Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat
264
BLOG

Teufel (gdański kryminał, cz. 4)

Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat Kultura Obserwuj notkę 0

Izabela Żukowska "Teufel" (4)


  

 
Zakrył chustą zdeformowaną twarz kobiety i wyprostował się z pewnym trudem. Schował do kieszeni marynarki chusteczkę, głęboko westchnął i rozejrzał się wokół. 
– Krupke! – zawołał, a kiedy asystent postąpił o krok, upewnił się tylko. – Zawiadomił pan lekarza sądowego przed naszym wyjazdem z Karenwall?
– Tak, doktor Kuklinski już jedzie. – Krupke poprawił okulary w drucianej oprawie.
 – Znowu Kuklinski? – mruknął z niechęcią. Arogancki dyletant, jeszcze jeden beneficjent nowego układu, to było jego zdanie na temat Kuklinskiego i jemu podobnych, choć głośno mówił to tylko Waltraud, gdy siedzieli wieczorem przy stole w kuchni.
– Niech pan zrobi protokół z oględzin zwłok. I fotografie tym pańskim aparatem – powiedział.
– Czyżby poszła na ruchomą deskę? – zachichotał Krupke wskazując na leżące ciało.
Gdyby Franzowi Thiedtkemu zależało jeszcze na opinii nauczyciela kolejnych pokoleń funkcjonariuszy policji kryminalnej, gdyby zależało mu na pozostawieniu po sobie godnego następcy, który tak jak on potrafiłby niezawodnie docierać do sedna powierzonych mu spraw, a które w istocie tworzyły niewidzialną, podskórną tkankę tego miasta, gdyby nie myślał o zbliżającej się szybko emeryturze i mieszkanku z ogródkiem na spokojnym przedmieściu, które wymarzyła sobie Waltraud, wówczas skomentowałby słowa Krupkego. Zauważyłby, że wypowiadanie ich w takim miejscu nie było stosowne dla funkcjonariusza, który reprezentował prawo i władze miasta, głupi chichot zaś w żadnym razie nie licował z powagą urzędu, który Krupke sprawował. Ale wiele ostatnimi czasy nie mówił, bo zawsze najpierw pojawiały się myśli o rychłej emeryturze i wymarzonym ogródku, o spokojnym życiu z Waltraud, a także o tym, że jego podwładny przy najszczerszych chęciach i najcięższej pracy nie mógłby ani godnie objąć jego funkcji, ani dobrze świadczyć kolejnym pokoleniom o jego talentach wychowawczych. Komisarz Franz Thiedtke uważał bowiem swego zastępcę Josepha Krupke za kompletnego idiotę, który do policji dostał się tylko dzięki partyjnym koneksjom, choć jego polityczny konformizm nie był już w stanie zapewnić mu dalszej policyjnej kariery. Do tego Krupke miał w swojej biografii niechlubny epizod, który zapewne pozostawił w jego słownictwie tak pospolite wyrażenia jak to, które właśnie wypowiedział, komisarz zaś ciągle podejrzewał, że mimo zapewnień o całkowitym porzuceniu nałogu, Joseph Krupke nadal do niego powracał. Krupke był bowiem pospolitym hazardzistą. 
Kiedy burmistrz Waldmann, a potem doktor Laue postanowili z należącego do Wolnego Miasta niemrawego kurortu, którego upadek dobrze pamiętał, bo stamtąd pochodziła przecież jego Waltraud, zrobić drugie Monte Carlo, w Zoppot wybudowano kasyno. Z tego kasyna wielu poszło wprost na deskę, jak określił to Krupke, dobrze wszak zaznajomiony z tematem, i na molo w Zoppot z własnej woli wybierało los nieznanej kobiety, której zwłoki leżały teraz na molo w Glettkau, wyczyściwszy wcześniej własne i rodzinne portfele i konta. On sam był zdecydowanym przeciwnikiem hazardu i bardzo popierał pomysł władz miasta, by kontrolować tych jego mieszkańców, którzy chcieli zakosztować ruletki i bakarata. Ich ofiarą był w końcu sam doktor Laue. Choć, jak mówiono, w sopockim kasynie rodziły się i wielkie fortuny, jak ta warszawskiego inżyniera, który w jeden wieczór wygrał podobno okrągły milion guldenów. Ale ostatecznie więcej było takich, którzy poszli na deskę niż tych, którzy dzięki szczęściu w kasynie trafili do pełnego pieniędzy sejfu.
