Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat
542
BLOG

Teufel (gdański kryminał, cz. 2)

Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat Kultura Obserwuj notkę 3

Izabela Żukowska "Teufel" (2)


 

Zawsze, gdy mijał kościelne wieże w Oliwie, miał wrażenie, że w powietrzu unosi się zapach wykrochmalonych sukien babki, która skrapiała je lekko wodą różaną, by nie trącić maglem, jak mawiała w usprawiedliwieniu, z błyskiem kokieterii w fiołkowych oczach. To wspomnienie sprzed lat przynosiło mu zwykle chwilowe ukojenie, bo słodka woda różana przemieszana z mdłym krochmalem była zapachem jego dzieciństwa, a dzieciństwo mimo swej niefrasobliwości i pokaleczonych kolan jest zawsze czasem bezpiecznej radości. Wędrując w pamięci do tamtego świata, który teraz wydawał mu się tak nienaturalnie odległy i tak idyllicznie nierzeczywisty, czuł też w ustach smak lodów czekoladowych z cukierni Königsgarten. Żadne inne słodycze – ani marcepanowe serca, ani sprzedawane na Dominiku toruńskie pierniki, ani ulubione przez dzieciaki Pfefferminzstangen* – nie miały tej magicznej mocy przywoływania babki Geszkau, którą posiadły zwykłe lodowe kulki oklejone roztopioną, czekoladową masą. Te lody na oszklonej werandzie podawał mu zawsze ober Mühler, który zanim został oberem, strzygł trawnik przed domem z wieżyczką przy Georgstrasse, gdzie babka mieszkała ze swoim Ottonem od dnia ich ślubu. Do cukierni szli z babką zawsze po niedzielnej mszy, bez względu na porę roku i pogodę. Choć matka załamując ręce powtarzała, że lody zimą doprowadzą Franzla do anginy, a może i jeszcze czego gorszego, babka uważała, że lody to najlepsze lekarstwo na oswojenie gardła, i rzeczywiście, nie pamiętał, by kiedykolwiek cierpiał na jego ból. Zresztą jako dziesięciolatek uważał, że lody w cukierni są tylko należną mu zapłatą za przykładne zachowanie w kościele, bowiem już wtedy nie interesowały go sprawy wiary. Siadali zawsze w tej samej ławce tuż obok zimnego filaru podtrzymującego późnogotyckie sklepienie, które rozpościerało się na jego głową. Rzecz jasna nie wiedział wtedy, że dodano je dopiero w 1582 roku, a zatem mniej więcej czterysta lat po wydarzeniach, które, zgodnie z miejscową legendą opowiadaną przez babkę, zapoczątkowały nieistniejące już opactwo cysterskie. Spoglądając na gwiaździste sklepienie unoszące się nad głowami wiernych niczym zapowiedź biblijnego raju, nie wiedział i właściwie nie obchodziło go to, że zlikwidowany w 1831 roku klasztor założył Bernard Dithard, Duńczyk, który sprowadził braci cystersów spod miasta Stettin, że zakonnicy najeżdżani wielokrotnie przez Krzyżaków, wezwanych na pomoc przez polskiego króla Łokietka, by odbili miasto z rąk margrabiów brandenburskich, w końcu uznali zwierzchnictwo Zakonu Najświętszej Marii Panny, biorąc rycerzy zakonnych w obronę w czasie sporu z królami Polski przed obliczem samego Papieża. Nie wiedział, że przeklętego dnia 25 marca roku Pańskiego 1350 podczas czyszczenia klasztornego komina zaprószono ogień, który strawił zarówno klasztor, jak i kościół, a odbudowę sfinansowano między innymi z kiesy Wielkiego Mistrza Krzyżackiego Henryka Dusemera. Nie wiedział, że był taki czas, gdy pomorska szlachta krzywo patrzyła na mieszkańców opactwa, żądając, by cystersi przyłączyli się do zakonów żebraczych, opuścili swoją siedzibę i wzorem innych żyli z jałmużny, jednak z opresji tej wybawił ich polski król Zygmunt, który oddał opactwo wojewodzie malborskiemu. Nie wiedział też, że gdy reformacja dotarła na Pomorze, zlikwidowano wszystkie miejscowe klasztory z wyjątkiem tych w Oliwie i Pelplinie, gdzie rezydowali cystersi przybyli z Doberanu w Meklemburgii, objąwszy wieś darowaną im przez pomorskiego księcia Mścisława, a w latach poprzedzających narodzenie babki Geszkau klasztor dwukrotnie przekształcano w lazaret, w dodatku raz lecząc tutaj zwycięską armię Napoleona, drugi raz zaś stojących po przeciwnej stronie żołnierzy rosyjskich. Nie wiedział tego wszystkiego, bo babka Geszkau nie znała historii tego miejsca, choć ostatni opat ojciec Ludwik Lamshoeft zmarł w roku, w którym poślubiła swego męża Ottona Geszkau. Babka nie znała też, z wyjątkiem ludowej powiastki, historii Oliwy, choć urodziła się w roku, w którym Oliwę wraz z Danzig przyłączono do Prus Królewskich, ona sama zaś była świadkiem rozwoju tego miejsca, a Georg Czachowski, pierwszy naczelnik miejskiej gminy utworzonej tu w 1874 roku, roku, w którym na świat przyszedł jej wnuk Franzel, na grobie Ottona wygłosił mowę pożegnalną, wzruszając do łez wszystkich zgromadzonych na oliwskim cmentarzu. Natomiast niezmiennie babka Geszkau ciągnęła go w miejsce, gdzie na jednym ze wsporników znajdował się herb opata Kacpra Geszkau, i po wielokroć opowiadała historię przodka swego męża, choć on, Franzel, nigdy nie słyszał, by katolicki opat mógł mieć potomków. Kto wie, być może była to tylko rodzinna fantazja i zbieżność nazwisk, a może w jego żyłach naprawdę płynęła krew zakonnika, który był stronnikiem polskiego króla i wielokrotnie pertraktował z wrogo nastawionymi gdańszczanami w imieniu Polaków. Gdyby jednak babka Geszkau znała dobrze historię opata oliwskiego klasztoru cystersów Kacpra Geszkau, nie przyznawałaby się do powinowactwa z nim tak chętnie, jak to w istocie robiła. Gdyby wiedziała, jak bardzo losy jej niemieckiego Danzig splatały się z losami innych związanych z nim nacji, w ogóle nie wspominałaby o przodkach. Mimo tych widocznych braków w wykształceniu babki Franzel bardzo ją kochał, chętnie chodził z nią do kościoła przy Klosterstrasse, a potem na spacer do Schlossgarten nad staw, gdzie razem karmili łabędzie, i do cukierni Königsgarten, gdzie na oszklonej werandzie ober Mühler przynosił mu lody czekoladowe. Choć babka Geszkau dawno odeszła wraz ze swoim światem, niedzielnymi mszami w kościele z obrazów Hermana Hana i z opatem Geszkau, Franz przejeżdżając przez Oliwę miał wrażenie, że zza rogu wyłoni się jej wyprostowana sylwetka, a on, jej mały wnuczek, teraz z niecierpliwością oczekujący szybko zbliżającego się dnia, w którym przejdzie na emeryturę, znowu zamieni się w chłopca w wykrochmalonym marynarskim mundurku, w który latem babka ubierała go na wycieczki do Glettkau.

Babka Geszkau zniknęła, zapach jej sukien też się ulotnił, kiedy prowadzony przez Franza czarny opel na gdańskich numerach skoczył, gdy skręcając w stronę kąpieliska w Glettkau, jedno z kół zahaczyło o tory tramwajowe linii numer dziesięć, biegnącej do pętli przy stawie w nadmorskim parku. Schlossgarten pozostał za plecami wraz z aleją kasztanowców i pałacem, w którym rezydowali kiedyś oliwscy opaci, a teraz Erich Keyser prowadził Staatliches Landesmuseum für Danziger Geschichte.

– Co pan tam wyczytał? – niechętnie przerwał milczenie, wskazując gazetę, którą, nie odzywając się od samego Karenwall, czytał siedzący obok niego zastępca Joseph Krupke. On sam nie czytywał „Danziger Vorposten”, tego, jak mawiał do swej Waltraud, szmatławca. Od czasu, gdy zamknięto „Danziger Volkstimme”, wierny był raczej „Danziger Neueste Nachrichten”, choć i ten dziennik pełen był ostatnio nachalnej propagandy, której nie znosił, pozostając wierny własnym poglądom wszczepionym przez babkę Geszkau w czasie jej wieczornych występów w pokoju w wieżyczce domu przy Georgstrasse, choć dziś wcale nie był pewien, czy ona sama pozostałaby przy nich, gdyby z imieniem Ottona na ustach nie odeszła z tego świata, zanim dźwięki nocnych marszów nie obwieściły nowego ładu.

– Do portu w Danzig wpłynął nasz okręt szkoleniowy – mruknął znad gazety Krupke. 

– To takie ważne? – Wzruszył ramionami. – Nic innego tam nie piszą, panie Krupke? Kiedy wybuchnie wojna na przykład?

– Jeśli wybuchnie, to potrwa kilka dni, a potem nasz Danzig powróci wreszcie do Rzeszy. Odetchniemy z ulgą, panie komisarzu. – Joseph Krupke mówił z przekonaniem, choć bez nadmiernych emocji. – A ta wizyta jest kurtuazyjna. Gościnna. No, ale ważna. Tak ważna, że dzieci dostały wolne w szkole, by się nią cieszyć. – Joseph Krupke poprawił aparat fotograficzny, spoczywający na jego kościstych kolanach. – Marynarze złożą kwiaty na grobie naszych żołnierzy, którzy polegli na krążowniku „Magdeburg”. Złożą hołd naszym bohaterom poległym za ojczyznę. – Krupke lubił wpadać w ton, którego nauczył się na partyjnych wiecach.

 
Ciąg dalszy jutro

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura