-pawla-reszki/dvdw6
JEDYNE ŹRÓDŁO INFORMACJI PREMIERA:
Jak wynika z opublikowanej rozmowy, na pytanie pracownika Centrum Operacyjnego MSZ "Coś wiemy więcej w tej chwili?", ambasador Bahr odpowiedział: "No w tej chwili ja stoję, samolot jest całkowicie rozbity, stoimy w odległości 150 metrów, nie ma żadnego śladu życia, ugasili pożar, który był w przedniej części i to jest wszystko. Otoczone to jest już przez straż pożarną i...".
Pracownik CO dopytywał: "A czy to jest pewne, że to był ten samolot?". "Nie no naturalnie, że to jest ten samolot.. (w tle pracownik CO: wiadomo) ..tak" - odparł Bahr.
Pracownik CO zapytał też Bahra, czy rozmawiał z ministrem Sikorskim, na co ten odpowiedział, że jeszcze nie. W odpowiedzi pracownik CO podjął próbę połączenia ambasadora z Sikorskim. Okazało się to jednak niemożliwe, bo szef MSZ prowadził wtedy inną rozmowę. "Zajęty jest niestety telefon u ministra" - poinformował pracownik CO, po czym powiedział: "Rozmawia najwyraźniej z kimś innym. Czyli tak. Panowie jesteście.. ja podsumuję, panowie jesteście 150 metrów od samolotu, pożar został ugaszony, nie widać śladów życia".
Bahr potwierdził: "Tak, samolot został całkowicie zniszczony".
Sam opowiada o tym tak: jak już mówiłem - nie podjechaliśmy na sam przód, gdzie był ten najstraszliwszy widok, ale z tyłu. (…) Osobiście natomiast zdecydowałem się nie iść dalej. (…) Zatrzymał mnie także sam widok tego miejsca. Nikt bowiem z nas nigdy nie przeżył, ani też nie widział niczego podobnego. W związku z tym już samo opanowanie się, czysto fizyczne, żeby chociaż nie upaść na kolana, to był już wielki wysiłek dla wstrząśniętego organizmu. (…) To, o czym pani mówi, i te pokazywane w mediach zdjęcia, na których widać m.in. koła i kabinę, dotyczy już miejsca, którego osobiście początkowo nie widziałem. Zobaczyłem je dopiero wieczoremhttp://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100604&typ=po&id=po31.txt
Komentarze