– Niech pan zrobi protokół z oględzin zwłok – powtórzył, nie patrząc na Krupkego i poszedł w stronę chłopców, którzy zawijali się właśnie w kąpielowe ręczniki podsunięte przez przejęte kuracjuszki, które ze swych wiklinowych leżaków ustawionych na plaży nieopodal drewnianego pomostu mola obserwowały całe zajście.
– To wy wyciągnęliście z wody te zwłoki? – stwierdził raczej, niż zapytał. 
– Tak, panie komisarzu. – Chłopcy wyprostowali się przed nim. Ręczniki zsunęły się na deski mola.
– Jak je zauważyliście? – Komisarz wyjął z wewnętrznej kieszeni mały notes. Dobrze zaostrzony ołówek zawisł nad nie zapisaną kartką.
– Szliśmy tędy i nagle zauważyliśmy, że coś unosi się na wodzie, o tam, gdzie przypływają statki. – Rygor musztry ustąpił młodzieńczej żywiołowości. Chłopcy przekrzykiwali się, wskazując koniec mola, gdzie znajdowała się przystań. – Myśleliśmy, że to martwy łabędź i pobiegliśmy, żeby go zobaczyć. I wtedy okazało się, że to była kobieta w takiej białej sukience, no, że wyglądała jak łabędź. I ta kobieta dryfowała z głową w dół w stronę brzegu. I wtedy ja krzyknąłem do Hansa: – Hans, to jest trup! Prawda, Hans? 
– Tak, tak krzyknąłeś. I ja wtedy wskoczyłem do wody, żeby nie odpłynęła, bo wiał wiatr i baliśmy się, że odpłynie. I wtedy Heini ją wyciągnął z wody. A wtedy to przybiegł już posterunkowy.
Komisarz zanotował zeznanie chłopców i schował notes do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Jesteście bardzo dzielni, chłopcy – powiedział. – Podajcie mi swoje nazwiska. 
– Hans Dittel. Heinrich Kellermann. – Znowu wyprężyli swoje wątłe piersi, unosząc jednocześnie pryszczate podbródki. 
– Mieszkacie w Glettkau?
– Nie, przyjechaliśmy z Danzig.
– Gdzie mieszkacie? – Komisarz zanotował podane adresy. – Teraz jesteście wolni. Skontaktujemy się z waszymi rodzicami i z waszą szkołą, żeby i inni wiedzieli, jakich mają dzielnych kolegów i uczniów. No a teraz możecie już iść!
Chłopcy wyprostowali ramiona, prężąc znowu wyrostkowate ciała, po czym odwrócili się i pobiegli w stronę wyjścia do parku przed Kurhausem, by zaraz zniknąć wśród wyciągających głowy gapiów, zbierających się przy wejściu na molo, które zamknął Unterwachtmeister.
Komisarz Franz Thiedtke nie lubił tych teatralnych gestów, które bez względu na to, kto je wykonywał, jemu kojarzyły się zawsze z egzaltacją wieku, w którym byli chłopcy. Uważał, że zajmowanie chłopców sportem i zespołowymi grami było ze wszech miar potrzebne, ale nie podobało mu się, że wciągano ich w rozrastającą się wokół propagandę, którą on ciągle starał się ignorować. Zresztą zawsze był przeciwny ostentacyjnemu demonstrowaniu swoich poglądów politycznych. Tym bardziej od czasu, gdy pozwolono na istnienie tylko jednej słusznej idei, wszelkie inne uznając za wrogie zdrowemu społeczeństwu. Franz Thiedtke nie był zadowolony z kierunku, w którym zmierzał świat wokół i dlatego z niecierpliwością oczekiwał pierwszego września, by wreszcie odejść na tę swoją emeryturę i w spokoju zająć się wyłącznie sobą i Waltraud.
– No i gdzie ten pana Kuklinski? – Podszedł do Krupkego, który podał mu protokół z oględzin. 
 
 
Ciąg dalszy w poniedziałek
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura